Co państwo powinno zrobić dla demografii?

2015/01/19

Zanim podejmiemy próbę odpowiedzi na tytułowe pytanie, należy raczej ustalić ramy ideowe samej kwestii.

Przede wszystkim wypada zastanowić się nad tym, jaki wzorzec państwa mamy na myśli – zarówno spośród teoretycznie możliwych, jak i faktycznie występujących w różnych krajach współczesnego świata. To bowiem jest sprawa fundamentalna dla dalszych etapów refleksji: od przyjętego w tym punkcie rozstrzygnięcia będzie zależało nasze zapatrywanie na całą problematykę. Bez zagłębiania się w skomplikowane szczegóły historyczno-doktrynalne możemy od razu wymienić co najmniej kilka głównych, lub najlepiej znanych, modeli społeczno-politycznych: omnipotentny (totalitaryzm), opiekuńczy (asystencjalizm), wolnościowy (liberalizm), pomocniczy (subsydiaryzm). Ich omówienie zajęłoby wiele miejsca i wykraczałoby poza ramy naszych rozważań; zaznaczmy więc jedynie, że najbardziej zgodny z katolicką nauką społeczną jest ostatni z wymienionych typów państwa. Bazuje on bowiem na najpełniejszej koncepcji antropologicznej, która ujmuje całokształt cech, uwarunkowań i potrzeb każdej osoby ludzkiej w układzie jej różnorodnych stosunków, także rodzinnych. W Kompendium nauki społecznej Kościoła, ogłoszonym w 2014 r. przez Papieską Radę „Iustitia et Pax”, czytamy na ten temat: „Każdy model społeczny, który chce służyć dobru człowieka, nie może pomijać centralnego znaczenia i odpowiedzialności społecznej rodziny. Natomiast społeczeństwo i państwo w swoich relacjach z rodziną mają obowiązek przestrzegać zasady pomocniczości” (ust. 214).

Po drugie – trzeba poruszyć sprawę być może mniej oczywistą, lecz nie mniej istotną. Mianowicie współczesna „kwestia demograficzna”, chociaż bez wątpienia ważka i wymagająca pilnej reakcji, jest tylko jednym z aspektów znacznie bardziej złożonej problematyki. Właściwym bowiem przedmiotem zainteresowania katolickiej nauki społecznej nie są wielkości demograficzne rozpatrywane same w sobie – takie jak przyrost czy spadek liczby ludności, jej struktura wiekowa, wskaźnik zgonów i urodzeń itp. – lecz pozycja i znaczenie rodziny w całym systemie norm, wartości i funkcji społecznych obecnych na poszczególnych obszarach życia: w kulturze, gospodarce, polityce itd. Spojrzenie z perspektywy chrześcijańskiej na pierwszym planie sytuuje nie statystykę, liczby i proporcje (pomimo że i one są ważne), ale człowieka, w tym zaś przypadku – każdą rodzinę, gdyż to na niej opiera się życie i rozwój jednostek, formacji społecznych i całych narodów. Toteż właśnie rodzina, a nie abstrakcyjnie ujmowane parametry i trendy socjoekonomiczne, powinna zostać umieszczona w centrum społecznej troski i polityki państwa. Również o tym przypomina cytowane powyżej Kompendium…: „Społeczeństwo na miarę rodziny jest najlepszą gwarancją zabezpieczającą przed nurtami w rodzaju indywidualizmu czy kolektywizmu, ponieważ w niej osoba znajduje się zawsze w centrum uwagi jako cel, nigdy zaś jako środek. W pełni oczywiste jest, że dobro osób i właściwe funkcjonowanie społeczeństwa są ściśle powiązane z pomyślną sytuacją wspólnoty małżeńskiej i rodzinnej” (ust. 213).

O właściwą politykę rodzinną

Po tych wstępnych ustaleniach powróćmy do tytułowego pytania. W ich świetle należałoby ująć interesującą nas kwestię w sformułowanie nieco poszerzone i zapytać ogólniej: co państwo powinno zrobić dla rodziny? Jak dobrze wiadomo, stan ludnościowy kraju nie jest wielkością oderwaną, lecz pochodną liczebności i kondycji poszczególnych rodzin współtworzących społeczeństwo. Kolejne generacje członków wspólnoty narodowej nie rodzą się przecież w tabelach demografów, wyliczeniach statystyków ani erudycyjnych rozprawach socjologów, lecz w żywotnych i życiodajnych rodzinach zaludniających miasta, wsie i przysiółki. „Bez rodzin silnych komunią i stałych w zaangażowaniu narody doznają osłabienia” – zauważają autorzy Kompendium… (ust. 213). Dlatego również odwrócenie ujemnej tendencji demograficznej, która dominuje dzisiaj w Polsce i całej Europie, zależy od tego, czy rodzina, jako fundamentalna komórka społeczeństwa, zostanie w pełni upodmiotowiona, dowartościowana i otoczona ochroną we wszystkich swoich wymiarach – nie tylko prokreacyjnym, lecz także ekonomicznym, wychowawczym, edukacyjnym itd. To oznacza, że państwo ma działać w służbie rodziny, czyli w pewnym sensie być jej podporządkowane i ukierunkowane na jej naturalne potrzeby. Praktycznym elementem takiej reformy, bardziej zgodnym ze sprawiedliwością społeczną niż obowiązująca dzisiaj ordynacja podatkowa, mogłoby być np. obliczanie podatku dochodowego i ulg podatkowych nie od osób fizycznych, lecz od całych rodzin, w zależności od liczby i wieku ich członków.

