Kryzys jednostronnej wizji rozwoju

2013/01/18

A miało być tak pięknie. Zglobalizowana gospodarka, rządzona wedle jednej reguły, która po krachu bloku sowieckiego zawładnęła świadomością i wyobraźnią głównych aktorów światowej sceny politycznej, miała się rozwijać bez przeszkód i ograniczeń. „Koniec historii” dotyczyć miał także gospodarki. Niczym nieskrępowana wolność ekonomiczna miała zatriumfować raz na zawsze.

Fot. Artur Stelmasiak

Każdy, kto się odważył stawiać pytania o czynnik kontrolujący, o rolę państwa, o koszty społeczne takiego pojmowania wolności, z pogardą nazywany był „socjalistą”, który nie rozumie zdrowych zasad ekonomii.

Aż tu nagle traaach! Kryzys na rynku kredytów hipotecznych w Stanach Zjednoczonych rozlewa się na cały świat. Wielkie banki stają w obliczu bankructwa i skazane są, o zgrozo, na pomoc państwa, które dla ratowania systemu musi wpompować w wadliwie działające instytucje finansowe wielkie pieniądze pochodzące od podatników. Taka sytuacja nie może nie mieć wpływu na notowania giełdowe. Wszystkie najważniejsze giełdy świata przeżywają załamanie notowań.

Jakby tego było mało, kryzys finansowy skutkuje kryzysem walutowym, który tym razem dotyka tzw. rynków wschodzących, czyli m.in. Polski. Raptowne umocnienie się dolara (które samo w sobie jest rzeczą zrozumiałą, bo w trudnej sytuacji ekonomicznej na świecie najlepiej jest inwestować w walutę kraju, który mimo zawirowań w dalszym ciągu dysponuje najwyższym potencjałem gospodarczym) przyprawia o zawrót głowy ludzi spłacających kredyty zaciągnięte w walutach obcych.

Dodatkowy niepokój budzi fakt, że nikt nie jest w stanie postawić jasnej diagnozy tego kryzysu. Zwłaszcza trudna do ogarnięcia jest jego skala, bo nikt nie wie, ile tak naprawdę „wyprodukowano” wirtualnego pieniądza czy też – jak to barwnie ujął jeden z publicystów – „wypłukano złota z powietrza”. Mówiąc dosadnie, nie wiadomo, czy kryzys ten już się kończy, czy dopiero zaczyna.

Trudno nie zastanawiać się nad przyczynami zaistniałej sytuacji. Na pewno nie da się wszystkiego wytłumaczyć elementarną prawidłowością kapitalistycznej gospodarki, która naprzemiennie przeżywa okresy koniunktury i dekoniunktury, bo tak naprawdę nie mamy do czynienia jeszcze z kryzysem gospodarczym, ale tylko finansowym.

Niektórym nie przeszkadza to mówić o wielkim krachu kapitalizmu, klęsce ideologii wolnego rynku, która z żądzy zysku za wszelką cenę uczyniła motor historii. Inni, przeciwnie – i dodajmy, jeszcze zabawniej – przerzucają całą odpowiedzialność na państwo, które tolerowało rozmaite bardzo ryzykowne strategie inwestowania, polegające na przykład na udzielaniu kredytów hipotecznych ludziom, niezdolnym do ich spłacania. Pytanie tylko, jakie to było państwo, według jakich reguł rządzone.

Tak naprawdę zawiódł tu model rozwoju, z którym mamy do czynienia od dłuższego czasu i przed którym ostrzegały środowiska katolicko-społeczne. Warto pamiętać, że encyklika Sollicitudo rei socialis” w której Jan Paweł II przestrzegał przed jednostronną wizją rozwoju, utożsamianego ze wzrostem gospodarczym, powstała jeszcze przed ostatecznym bankructwem świata komunistycznego i epoką globalizacji. Papież mówił w niej o potrzebie zrównoważenia rozwoju gospodarczego rozwojem społecznym, który zapewniłby jak największej liczbie ludzi i krajów udział w budowaniu własnej przyszłości ekonomicznej.

To właśnie w środowiskach katolicko- społecznych najgłośniej mówiło się o groźnym zjawisku finansjeryzacji gospodarki, która polega na stałym wzroście środków finansowych nie służących bezpośrednio produkcji, ale wymianie na rynkach finansowych. Zysk powstający w wyniku tej wymiany nie powiększa ani trochę dobrobytu, przysparza natomiast bogactwa nielicznym jednostkom potrafiącym skutecznie obracać tymi środkami na rynkach finansowych. Jeśli pod koniec lat 90. oceniano, że wśród wszystkich dostępnych dziś środków finansowych jedynie 20 procent ma swoje pokrycie w towarach i usługach, to dziś wiadomo, że banki hipoteczne skłonne były udzielać pod każdego dolara depozytu nawet kilkunastu dolarów kredytu. Nie trzeba wielkiej wyobraźni ekonomicznej, aby się zorientować, czym taka praktyka grozi.

Pozostaje faktem, że finansjeryzacji gospodarki nie przeciwdziałały nie tylko „etatystyczne reżimy” Europy Zachodniej, ale także protagoniści wolności gospodarczej z ekipy Georga W. Busha. Zawiódł po prostu model rozwoju. Dziś dla wszystkich chyba już stało się jasne, że idea global governance (światowego zarządzania), za którą opowiadały się encykliki społeczne od czasów Jana XXIII, warta jest poważnego potraktowania, nawet jeśli u niektórych „wolnościowców” budzi złe skojarzenia.

Zbigniew Borowik

Artykuł ukazał się w numerze 11/2008.

© Civitas Christiana 2024. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Projekt i wykonanie: Symbioza.net
Strona może wykorzysywać pliki cookies w celach statystycznych, analitycznych i marketingowych.
Warunki przechowywania i dostępu do cookies opisaliśmy w Polityce prywatności. Więcej