Duże dzieci i mali dorośli

2013/01/17

Dawno co prawda myśląca część ludzkości uświadomiła sobie, że szkody wyrządzone przez XI Muzę potrafią być co najmniej tak znaczne, jak pożytki płynące z jej oglądania, nigdy jednak pytanie o etykę telewizyjnego komunikatu nie było tak bardzo potrzebą chwili.

Ale też i telewizja nigdy w dziejach nie była taką potęgą. Telewizja w Polsce jest niby wobec prawdziwych na tym polu potęg (jak choćby USA czy Niemcy) Kopciuszkiem, ale gonimy świat i pod tym (niestety…) względem. A każda pogoń ma w sobie coś z owczego pędu: wyłącza racjonalne myślenie. Na naszą korzyść przemawia przynajmniej to, że nadające u nas stacje (nieważne: publiczne czy komercyjne) są zobligowane prawem do respektowania podstawowego dla większości widzów kanonu etycznego – do poszanowania wartości chrześcijańskich. Można do tego dodać: lub innych wartości z nimi niesprzecznych. Ktoś powie: ogólnoludzkich… Ktoś inny: uniwersalnych, jeszcze ktoś doda: wartości naszej cywilizacji… Na to wszystko zgoda pod jednym warunkiem – że te terminy cokolwiek jeszcze znaczą. Permisywizm i leseferyzm, coraz silniej biorące we władanie świat (a naszą starą Europę w szczególności) wnoszą tu – dzień po dniu – swój „twórczy” wkład, toteż każda próba relatywizacji zasad Dekalogu musi być dostrzegana i odrzucana. Inaczej – jak to mawiają – gdzie indziej pójdziemy spać, a gdzie indziej się obudzimy.

Kusząca intelektualnie wydała mi się propozycja poobserwowania, jakie to wartości upowszechniają na co dzień mnogie stacje polskiej telewizji i jak to się ma do wspomnianych wartości chrześcijańskich bądź do tych „innych”, określonych wyżej jako niesprzeczne.

Obserwacją telewizji (którą prywatnie trochę lubię, a trochę nie lubię) zajmuję się zawodowo dobre półtorej dekady. Żyję – niestety znacznie dłużej, pamiętam więc dość dokładnie, jak to się wszystko u nas zaczynało. A były to czasy, kiedy o wartościach chrześcijańskich w kulturze (i masowej, i elitarnej) mówiło się wyłącznie w kościołach – w sferze profanum było to surowo tępione, tam obowiązujące i pożądane były zupełnie inne wartości… Zapraszam więc na wspólny – jak to ktoś ładnie nazwał – „spacer po kanałach”. Pierwsza trasa wieść będzie tam, gdzie robi się programy dla widza co prawda dużo wymagającego, ale zarazem jeszcze bezkrytycznego, a więc manipulacjami, dewiacjami i w ogóle złymi wzorcami zagrożonego szczególnie.

Duże dzieci, mali dorośli

Młody widz (przedszkolak, uczeń podstawówki) to widz pożądany: można na nim dobrze zarobić, a to jest dla naszych stacji telewizyjnych (także publicznych!) absolutny priorytet. Każdy program dla dzieci tworzy natychmiast pasmo reklamowe, a tam – wszystko: od pieluch, odżywek i soczków przez słodycze aż po tandetny, jarmarczny zupełnie świat zabawek, jakiś Barbie World. Drżyj, rodzicu! Te lalki i tysięczne gadżety, kreujące osobny świat miss Barbie (serwisy na przyjęcia urodzinowe Barbie, sedesy dla Barbie – naprawdę można spuszczać w nich wodę!, kosmetyki dla Barbie, salony, baseny…) nie są tanie! No, ale kto będzie żałował własnemu dziecku… Toż to nasza krew i nasza przyszłość. Dobrze tę prawdę znają i producenci tego wszystkiego i ludzie pionów reklamowych telewizyjnych stacji, więc nim dziecko obejrzy swój program, zostanie „zaprogramowane” na skok na tatusiową czy maminą „kasę”. A żeby nie zapomniało, reklamy wrócą po programie.

Wchodząca z nową energią na nasz medialny rynek Telewizja PULS (do niedawna katolicka w profilu, obecnie komercja własności Rupperta Murdocka) rozpoczęła emisję cyklicznego… quizu? teleturnieju? tok-szołu? Tytuł elektryzuje: Czy jesteś mądrzejszy od 5. klasisty? Grupka 11. latków rywalizuje w wiedzy objętej programem nauczania z dorosłymi. Dorosły odpowiada na kolejne pytania głośno, dzieciaki zapisują odpowiedzi na specjalnych monitorach. Dorosły, jeśli odpowiada, wygrywa pieniądze, z każdym pytaniem coraz większe. Jeśli jednak pomyli się albo wycofa z gry na jakimś etapie, musi głośno i wyraźnie powiedzieć całej Polsce: Ja (tu imię i nazwisko) nie jestem mądrzejszy od 5-klasisty.

Fajna zabawa, nie? Dorosły od początku jest w głupiej sytuacji: ma na serio rywalizować z 11-latkami w wiedzy ogólnej; a może przecież już nie pamiętać, jakim np. morałem kończy się bajka Fredry Paweł i Gaweł! Ba, może czegoś po prostu nie wiedzieć (np. który kolor jest kolorem dopełniającym do żółtego – wie ktoś, Drodzy Czytelnicy?). Czy to znaczy, że jest głupszy od tego, kto to pamięta?