Jeśli spośród naszych ogólnych założeń początkowych przywołamy to, które mówi o pożądanym modelu subsydiarnym państwa, to w konsekwencji musimy przyznać, że państwo powinno za swoją główną zasadę przyjąć hasło od dawna przyświecające sztuce medycznej: primum non nocere – po pierwsze nie szkodzić. Każda ludzka rodzina i każde biologiczne życie człowieka – a na nich przecież opiera się cała piramida demograficzna – tworzą materię tak delikatną, wręcz kruchą, że wszelka ingerencja ze strony czynników legislacyjnych, politycznych i administracyjnych musi być przeprowadzana rozważnie, ostrożnie i bez biurokratycznego schematyzmu. O ile bowiem na tej niwie bardzo łatwo coś zniszczyć (nawet w pozornie słusznej intencji), o tyle też trudno zasiać, zwłaszcza w skali ogólnokrajowej i w perspektywie diachronicznej, obejmującej kilka pokoleń.

Na pewno takie rozwiązania szczegółowe, jak znaczne obciążenie fiskalne przychodów (co zawsze najmocniej uderza w osoby najmniej zarabiające, a więc i w najbiedniejsze rodziny), wysokie podatki od towarów (zwłaszcza od żywności i artykułów codziennego użytku) lub obniżanie wieku rozpoczęcia obowiązkowej nauki szkolnej (co przyśpiesza konieczność zwiększenia wydatków przez rodziców) nie służą rozwojowi rodzin od strony czysto bytowej, a niejednokrotnie wręcz zagrażają ich przetrwaniu. Z kolei próby rekompensowania tych licznych i uciążliwych obciążeń przez wprowadzanie różnego rodzaju zapomóg i zasiłków mają raczej znaczenie propagandowe niż realny sens ekonomiczny. Chociaż politycy zarzucają nas rozmaitymi hasłami i obietnicami z obszaru polityki rodzinnej, to jednak znacznie więcej wyjmują z budżetów rodzin, niż do nich dokładają.

 Co może państwo?

Jeżeli chcemy ustalić, co w kwestii demograficznej państwo robić powinno, tym samym zakładamy, że coś (w domyśle: niemało) zrobić może. To jednak założenie przestało być w ostatnich dziesięcioleciach oczywiste, a poniekąd nawet się zdezaktualizowało. Pomińmy już fakt, że państwa narodowe nie są już dzisiaj największymi ani decydującymi graczami na gospodarczej szachownicy świata: niejedna korporacja międzynarodowa dysponuje takim budżetem, o jakim liczne rządy mogą co najwyżej pomarzyć.

Wszakże chodzi nie tylko o wymiar ekonomiczny. Nawet w polityce – a może zwłaszcza w niej – należy stale mieć na uwadze biblijną zasadę: Nie samym chlebem człowiek żyje (Pwt 8, 3; por. Mt 4, 4). Człowiek potrzebuje do życia, jeśli ma ono być w pełni ludzkie, czegoś więcej niż dostatku czy dobrobytu materialnego. Z pozoru proste recepty na kryzys demograficzny: zwiększenie zasiłków porodowych, dopłaty do zakupu mieszkań, wydłużenie urlopów wychowawczych itp., nie gwarantują sukcesu w tej złożonej materii. Świadczy o tym choćby fakt, że w USA, gdzie państwo w ogóle nie prowadzi polityki wspierającej rodzicielstwo, dzietność jest znacznie wyższa niż w Europie, zasadniczo przecież ukierunkowanej socjalnie.

 Problem demograficzny ma więc głębsze, bo kulturowe podłoże. Dzieci przychodzą na ten świat ze sfery skomplikowanych i delikatnych relacji międzyludzkich. Współcześnie natomiast obserwujemy liczne zjawiska i tendencje, które tym relacjom nie służą albo wprost zaprzeczają. Laura Viscardi z Centrum Formacyjnego „Betania” we Włoszech zauważa: „Rozpadła się […] stabilna solidarność wielkiej rodziny patriarchalnej. […] zdekapitowano ojca i zastąpiono go imitacją w formie kumpla. Nastąpiło radykalne zerwanie z tradycją i jej instytucjami oraz eksplozja technokracji. Żyjemy teraz w płynnym świecie brutalnego indywidualizmu z rozłączonymi relacjami. […] Proces nasilania się indywidualizmu prowadzi do globalnej wojny kobiet z mężczyznami. Partner staje się przeciwnikiem, a małżeństwo – sceną walki o samopotwierdzenie”.

Czy w takim środowisku społeczno-kulturowym, które jest nacechowane radykalnym atomizmem i antagonizmem, mogą się rozwijać zdrowe i wielodzietne rodziny? Kontrola nad tym obszarem wykracza poza kompetencje najlepiej nawet zorganizowanego państwa. Potrzebny zatem staje się wysiłek wszystkich formacji społecznych, w szczególności zaś Kościoła z jego nauką społeczną i duszpasterstwem rodzin.

Dr Paweł Borkowski

pgw

Zobacz inne artykuły o podobnej tematyce
Kliknij w dowolny hashtag aby przeczytać więcej

#borkowski #demografia #państwo #polityka prorodzinna #rodzina
© Civitas Christiana 2024. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Projekt i wykonanie: Symbioza.net
Strona może wykorzysywać pliki cookies w celach statystycznych, analitycznych i marketingowych.
Warunki przechowywania i dostępu do cookies opisaliśmy w Polityce prywatności. Więcej