Chrześcijanie i kurczaki

2013/01/18

Dla Żydów przyjście Jezusa stało się „pełnią czasów; rzecz w tym, że zauważyli to tylko niektórzy z nich. A przecież obietnica Mesjasza była dla wszystkich! Trudno się oprzeć wrażeniu, że także wśród chrześcijan bliższa znajomość z Jezusem niestety nie jest powszechna.

O czym Państwo zazwyczaj myślą przy świątecznym stole? A patrząc na noworoczne fajerwerki? Oczywiście, jeżeli da się myśleć o czymkolwiek, usiłując nie udławić się ością wigilijnego karpia, albo uniknąć bliskiego spotkania z petardą obsługiwaną przez małoletniego pirotechnika (prywatnie potomstwo – nasze lub inne okoliczne). Mnie na ogół przychodzą do głowy osoby i sytuacje, które z różnych powodów były ważne w ciągu ostatniego roku. W takich chwilach próbuję również „wyzerować licznik” ubiegłorocznych potknięć i niedoróbek, po raz kolejny postanawiając zacząć od nowa. I co? – Ano różnie. Po upływie kolejnego roku znowu trzeba brać się za to, co nie wyszło w ciągu ostatnich dwunastu miesięcy. A najgorsze, że nie wiadomo, czy nadarzy się następna okazja do takiego podsumowania…

Swoją drogą przedziwną moc mają owe dni pomiędzy urodzinami Jezusa a zmianą cyferki w kalendarzu, wskazującą nadejście kolejnego roku. Po raz nie wiadomo który przekonuje się człowiek, na ile potrafił skorzystać z niesłychanego faktu, że oto Bóg odwieczny wypowiedział Słowo, które w Jezusie stało się ciałem i odtąd przebywa razem z nami.

A propos, czy ktoś z Państwa pamięta może, w jaki to sposób wspomniany Pan Jezus zamieszkał w Waszym życiu? I nie chodzi mi o chrzest, w którym uczestniczyliśmy jakby „mimo woli”. Chodzi mi o to, czy pamiętacie Państwo dzień, w którym zdaliście sobie sprawę z Jego bliskiej obecności. Co się zmieniło od tamtej pory? Jeśli chodzi o mnie, było to 18 września 1982 roku. Po raz pierwszy wybrałem się wówczas na spotkanie grupy oazowej w mojej ówczesnej parafii. Zacząłem czytać Biblię i poznawać jej głównego Bohatera – Jezusa właśnie. Od tego czasu stał mi się On kimś bliskim, kto nie tylko w ogóle istnieje, ale istnieje dla mnie, dla mnie umarł i dla mnie zmartwychwstał. Tamten wrześniowy wieczór okazał się przełomowy: odtąd już nie tylko wierzyłem w Jezusa, ale także zacząłem odczuwać jego obecność. Stał się kimś, komu mogłem zaufać i kto wiedział najlepiej, czego mi potrzeba. Przyznacie Państwo, że to niebagatelna zmiana? To jeden z tych przełomów, które kierują naszą historię na nowe, szersze tory. O ile kolejne rozrachunki życiowe zdarzają nam się zazwyczaj pod koniec roku albo z początkiem nowego, to przełom, o którym mowa może się wydarzyć w każdej chwili. Jeśli więc na moje niewinne pytanie o dzień Państwa spotkania z Jezusem nie udało Wam się znaleźć odpowiedzi, może to znak, że ten dzień powinien dopiero nadejść?

Dla Żydów przyjście Jezusa stało się „pełnią czasów”, jak to napisał św. Paweł w Liście do Galatów. Rzecz w tym jednak, że zauważyli to tylko niektórzy z nich. A przecież obietnica Mesjasza była dla wszystkich! Trudno się oprzeć wrażeniu, że także wśród chrześcijan bliższa znajomość z Jezusem niestety nie jest powszechna. Jeden dowcipny znajomy powiedział mi kiedyś, że podobnie jak fakt przyjścia na świat w kurniku nikomu nie grozi przemianą w kurczaka, tak też i cotygodniowe wizyty w kościele z nikogo nie zrobią chrześcijanina. – Tyleż mocne, co prawdziwe! Nie ma się czym gorszyć, naprawdę! Nawet comiesięczna spowiedź i wszelkie dostępne „praktyki zabezpieczające” nie są w stanie zastąpić tej jedynej w swoim rodzaju chwili, w której świadomie i dobrowolnie powierzam moje życie Jezusowi. Są ku temu z grubsza dwa powody, z którymi zapoznam tych z Państwa, którzy dotąd nie przerwali lektury mojego świątecznego felietonu.

Po pierwsze miłość Boża (tak jak łaska) jest do zbawienia koniecznie potrzebna. To nie luksus, ale jedyny znany ludzkości środek sprawiający, że jesteśmy w stanie miłować bliźniego zgodnie z Ewangelią czyli tak, jak sami zostaliśmy umiłowani (J 13,34). Że Bożą miłość odczuwamy dość rzadko lub wcale, to wina grzechu oczywiście i to grzechu pierworodnego. Człowiek zachorował na grzech i tak długo jest chory (do tego śmiertelnie) jak długo nie uzdrowi go ten, który dla takich jak my przyszedł na świat (Łk 5,31). I nie może się tu obejść bez osobistego spotkania – zupełnie jak u lekarzy, do których wszyscy chodzimy.

Po drugie uwierzyć można jedynie komuś, komu się ufa i kogo się zna. Aby poznać – trzeba spotkać i to osobiście.

W tej sytuacji moje życzenia na święta brzmią, jak następuje: oby każdy z Państwa mógł bez problemu przypomnieć sobie datę swojego spotkania z Jezusem i oby się na tym jednym spotkaniu nie skończyło. Wszystkiego najlepszego!

Ps.: państwo pewnie zauważyli, że ja prawie zawsze piszę o tym samym? Więc może to naprawdę ważne?

Robert Hetzyg

Artykuł ukazał się w numerze 12/2008.

© Civitas Christiana 2024. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Projekt i wykonanie: Symbioza.net
Strona może wykorzysywać pliki cookies w celach statystycznych, analitycznych i marketingowych.
Warunki przechowywania i dostępu do cookies opisaliśmy w Polityce prywatności. Więcej