Wolał umrzeć, niż zgrzeszyć. Dlatego też gdy wybuchła wojna, do końca wytrwał w powołaniu, służbie innym i głoszeniu prawdy. Jego heroizm przyniósł mu śmierć, a męczeństwo – świętość. Taki właśnie był błogosławiony ks. Zygmunt Sajna, proboszcz z Góry Kalwarii.
Był rok 1938. Kardynał Aleksander Kakowski mianował na stanowisko proboszcza i dziekana Góry Kalwarii księdza Zygmunta Sajnę, doświadczonego i doskonale wykształconego kapłana. Zasłynął on podczas swojej pracy duszpasterskiej w archikatedrze warszawskiej. Pomagał wówczas stołecznej biedocie. Ubogim parom udzielał ślubów, fundując obrączki, a nawet skromne upominki.
Podobnie było w Górze Kalwarii, mieście o wielkiej tradycji kościelnej, niegdyś zwanym Nową Jerozolimą. Gorliwy kapłan szybko zyskał sobie przychylność mieszkańców miasta. Dał się poznać jako doskonały spowiednik i kaznodzieja. Pomagał ubogim i opiekował się młodzieżą, która – jak mówił – jest przyszłością i nadzieją Kościoła.
1 września o godzinie 6 rano zawyła syrena na miejskim ratuszu. Mieszkańcy początkowo byli zdezorientowani, myśląc, że w mieście wybuchł pożar. Dopiero około południa wieść o wybuchu wojny oficjalnie podało radio, a dzieci zostały zwolnione z zajęć w pierwszy dzień nowego roku szkolnego.
Dodatkowo panikę wśród ludzi wzbudziły samoloty Luftwaffe, które bombardowały most na Wiśle koło pobliskiego Czerska. Mieszkańcy Góry Kalwarii powoli zaczęli zdawać sobie sprawę z niebezpieczeństwa, które nadchodzi.
Wojska niemieckie wkroczyły do Góry Kalwarii 8 września. Miasto nie było znaczącą fortyfikacją, dlatego też w planach obronnych Rzeczpospolitej nie była uwzględniana jako punkt zaporowy na Wiśle. Miasto zostało oddane prawie bez walki.
Kolejne dni września odsłaniały przed mieszkańcami prawdziwe intencje okupanta.
– Pamiętam, jak niemieccy żołnierze plądrowali nasz ogród. Przybiegł do nas sąsiad i powiedział, że oni wyrywają drzewa owocowe, aby gałęziami zamaskować swoje czołgi i wozy bojowe. Gdy ojciec poszedł do sadu, został na miejscu zastrzelony, a matce nie pozwolono nawet zabrać ciała – wspomina Edward Meseerszmit na łamach „Komunikatu”, periodyku wydawanego przez Towarzystwo Miłośników Góry Kalwarii i Czerska.
Takich tragedii, jak ta, można byłoby przytaczać dziesiątki. Pokazują one, że Niemcy od pierwszych chwil okupacji nie liczyli się z nikim, kto nie nosił swastyki na ramieniu.
Tego roku Boże Narodzenie i Sylwestra obchodzono w mieście bardzo skromnie. Nabożeństwo w kościele musiało się zakończyć przed godziną policyjną. Był to czas, kiedy nie świętowano, ale raczej opłakiwano tych, którzy nie powrócili z frontu lub z prac przymusowych w głębi III Rzeszy.
Wolał umrzeć, niż zgrzeszyć
Mieszkańcy Góry Kalwarii powoli zaczęli tracić nadzieję. W mieście nasilał się okupacyjny terror i polityka zastraszania. Niemcy odzierali ludzi z godności i człowieczeństwa. Dlatego też w tym trudnym czasie wielką rolę do odegrania miały Kościół i duchowieństwo.
Hart ducha i wielka wiara księdza Sajny pozwoliły stanąć mu na wysokości zadania.
