Legion kontra legion

2013/01/20

Chcąc zbawić nas, grzeszników, nasz Pan posługuje się innymi grzesznikami – jak my; i wzajemnie: my również uczestniczymy w dziele zbawiania naszych braci i sióstr, a przecież nie jesteśmy doskonali.

 

Skoro być może zastanawiają się Państwo, skąd tym razem do Was piszę, to wypada chyba od tego zacząć. Jestem na rekolekcjach. Nie, nie prowadzę ich, tylko biorę w nich udział. Ja wiem, że nie należy się rozpraszać podczas ćwiczeń duchownych, ale redakcyjne terminy gonią, więc nie mogę ryzykować, że mój tekst znowu wypadnie z makiety.

Jeszcze jedno, bo prawie bym zapomniał: rekolekcje odbywają się w Meksyku, w miejscowości Cotija, trzy godziny samochodem na południe od Guadalajary. Znajduje się tu dom rekolekcyjny prowadzony przez siostry Legionistki Chrystusa. Jest to przy okazji rodzinna miejscowość o. Marciala Maciela, założyciela Legionu. I proszę się nie krzywić, że znów dotykamy kontrowersyjnych tematów. Ja wiem i Państwo wiedzą, co się Legionistom przytrafiło. Znaczy, że dowiedzieli się o swoim zmarłym założycielu rzeczy, których z pewnością się nie spodziewali. Nie zamierzam tego roztrząsać, a kto nie wie, o co chodzi, może poszperać w prasie, która swego czasu ze szczegółami temat opisała. Nawiasem mówiąc w Cotija znajduje się również grób o. Maciela. Dziwna rzecz, kiedy usłyszałem o tych właśnie delikatnych sprawach, które w ciągu ostatnich miesięcy ujrzały światło dzienne, spontanicznie poczułem ogromne współczucie dla legionistów. Dlaczego? Pomyślcie Państwo: w swoich młodych latach poczuliście się wezwani przez Jezusa, aby naśladować go w tym czy innym zakonie albo wspólnocie. Odpowiedzieliście na to powołanie i zainwestowaliście w nie całe swoje życie i wszystko, co mieliście. I nagle okazuje się, że Wasz założyciel miał w swoim życiorysie karty, których nie znaliście i które zawierają świadectwo jego słabości, żeby nie powiedzieć grzechu. I co? jak się czujecie?

Wstydzicie się? Chcecie odejść? Zastanawiacie się, czy nie zmarnowaliście życia? Czujecie zawód i rozczarowanie tym, w co uwierzyliście? Staracie się obnażyć grzech do końca i odcinacie się od niego, nie chcąc mieć z nim nic wspólnego?

A może staracie się usprawiedliwić człowieka stojącego u początków dzieła, które stało się treścią Waszego życia? Że właściwie nic się nie stało, że on jest człowiekiem, jak wszyscy, więc czemu czepiać się właśnie jego?

A jak było z Dawidem, królem? Bo przecież w jego życiu również przytrafiło się coś, czym z pewnością nie mógł się chwalić (zob. 2Sm 11). A mimo to w Bożym planie miał on swoje zadanie do wypełnienia i to właśnie z jego rodu wyszedł Mesjasz, Zbawiciel świata. Dawid nie przestaje być wybranym i umiłowanym przez Boga. Bo Bóg nie pozwala się ograniczać naszym grzechem i nie gorszy się nim ani nie odczuwa zawodu. Przecież nas zna. Gotów jest działać w naszym życiu pomimo, że między naszym grzechem a Jego świętością istnieje przepaść dla nas nie do przebycia.

Pisząc więc o tym wszystkim na początku Wielkiego Postu, mam nadzieję, że kiedy będziecie Państwo myśleć w tych dniach o grzechu – własnym i cudzym – przyjdzie Wam może do głowy, że Bóg pozwala uczestniczyć w swoim planie ludziom „bez retuszów”. On nas nie „przerabia” i nie przystosowuje do swoich boskich standardów. Przeciwnie, to Jego plan jest tak wszechogarniający, że mogą go wypełnić także ci, którzy nawet nie zdają sobie z tego sprawy, a co dopiero wierzący grzesznicy.

Co z tego wynika dla nas? – Mniej więcej tyle, że aby uczestniczyć w Bożym planie zbawienia, nie musimy – ba, nie możemy – być doskonali. Plan zbawienia, jak sama nazwa wskazuje, zakłada drogę od grzechu do wolności i od ciemności do światła. Ma to swoje konsekwencje nie tylko w naszym osobistym życiu z Bogiem, ale również w życiu całego Kościoła. Chcąc zbawić nas, grzeszników, nasz Pan posługuje się innymi grzesznikami – jak my; i wzajemnie: my również uczestniczymy w dziele zbawiania naszych braci i sióstr, a przecież nie jesteśmy doskonali.

A na koniec najważniejsze: sam nie wiem jak wielu ludzi utraciło sens życia właśnie dlatego, że odkryli słabości tych, którym zaufali. Tak naprawdę to my sami bywamy autorami naszych rozczarowań, ponieważ idealizujemy tych, którzy ideałem być nie mogą. Dlatego jeśli kochamy nasze ideały, to jest to – proszę wybaczyć – miłość własna. Warto z niej zrezygnować dla innej miłości, tej, która przyjmuje prawdę i zgadza się na nią. Ile małżeństw przetrwałoby, żywiąc się taką właśnie więzią? A ilu ludzi nie odeszłoby z Kościoła, który przecież idealny nie jest, ale który z pewnością jest znakiem zwycięstwa Bożego planu nad legionami Złego?

Robert Hetzyg

Artykuł ukazał się w numerze 03/2010.

© Civitas Christiana 2024. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Projekt i wykonanie: Symbioza.net
Strona może wykorzysywać pliki cookies w celach statystycznych, analitycznych i marketingowych.
Warunki przechowywania i dostępu do cookies opisaliśmy w Polityce prywatności. Więcej