I znów o europejskiej konstytucji

2013/01/17

Trzy lata po klęsce projektu przygotowanego pod kierunkiem byłego prezydenta Francji Valéry’ego Giscard’a d’Estaing nikt już nie ma wątpliwości, że słowo „konstytucja” w odniesieniu do Unii Europejskiej jest trochę na wyrost i właściwe powinno być zarezerwowane dla państw narodowych.


Niemniej jednak wbrew eurosceptykom trzeba przyznać, że taki traktat konstytucyjny jest Unii potrzebny. Już choćby z powodu konieczności przyjęcia wyraźnego i dla wszystkich zrozumiałego rozgraniczenia między zakresem polityki wspólnotowej a kompetencjami państw oraz klarownego systemu podejmowania decyzji. Ponadto stale zmieniająca się rzeczywistość UE, zwłaszcza po ostatnim rozszerzeniu i przyjęciu Rumunii i Bułgarii domaga się wręcz ustanowienia dokumentu, który mógłby być niekwestionowanym punktem odniesienia. Pojawiają się głosy, że możliwy do uchwalenia traktat konstytucyjny powinien zrezygnować z ambicji wszechogarniającego dokumentu a skupić się na kilku sprawach najbardziej podstawowych..

Dla Polski w traktacie konstytucyjnym ważne były dwie sprawy: kształt preambuły, w której powinno znaleźć się przynajmniej odniesienie do chrześcijańskiego dziedzictwa kontynentu oraz system ważenia głosów w Radzie Europejskiej, która jest najważniejszym z punktu widzenia decyzyjnego organem UE. Jeśli chodzi o tę drugą kwestię, to nasze stanowisko wydaje się dziś nie do utrzymania. Nie dlatego, że dziś już nikt nie chce umierać za Niceę (według uchwalonego tam traktatu mieliśmy tylko dwa głosy mniej niż blisko dwukrotnie liczniejsi od nas Niemcy), ale dlatego, że nasz upór w Europie mógłby okazać się niezrozumiały. Zwłaszcza na tle stanowiska Hiszpanii, kraju o identycznym jak my potencjale demograficznym, a dawno już pogodzonym z utartą uprzywilejowanej pozycji, jaką dawała mu Nicea. Wydaje się, że kompromis w tej kwestii jest w zasięgu ręki. Pojawiają się nowe propozycje systemu tzw. ważenia głosów. Warto dodać, że duże zainteresowanie wzbudziła propozycja takiego nowego systemu, przedstawiona przez grono naukowców z Uniwersytetu Jagiellońskiego.

O wiele gorzej przedstawia się sprawa preambuły.Można się zgodzić z niemiecką kanclerz Angelą Merkel, że Unia Europejska nie jest klubem chrześcijan, ale klubem wartości podstawowych, które opierają się na chrześcijańskiej wizji człowieka. W końcu tej córki niemieckiego pastora nie można podejrzewać o brak jakiejkolwiek chrześcijańskiej wrażliwości. Ale nie trudno też dostrzec, że argument przez nią wysunięty zachowuje swoją ważność tylko w odniesieniu do postulatu invocatio Dei, czyli stwierdzenia odpowiedzialności przed Bogiem, do czego postulat ten w istocie się sprowadza. Niemniej jednak opór przeciwko najskromniejszemu postulatowi konstytucyjnemu ludzi wierzących, a więc odwołaniu się do chrześcijańskiego dziedzictwa naszego kontynentu, co na dobrą sprawę jest tylko stwierdzeniem oczywistego faktu historycznego, wydaje się już całkowicie niezrozumiały. Trudno w tym oporze nie dostrzegać zacietrzewienia ideologicznego, które nie ma żadnych racjonalnych podstaw w jakiejkolwiek koncepcji wspólnoty politycznej. Można zrozumieć Francuzów, że w ich republikańskiej tradycji silnie zakorzeniony jest całkowity rozdział między sferą religii a sferą polityki, co skutkuje radykalnym pojmowaniem świeckości państwa. Faktem jest, że we Francji nawet ludzie wierzący akceptują taki model świeckości. A jednak trudne do pojęcia jest negowanie oczywistej prawdy historycznej, która w przypadku tworu politycznego, jakim jest Unia, ma podwójne odniesienie. Najpierw do chrześcijańskich korzeni całej kultury i cywilizacji europejskiej. Przypomnijmy tu Jana Pawła II, który twierdził, że Europy nie da się w ogóle zdefiniować bez odniesienia do Ewangelii. Następnie do twórców zjednoczonej Europy, Roberta Schumana, Konrada Adenauera i Alcide de Gaspariego, którzy nie tylko nie ukrywali religijnej motywacji w swej działalności politycznej, ale mówili wprost o potrzebie oparcia projektu europejskiego na wartościach chrześcijańskich.

W marcu Episkopat Polski przyjął stanowisko w sprawie traktatu konstytucyjnego Unii, wskazując na dwa zasadnicze braki w dotychczasowym projekcie: „odwołania do Boga” i „podkreślenia niezbywalnej roli chrześcijaństwa w kształtowaniu się Europy”. Biskupi przypomnieli też, jaki jest zasadniczy motyw wprowadzenia invocatio Dei do tego dokumentu: „ani człowiekowi, ani demokratycznej większości nie przysługuje absolutna władza nad jakimkolwiek innym człowiekiem”. Nie może być tak, że wszystko jest polityką, że nie istnieje żadna wyższa instancja, do której może się odwołać skrzywdzony przez politykę człowiek. Czy twórcy nowego traktatu konstytucyjnego – a zwłaszcza nasi negocjatorzy – odrobią lekcję z dwudziestowiecznego totalitaryzmu?

Zbigniew Borowik

Artykuł ukazał się w numerze 04/2007.

© Civitas Christiana 2024. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Projekt i wykonanie: Symbioza.net
Strona może wykorzysywać pliki cookies w celach statystycznych, analitycznych i marketingowych.
Warunki przechowywania i dostępu do cookies opisaliśmy w Polityce prywatności. Więcej