Brzydki real i piękny wirtual

2013/01/18

Wieloletni kontakt z telewizją, kiedyś wyłącznie „publiczną”, ostatnimi laty z każdą, jaka jest, prowadzi do szokującej tego i owego konkluzji, iż jest to z istoty swojej medium n i e m o r a l n e . Próg owej niemoralności może się zmieniać, zasada – nie!

Bodaj jeszcze w dobie pierwszej propagandy sukcesu (drugą przeżywamy obecnie…) któryś z telewizyjnych decydentów powiedział, że telewizja musi kosztować, bo nie może być brzydka, nie może być ostoją dziadostwa, tandety, bylejakości. Telewizja to wizytówka. A wizytówka musi być elegancka, musi dobrze świadczyć o tym, kogo prezentuje, nawet jeżeli ów „ktoś” mało ma z elegancją wspólnego i na przykład na co dzień jest świnią, flejtuchem czy arogantem.

Gdy się nad tym dobrze zastanowić, można dojść do wniosku, że zadaniem telewizji jest tworzenie fasady, że prezentowana w niej rzeczywistość to rzeczywistość patiomkinowska, taka, której celem jest wprowadzenie kogoś w błąd, oszukanie, uspokojenie sumienia i inne podobne zabiegi.

Nie wiadomo jednak w takim razie, dlaczego telewizji przypisuje się jakieś istotne walory i oddziaływanie s p o ł e c z n e, dlaczego w imię społecznego (?!) interesu toczy się o nią boje, skoro ze społecznego punktu widzenia jest ona ewidentnym szkodnikiem, pracującym na rzecz swojego dysponenta (lub dysponenta tego dysponenta), czyli zwykle – władzy. Telewizja jest po prostu wizytówką władzy, na jej rzecz i w jej interesie działa, dla niej napina mięśnie i wydaje olbrzymie pieniądze, by tej władzy było dobrze.

* * *

Powie ktoś: tak jest tylko w systemie totalitarnym. A ja odpowiem, że zasada jest absolutnie uniwersalna, a tylko stopień nasycenia tym zjawiskiem może być różny. Innymi słowy rozdźwięk między realem (czyli obrazem rzeczywistości obiektywnie istniejącej, doświadczanej na co dzień przez każdego z nas) a wirtualem (obrazem świata, prezentowanym przez telewizję) może być mniejszy lub większy, ale ten rozdźwięk musi istnieć. W pewnym inteligentnym dowcipie z czasów, gdy w Polsce istniał jeszcze kabaret, wyglądało to tak: „Muszę iść do okulisty, bo co innego widzę, a co innego słyszę…”. Otóż telewizja dba o to, byśmy nie musieli chodzić do okulisty, byśmy widzieli to samo, co słyszymy…

* * *

Z telewizją komercyjną sprawa jest prosta: nie musi ona przejmować się sferą społeczną (choć oczywiście może, to sprawa przyzwoitości nadawcy), musi natomiast zarabiać. Czym? Reklamami. Pasmo reklamowe można jednak utworzyć tylko wokół programu pod każdym względem atrakcyjnego. Im on atrakcyjniejszy, tym czas reklamowy wokół niego droższy. Dlatego każdy element takiego programu jest starannie analizowany, wszystko musi być dopieszczone w najdrobniejszych szczegółach. Ładni, ładnie ubrani ludzie muszą tam robić same ładne rzeczy, a wszystko musi być podane w ładnym opakowaniu – scenograficznym, muzycznym, świetlnym. Jakie to ważne –na polskim rynku medialnym naprawdę pokazał dopiero TVN, gdzie orgia scenograficzno-oświetleniowa, efekty specjalne i inne tego typu gadżety zastosowano od samego startu tej stacji w stopniu dotąd niespotykanym. I bardzo dobrze! Jak komuś potrzebny jest do szczęścia pozłacany papier toaletowy – niech ma.

