Macierzyństwo – pełna niewola czy pełnia życia?

2013/12/12

Od osób płynących z tzw. „głównym nurtem” – zarówno tych, których określa się mianem „celebrytów”, jak i różnej maści specjalistów z tytułami naukowymi przed nazwiskiem, nierzadko słyszy się – wyrażoną mniej lub bardziej bezpośrednio–  opinię, że macierzyństwo w jakimś sensie „ciemięży” kobietę, pozbawia ją szeroko rozumianej wolności (a przy okazji sporej części szarych komórek).

Poświęcenie się opiece nad rodziną – zwłaszcza tą bardziej liczną – bywa postrzegane jako „ścieżka kariery” drugiej kategorii, na którą są skazane kobiety pozbawione zdolności i aspiracji życiowych, które po prostu do niczego więcej się nie nadają. Z tej właśnie prostej przyczyny „siedzą w domu i nic nie robią”, po uszy zagrzebane w przysłowiowych pieluchach, patrząc biernie, jak prawdziwe życie przepływa gdzieś obok nich, niosąc inne panie, zawsze eleganckie i życiowo spełnione, hen, ku wyższym celom.

Wiele kobiet, dojrzałych i stabilnych wewnętrznie, a przy tym głęboko przekonanych o ogromnej wartości wybranej przez siebie drogi życiowej, wykazuje na szczęście dużą odporność na tę presję i ironiczne bądź pełne współczucia komentarze pod adresem nieszczęsnych „ofiar patriarchalnej opresji”, podstępnie wtłoczonych w rolę narzuconą im przez konserwatywne społeczeństwo („Patrz, pani – taka niby wykształcona, a nie umiała się zabezpieczyć! I po co ona kończyła te studia, żeby teraz w domu z dziećmi siedzieć?!). Szkoda jednak, że lansowanie takiego karykaturalnego obrazu macierzyństwa – zamiast ukazywania całej jego głębi i piękna, jako wielkiego zadania na całe życie, w którym najpełniej realizuje się ów „kobiecy geniusz”, jak to określił Jan Paweł II w liście apostolskim Mulieris dignitatem – dociera również do młodych dziewcząt, stojących dopiero na progu dorosłości i dokonujących życiowych wyborów. Deprecjonowanie macierzyństwa w ogóle lub też myślenie o dzieciach jako o jednym z elementów „do odhaczenia na liście” sukcesów, zgodnie z rozpowszechnioną ostatnio filozofią stawiającą na „samorealizację” i zaspokajanie własnych ambicji, sprawia na pewno, że te z nich, które okażą się bardziej podatne na presję z zewnątrz i opinie „powszechnie uznanych autorytetów”, nie odważą się nigdy – nawet odczuwając ku temu wewnętrzną tęsknotę – na podjęcie niełatwego, lecz błogosławionego zadania zrodzenia i wychowania większej liczby dzieci. Błogosławionego, bo prowadzącego do głębokiego spokoju i szczęścia wynikających z poczucia, że nasze życie jest spełnione, że zrealizowałyśmy w nim – na pewno niedoskonale, ale najlepiej jak potrafiłyśmy – to zadanie, które u zarania świata przeznaczył dla nas Bóg.

Może nieraz wbrew opinii otoczenia, nierzadko borykając się z trudnościami materialnymi, w głębi serca nosimy jednak jasny i spokojny płomyk pewności, że każda trudność kiedyś minie, każdy problem uda się w końcu rozwiązać, a dzieci będą już na zawsze – do końca życia i na całą wieczność. Bł. Jan Paweł II w Liście do kobiet z lipca 1995 r. pisał: „Dziękujemy ci, kobieto-matko, która w swym łonie nosisz istotę ludzką w radości i trudzie jedynego doświadczenia, które sprawia, że stajesz się Bożym uśmiechem dla przychodzącego na świat dziecka, przewodniczką dla jego pierwszych kroków, oparciem w okresie dorastania i punktem odniesienia na dalszej drodze życia”. Czy można trafniej oddać to, kim dla każdego człowieka, w ciągu całego jego życia, jest Matka? Czy jest na świecie ktoś, kto mógłby ją w tej roli zastąpić albo kto potrafiłby zaleczyć krwawiącą nieraz do końca życia ranę powstałą na skutek braku jej obecności, ciepła i miłości? Moim koleżankom, rozdartym nieraz między pracą zawodową a domem, mówię: Trzeba pracować uczciwie i jak najlepiej, ale nie warto spalać się kosztem rodziny. Tam, w firmie czy korporacji, zawsze znajdą na twoje miejsce kogoś co najmniej równie dobrego, a pół roku później nikt nie będzie o tobie pamiętał. Tu, w twojej rodzinie, jesteś nie do zastąpienia.