– Zapewniam was, w imię Boga Wszechmogącego, iż przyjdzie czas, że smutek wasz w radość się obróci. Najświętsza Dziewica Maryja ma was w swojej opiece, nie upadajcie na duchu, zaufajcie Jej – tymi słowami w grudniu 1939 roku ksiądz Sajna podtrzymywał na duchu parafian.
Kapłan doskonale wiedział, że za takie kazania grozi mu aresztowanie, a nawet śmierć. Był świadomy również tego, że nawet osoby z najbliższego otoczenia donoszą i mówią o jego działalności patriotycznej. Mimo to był nieugięty, a konfidentom za każdym razem wybaczał.
Sytuacja w mieście stawała się coraz bardziej niebezpieczna. Mimo tego, gdy zaproponowano proboszczowi ucieczkę, odmówił. Twierdził, że mówi tylko prawdę o godności człowieka, walce z ludobójstwem, miłości do ojczyzny. Uznał, że jako kapłan nie może opuścić parafii i nie pozwoli, aby z jego przyczyny zostali rozstrzelani niewinni ludzie. Proboszcz z Góry Kalwarii do końca pozostał wierny słowom, które napisał na swoim obrazku prymicyjnym: „Boże mój, wolę raczej umrzeć, aniżeli zgrzeszyć”.
Błogosławiony męczennik
W styczniu 1940 roku sprawdził się czarny scenariusz. Najpierw na ks. Sajnę nałożono areszt domowy. Nie mógł opuszczać mieszkania, nie wolno mu było nawet chodzić do kościoła, by pełnić posługę kapłańską. Mimo tego nadal nie chciał uciekać, twierdząc, iż niczym nie zawinił, a w kazaniach mówił jedynie to, do czego został powołany.
Z aresztu domowego został przeniesiony do koszar wojskowych, a następnie do zakładu dla starców i paralityków w Górze Kalwarii. I tu namawiano go do ucieczki, ale ponownie stanowczo odmawiał.
W kwietniu 1940 roku przewieziono go do Warszawy. Najpierw był więziony w alei Szucha, a następnie w więzieniu na Pawiaku. Za to, że był kapłanem i chodził w sutannie, odważnie głosząc Ewangelię, był nieustannie bity, kopany, torturowany i katowany. Dowodem tego są relacje świadków i protokół z ekshumacji.
W więzieniu na Pawiaku ksiądz Zygmunt Sajna pocieszał braci, spowiadał, zachęcał do modlitwy i nadziei. Udzielał Komunii św., wykorzystując do tego hostie dostarczone przez łączników z zewnątrz. Do końca pozostał wierny swojemu kapłańskiemu powołaniu. Gdy opuszczał celę, idąc na śmierć, udzielił swoim współwięźniom błogosławieństwa, za co dostał od gestapowca kilka mocnych uderzeń pejczem.
Ksiądz Zygmunt Sajna wspólnie z grupą 200 więźniów został przewieziony do lasów w Palmirach. Rankiem 17 września 1940 roku około 9 rano wszyscy zostali rozstrzelani. Według Piotra Herbańskiego, który obserwował egzekucję z ukrycia, kapłan wyróżniał się z tłumu. Tuż przed wystrzałami zdążył jeszcze uczynić znak krzyża.
W 1999 roku ksiądz Zygmunt Sajna znalazł się w gronie 108 Błogosławionych Męczenników II wojny światowej, których wyniósł na ołtarze Jan Paweł II.
Parafialny skarb
Dziś ulica, przy której stoi kościół parafialny w Górze Kalwarii pw. Niepokalanego Poczęcia NMP, nosi imię księdza Zygmunta Sajny, a kilkaset metrów dalej jest liceum ogólnokształcące jego imienia. Pamięć o nieugiętym proboszczu przetrwała.
– Żyją jeszcze ludzie, którzy go pamiętają. Jednak jest ich coraz mniej – podkreśla marianin, ksiądz Franciszek Smagorowicz z Góry Kalwarii.
ks. Zygmunt Sajna
W kościele znajduje się obraz błogosławionego oraz tablica upamiętniająca heroizm przedwojennego kapłana. Mimo tego ksiądz Smagorowicz MIC czuje pewien niedosyt. Jego zdaniem kult błogosławionego księdza Sajny powinien być bardziej rozwinięty w mieście.