Dziś podobne programy, gdzie idzie tylko i wyłącznie o to, by „napiąć muskuły”, zademonstrować medialną potęgę i pokazać cieknące wszystkimi medialnymi szczelinami i porami pieniądze, jest bez liku i nie ma w tej materii podziału na „publicznych” i „komercyjnych”: programy w rodzaju „Gwiazdy tańczą na lodzie”, „Jak oni śpiewają”, „Taniec z gwiazdami”, „Tak to leciało” etc. komuś przyzwyczajonemu do zgrzebnej telewizji przedgierkowskiego PRL-u mogą odebrać oddech. To jest prawdziwa telewizja! Po to ją wymyślono, by robić takie rzeczy! – zachłystywać się będzie entuzjasta. Póki należeć będzie do „dzieci szczęścia” – nie zbulwersuje go fakt, że kraj, w którym to wszystko się dzieje, wciąż jest dla zwykłego obywatela cywilizacyjnym zadupiem, gdzie wyłączenia prądu wciąż są powszedniością, a za strój służy takiemu Polakowi-szarakowi para bazarowych podrabianych dżinsów i „adidasy” od Wietnamczyka za 30 złotych para.

* * *

W telewizji, nawet publicznej, nie ma mowy o demokracji, równouprawnieniu i tym podobnych bzdurach. Tu elementem decydującym jest oglądalność, a na tę składa się wiele aspektów. Choćby „wiarygodność wizerunku”. Są twarze budzące zaufanie i te niebudzące, są fizjonomie wzbudzające sympatię – i te, które jej nie wzbudzają. Pod tym więc kątem w TVP S.A. dobiera się na przykład prezenterów głównych programów informacyjnych. Taki prezenter musi być ładny, wzbudzać zaufanie i sympatię u widza. Jego pozostałe kwalifikacje, w tym dziennikarskie, są znacznie mniej ważne. Ten, kto w rankingu zdobędzie więcej punktów – idzie na pierwszą linię. Pozostali wypełniają audycje poza tzw. prime time (z ang. – czas największej oglądalności).

* * *

O ile jednak to wszystko da się jeszcze zrozumieć w odniesieniu do gwiazd telewizji, „ludzi pierwszej linii”, o tyle dziwne, powiedzieć nawet oburzające jest, że podobnie oceniani są zapraszani do telewizji (w różnym charakterze!) goście. Ostatnio coraz częściej zdarza się, że od potencjalnego kandydata do jakiegoś teleturnieju poza rutynowym zgłoszeniem wymaga się… aktualnej fotografii. Czyli – brzydcy won?!! A o tym, kto jest ładny, kto będzie decydować? Pewnie producent programu… Albo jakaś ł a d n a (?) panienka…

Fakt, że wśród takich przypadkowych uczestników jest coraz mniej osób starszych, wskazuje też, że – jak się zdaje – także kryterium wieku jest przez „ludzi telewizji” brane pod uwagę. Słowem – na Woronicza, na Augustówce czy przy alei Stanów Zjednoczonych poustawiano Skały Tarpejskie… Nie są to, co prawda, jedyne miejsca, gdzie takie skały przygotowano… Przed rokiem we wszystkich stacjach telewizyjnych emitowano kampanię „45+” lub „50+”, mającą zachęcać pracodawców do zatrudniania ludzi po 45. lub 50. roku życia. Kampanię finansowano ze środków Europejskiego Funduszu Społecznego (EFS), kto miał wydać pieniądze – wydał, kto miał zarobić – zarobił. Efekt żaden. Ale przecież nie idzie o żadne efekty, a o te pieniądze. Tylko o pieniądze.

* * *

Według różnych szacunków od 20 do 40 procent polskich dzieci idzie do szkoły bez śniadania, bo w ich rodzinach panuje bieda. Te dzieci mdleją, skarżą się na bóle głowy, o przyczynach albo w ogóle nie mówią, albo mówią niechętnie. Oglądałem niedawno krótki materiał na ten temat. I nie idzie mi o to, że rząd Tuska w kampanii wyborczej obiecywał talerz darmowej zupy w szkole dla absolutnie k a ż d e g o dziecka („Donald marzy, żeby było miło, Donald marzy, żeby się spełniło” – jak parafrazując czeską piosenkę, śpiewał niedawno Kabaret pod Wyrwigroszem…). Rzecz w tym, że w owym materiale informacyjnym padały ostre słowa: „Głodne dzieci to hańba dla Polski”. Padły i już. Można by zapytać: a głodni dorośli? A rosnące lawinowo skrajne ubóstwo, żebractwo? To nie jest wstyd? A zapowiedzi drastycznych podwyżek cen energii, zwłaszcza gazu? Przecież to sprawi, że ubóstwo będzie jeszcze większe!