Ale jest czasem jeszcze gorzej: dorosły zaczyna udawać, że czegoś nie wie, żeby dać „maluchom” satysfakcję! I tu zaczyna się dramat. Bo ktoś, kto tak właśnie postępuje, naprawdę dowodzi, że jest głupi. Jeden pan np. udał, że nie wie, ile strun ma altówka, albo jaki wynik da działanie 10-4:2. Nie wiedział też (!!!), którą to część ciała zgubił osioł Kłapouchy… Więc musiał powiedzieć: Nie jestem mądrzejszy od 5. klasisty.

I miał rację… Wmawianie smarkaterii, że jest mądrzejsza od starszych („zgredów”, „wapniaków”, „nietoperzy”, „próchnicy” etc. etc.) ma miejsce we współczesnej kulturze niemal bez przerwy. Idolem wyznawców tej „filozofii” jest dziś czarodziej Harry Potter z jego nienawiścią do mugoli. Skutkiem długofalowym – może być np. wypadek znęcania się jakiś czas temu uczniów nad nauczycielem w jednej ze szkół w Toruniu (wkładali mu np. na głowę kosz na śmieci!). „Demokratyczna reforma oświaty” po roku ‘89 praktycznie wychowawczo ubezwłasnowolniła nauczyciela. Innym „pożytkiem” płynącym z kokietowania „młodych” jest rozpad emocjonalnej więzi dzieci z rodzicami, spadek autorytetu rodzica (kto będzie szanował głupiego!!!) i inne jakże dobrze dziś znane zjawiska.

Najzabawniejsze jest jednak, że ci mądrzy 5. klasiści kompromitują się nieporównanie częściej niż „wapniaki”. Ale nikt nie każe im deklamować: Jestem głupszy od dorosłego. Tego „formuła programu” nie przewiduje…

W publicznej telewizji można od dawna oglądać inny program z udziałem milusińskich. Nazywa się… Duże dzieci. Dzieci są tam młodsze, ale „wyszczekane” co się zowie, a o to, jak się zdaje, chodzi w owej audycji. Chociaż… idzie i o coś jeszcze: o to, by 9 . czy 10. latkom zacząć formować w głowach „salonową” hierarchię: kto jest ważny i powinien być znany. Dzieci stykają się w programie z ludźmi, o których zwykle nigdy nie słyszeli i często więcej nie usłyszą, ale którzy są w jakiś sposób ważni dla… dorosłych hic et nunc (więc trzeba ich w TV pokazywać). Dzieci są tam tylko po to, by potwierdzić wybory i oceny dorosłych. Pół biedy, gdy gościem jest ktoś bardzo znany – np. „gwiazda” niezliczonych w naszej TV „oper mydlanych” albo jakiś żołnierz, co przyniesie karabin, albo sportowiec… Ale dzieci muszą w programie obcować także z politykami (oczywiście tymi „słusznymi”) lub wręcz z „moralnymi autorytetami” (oczywiście Zawsze Nieomylnymi). Co więcej – dzieci muszą na końcu „zagłosować”, czy gość „wkupił się” w ich łaski, czy został zaakceptowany… Nie muszę chyba dodawać, że nie było wypadku, by dzieci gościa odrzuciły. Fi donc!

Tak naprawdę ostatnimi laty widziałem u nas jeden tylko program, gdzie dzieci były dziećmi, dorosłych nie było w ogóle, a rywalizacja była uczciwa. Był to TVN-owski teleturniej „wiedzowy” Dzieciaki z klasą. Prowadząca, Martyna Wojciechowska, ograniczała się do zadawania pytań i pilnowania tzw. ogólnego porządku. Poza tym – głos miały dzieci. I niektóre naprawdę pokazywały, że wiedzą niemało, że są OK, jeśli… dorośli im nie przeszkadzają.

Ale cóż – dorosły jaki bywa, każdy widzi… Dorosły (w tym wypadku np. red. Korólczyk) pilnuje, by każdy „wapniak” przegrywający w teleturnieju o 5- klasistach złożył samokrytykę i wyznał własne „niedouctwo”. Ale ten sam dorosły Korólczyk nie zwraca dzieciom uwagi, że nie wyciąga się na powitanie i pożegnanie ręki do starszych, natomiast gdy się starszy wita lub żegna, należy bezwzględnie wstać. Korólczyk nie walczy z młodocianym chamstwem. Nie za to mu płacą.

Dziwne rzeczy widzi się obserwując, do czego w telewizji służą dzieci.

Toteż uświadamiajmy milusińskim, że im głośniej program zachwalany jest jako „dla dzieci” bądź jako „młodzieżowy”, tym więcej tam interesów i hegemonii dorosłych. Ci, co mają być niby „duzi”, mało się liczą, są zredukowani; ci, co duzi są naprawdę, okazują się nolens volens bardzo, bardzo mali.

Wojciech Piotr Kwiatek

Artykuł ukazał się w numerze 12/2007.

© Civitas Christiana 2024. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Projekt i wykonanie: Symbioza.net
Strona może wykorzysywać pliki cookies w celach statystycznych, analitycznych i marketingowych.
Warunki przechowywania i dostępu do cookies opisaliśmy w Polityce prywatności. Więcej