Matka Polka z dziećmi/Fot. Magdalena Błaszczyk
Matka Polka z dziećmi/Fot. Magdalena Błaszczyk

Kobietom uważającym się za mniej wartościowe dlatego, że całe swoje życie albo jakiś jego etap postanowiły poświęcić opiece nad domem i najbliższymi, można poradzić, aby chodziły z dumnie podniesioną głową, jeśli tylko potrafią docenić znaczenie tej Pracy (przez bardzo duże „P”), starają się wykonywać ją jak najlepiej i z jak największą miłością. Współczesny święty, Josemaria Escriva de Balaguer, założyciel Opus Dei, powtarzał nieraz, że wartość rzeczy w oczach Boga zależy wyłącznie od tego, jak wiele miłości zostało włożone w ich wykonanie. A że ludzie nie zawsze to docenią? Że spojrzą z politowaniem albo nazwą „kurą domową”? W rzeczywistości o wartości życia człowieka nie decyduje rodzaj zajęcia, jakiemu się oddaje, lecz raczej to, w jaki sposób je wykonuje, z jaką jasnością celu, do którego zmierza, i to, czy próbuje nadawać swoim działaniom jakiś głębszy wymiar.

Można więc równie dobrze mówić o „kurach” pocztowych, szpitalnych czy korporacyjnych, a z drugiej strony wszyscy znamy przecież kobiety światłe i o szerokich horyzontach, które z pełną świadomością decydują się na bycie profesjonalną Panią domu. Nie wiem, czy wszyscy zdajemy sobie sprawę z faktu, że kobieta będąca żoną i matką, nawet jeśli „tylko” zajmuje się domem, pracuje (a przynajmniej pozostaje w gotowości do pracy) przez 24 godziny na dobę, łącząc jednocześnie wiele różnych specjalizacji… Jest menadżerką – zarządzającą zespołem i delegującą zadania na poszczególnych jego członków, psychologiem i negocjatorem, lekarzem, pielęgniarką i baby-sitterką, dyrektorem finansowym, szefem kuchni i zaopatrzeniowcem, krawcową, ogrodniczką, specjalistą ds. logistyki, dekoratorką wnętrz, korepetytorką, fachowcem od drobnych napraw domowych, pracownikiem kulturalno-oświatowym, specjalistką od kreowania wizerunku rodziny i relacji z otoczeniem (rodzinne imprezy, wizyty przyjaciół, pamiętanie o ważnych datach i rocznicach). Wystarczy? W jakiej innej firmie można rozwijać się tak wszechstronnie i próbować swoich sił na tak wielu stanowiskach? Gdzie można doświadczać tak głębokiej satysfakcji i radości z owoców dobrze wykonanej pracy – widząc szczęście w oczach najdroższych nam osób, a jednocześnie tak boleśnie – choć nie zawsze od razu – doświadczać efektów własnych zaniedbań czy fuszerki?

Życie w rodzinie, zwłaszcza tej bardziej licznej, w której na wspólnej przestrzeni przebywa wciąż tyle niepowtarzalnych osobowości, gdzie wciąż ścierają się odmienne oczekiwania i potrzeby i ciągle zawiera się kompromisy, gdzie codziennie rozgrywają się dziesiątki większych i mniejszych radości i dramatów, jest wspaniałą szkołą życia dla dzieci, lecz również dla nas – rodziców. Każdy dzień to nowa lekcja wzrastania w cnotach – hojności, wytrwałości, serdeczności, pobożności, oderwaniu od siebie, pokorze, radości (takiej głębokiej, nieraz mającej nawet „korzenie w kształcie krzyża”) – które wskazują nam drogę ku ludzkiej doskonałości i wolności. Nie tej z kolorowych czasopism, polegającej na unikaniu zobowiązań i podążaniu za swoimi zachciankami, lecz tej prawdziwej – osiąganej dzięki nieustannej walce z własnymi słabościami i wadami, które nas ograniczają i „ciągną w dół”.

Jeśli będziemy o tym pamiętać, wówczas każda szara godzina codzienności, wypełniona krzątaniną i zwyczajnymi matczynymi troskami, może nabrać nowego blasku – stając się kolejnym krokiem na drodze ku pełni człowieczeństwa dla nas i naszych dzieci.

 

Anna Wardak Anna Wardak – od 19 lat żona Janusza, mama dziewięciorga dzieci. Koordynator współpracy z Rodzicami w Szkole dla dziewcząt „STRUMIENIE”, w Józefowie k./Otwocka. Moderatorka Akademii Familijnej. Razem z mężem, w ramach inicjatywy Akademia „Wardakowie.pl”, prowadzi wykłady i warsztaty o tematyce małżeńskiej i wychowawczej. /Fot. Magdalena Błaszczyk

© Civitas Christiana 2024. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Projekt i wykonanie: Symbioza.net
Strona może wykorzysywać pliki cookies w celach statystycznych, analitycznych i marketingowych.
Warunki przechowywania i dostępu do cookies opisaliśmy w Polityce prywatności. Więcej