Programy kreujące „gwiazdy” to demonstracja potęgi mediów

* * *

Co na to telewizja? A no przyjrzyjmy się, jak pokazuje się w naszych telewizjach dzieci. Są radosne, uśmiechnięte, rozbawione, szczęśliwe. Zwłaszcza, gdy pałaszują jakieś pyszne i zdrowe batoniki, popijając je równie pysznymi i zdrowymi soczkami. Nie mdleją, nie chorują, bo mają „dużo pyszności dla mocnych kości”, co gwarantuje im jedna francuska firma. Mają odżywki, witaminizowane cukiereczki i w ogóle już od urodzenia karmione są „w pełni zbilansowanymi posiłkami”, przyrządzanymi – jakże by inaczej! – „z najlepszych składników”.

Jedną z najwyżej cenionych specjalności telewizyjnych jest dziś umiejętność robienia „zaangażowanej publicystyki społecznej” w taki sposób, żeby, broń Boże, nic z niej nie wynikało. Tropi się więc pedofilię, pokazuje różne patologie w polskich rodzinach (demonizując marginalne zjawiska, które w ten sposób urastają do rangi masowych i wywołują wrażenie, że jesteśmy krajem koszmaru), ale nie mówi się na przykład w ogóle o perspektywach finansowych, jakie czekają młodych ludzi zaczynających pracę, a niebędących absolwentami wyższych uczelni. Ja, mieszkaniec podwarszawskiej prowincji, jeżdżę podmiejskimi pociągami, czasem pekaesami, czekam na przystankach i peronach, więc słyszę rozmowy tych młodziaków, tych dziewczyn, rozmowy o ich codzienności, ich pracy i… zarobkach. Niemal zawsze są to żenujące kwoty! Suma 1000 złotych miesięcznie pada niezmiernie rzadko, prawie wcale, najczęściej wymienia się kwoty trochę wyższe od zasiłku dla bezrobotnego – 700, 800 złotych…

O tych młodych ludziach telewizja nie zrobi jednak programu. Tam najlepiej wypada Elżbieta Jaworowicz w swojej „Sprawie dla reportera”; ten „interwencyjny” program to modelowy przykład, jak otworzyć wentyl bezpieczeństwa, wypuścić trochę złej krwi – a potem to wszystko zagadać, zamieszać, utopić w kłótniach „ekspertów”, samorządowców, prawników.

* * *

Jak wspomniałem na początku, każda telewizja idealizuje rzeczywistość. Istotnie, trudno sobie wyobrazić stację, której programy – jeden po drugim – wyciągają tylko brudy, konflikty, niemożności, zaniedbania. Ale w krajach w miarę normalnych ten naddatek pozłotki brzydzi znacznie mniej. Oglądałem telewizję w Wielkiej Brytanii, USA, Izraelu, na Węgrzech i Słowacji. Z bólem wyznam: nasza telewizja niesmaczny najbardziej!

I jeżeli zaczynając ten „wykład”, przywołałem termin „propaganda sukcesu”, jeżeli napisałem, że była już pierwsza taka propaganda, a teraz żyjemy w dobie Drugiej Propagandy Sukcesu, to mam nadzieję, że nikt nie zarzuci mi nieznajomości rzeczy.

Telewizja publiczna, zagrożona wyparciem z rynku z jednej strony, a politycznymi zakusami z drugiej, upodobniła się do swoich komercyjnych sióstr; jej szefowie uznali, że obronić się może tylko pieniędzmi i schlebianiem gustom ludzi, którym jest naprawdę wszystko jedno, gdzie żyją, byle żyć dobrze, bezproblemowo, ładnie.

Dlatego „skrzecząca rzeczywistość”, czyli real, została z niej niemal zupełnie wyeliminowana. Zastąpił ją piękny, tyle że całkowicie zafałszowany wirtual.

Wojciech Piotr Kwiatek

Artykuł ukazał się w numerze 10/2008.

© Civitas Christiana 2024. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Projekt i wykonanie: Symbioza.net
Strona może wykorzysywać pliki cookies w celach statystycznych, analitycznych i marketingowych.
Warunki przechowywania i dostępu do cookies opisaliśmy w Polityce prywatności. Więcej