– Przecież nie każda parafia może się poszczycić proboszczem, który został wyniesiony na ołtarze. Błogosławiony, który jest związany z naszym miastem, to prawdziwy skarb, którego nie możemy zaprzepaścić – podkreśla.
Wspomnienie 108 błogosławionych obchodzi się liturgicznie 12 czerwca. Jednak ponad setka ludzkich istnień ginie w tłumie.
– Gdy pierwszy raz wziąłem do ręki publikację poświęconą 108 męczennikom, to się trochę przeraziłem. Wielka „cegła” z potężnym spisem treści. Taki tłum odstrasza – wspomina Mateusz Środoń, który maluje fresk 108 błogosławionych w kaplicy Muzeum Powstania Warszawskiego. – Dopiero, gdy zacząłem studiować każdą historię życia z osobna, zobaczyłem, jak wielkim są skarbem dla polskiego Kościoła. Myślę, że to zadanie dla wspólnot lokalnych, skąd pochodzą błogosławieni. Gdy pokażemy jednego z nich osobno, opowiemy o tym, że mieszkał tu, gdzie my i chodził tymi samymi ulicami. Wówczas błogosławiony zacznie jawić się jako ktoś żywy, wzór do naśladowania. Trzeba jedynie pokazać, że ten błogosławiony jest jednym z nas.
Kto pamięta o księdzu Sajnie?
Jednak czy przeciętny mieszkaniec Góry Kalwarii wie dziś, kim był błogosławiony ksiądz Sajna?
– Księdzem w naszej parafii, którego zamordowali Niemcy – odpowiada przypadkowo spotkana kobieta przed kościołem Niepokalanego Poczęcia NMP. – A dlaczego został ogłoszony błogosławionym? – pytam dalej.
– Bo był dobry…? – niepewnie odpowiada kobieta. Jednak tego, kiedy i gdzie zginął, już nie wiedziała.
– Myślę, że przeciętny mieszkaniec Góry Kalwarii wie, kim był ksiądz Sajna. Jednak ta wiedza pozostawia wiele do życzenia – uważa ksiądz Smagorowicz.
Zdaniem księdza Smagorowicza błogosławiony ksiądz Sajna został w Górze Kalwarii trochę zaniedbany i to także przez parafię. Jednak bardzo wiele dobrego w jego popularyzacji robi liceum ogólnokształcące jego imienia.
– W każdą rocznicę śmierci ksiądz Sajny 17 września mamy apel przed tablicą jemu dedykowaną, a później jedziemy do Palmir, aby pomodlić się przy grobie naszego patrona. Po południu nasi goście mogą zobaczyć część artystyczną poświęconą naszemu patronowi – mówi Bogdan Wrochna, dyrektor liceum. Jego zdaniem ksiądz Sajna jest doskonałym wzorem dla młodzieży. – Swoim życiem pokazał, co to znaczy wiara, odpowiedzialność i patriotyzm. Nadanie naszej szkole jego imienia zobowiązuje. To nie tylko oddawanie hołdu patronowi, ale przede wszystkim jego naśladowanie. Dlatego też nauczyciele i uczniowie powinni być wierni zasadom i wartościom, którym hołdował ksiądz Sajna. Bo on jest wzorem nie tylko dla osób wierzących – podkreśla Wrochna.
„Ksiądz Zygmunt Sajna – skromny, wielkiego ducha, odważny, wierny zasadom, oddał życie za prawdę” – takie słowa zostały wyryte na tablicy, którą licealiści z Góry Kalwarii mijają każdego dnia. – Nasz patron przemawia do uczniów. W tym roku po maturze widziałem, jak wdzięczni młodzi składają kwiaty przed tablicą. To chyba najlepsze świadectwo z ich strony, kim jest dla nich ksiądz Sajna – uważa Wrochna.
Artur Stelmasiak
Artykuł ukazał się w numerze 08-09/2008.