Malicki Superstar

2013/01/19

Dziś będzie o człowieku, którego można by nazwać – bez obrazy, to jest komplement!!! – „telewizyjną małpą”. „Telewizyjna małpa” to ktoś stworzony do telewizji, to ktoś, kogo kamera kocha bez zastrzeżeń (pisałem o tym w jednym z pierwszych wykładów MAT), kto – zda się – urodził się po to, by występować w telewizji, by pojawiać się na ekranie. Sensacją jest, że ów ktoś jest muzykiem, do tego „muzykiem poważnym”, kameralistą, uprawia więc dziedzinę niejako z medialnej natury n i e t e l e w i z y j n ą! A jednak programy z naszym „ktosiem” gromadzą tłumy – i podczas plenerowych czy studyjnych koncertów i w trakcie transmisji przy telewizorach.

 

Ów „ktoś” to Waldemar Malicki, muzyk (pianista), showman co się zowie: zarazem konferansjer, mistrz ceremonii, muzyczny czarodziej, bystry komentator, gawędziarz, cicerone w świecie pięknych dźwięków, satyryk, „jajarz”, a przy tym wszystkim – kamienna twarz. Może nie Buster Keaton, ale to nawet lepiej, wszechstronność tego uroczego człowieka zadziwia, ba – wywołuje uczucie tęsknoty. Koniec programu z Malickim – to chwila rozdzierająco smutna.

Rozrywka naprawdę inteligentna

Radość obcowania z talentem muzycznym i estradowym Waldemara Malickiego bierze się najpierw stąd, że jest to człowiek wykształcony, o wielkiej kulturze muzycznej i poczuciu humoru takiego bardziej angielskiego, czyli najwyższej próby. Idę o zakład, że w jego osobie ujawniła się jedna z największych indywidualności telewizyjnych ostatnich dekad, że znajdzie on swoje miejsce obok duetu Wasowski – Przybora, obok Laskowika (który zresztą od niedawna w jego programach występuje i jest w świetnej znów formie!) i dawnego (niestety…) Smolenia, obok Jaroszyńskiego, Kaczmarka, Waligórskiego, Fedorowicza (też członek dzisiejszego teamu Malickiego, niestety bez dawnej charyzmy). Tyle, że w przeciwieństwie do wszystkich wymienionych nasz dzisiejszy bohater słowem posługuje się rzadko, jego żywiołem jest muzyka. Malicki komentuje świat, opowiada dowcipy, szydzi, ironizuje wyłącznie za pomocą muzyki. Robi to inteligentnie, dowcipnie, z takim polotem i przenikliwością, że widz od razu wie: ten człowiek urodził się w muzyce, poprzez muzykę postrzega świat!

Muzyka jako… tekst i kontekst

Żeby zdobyć się na podobne mistrzostwo, trzeba wiedzieć, jak muzyka funkcjonuje w życiu człowieka, jak go modyfikuje psychicznie, jak kształtuje, formuje jego wrażliwość, jak tworzy sui generis kulturową mapę, złożoną z setek i tysięcy „toposów” – skojarzeń, przypomnień, cytatów.

Przełóżmy to na język „normalny”. Wystarczy w jakimś bardzo znanym utworze muzycznym zastosować inne muzyczne podziały, wprowadzić inny rozkład synkop, żeby ten utwór zdecydowanie zmienił swój charakter. Weźmy klasyczny góralski motyw „zbójnickiego”, zróbmy z tego walczyka… i oczywiście zastosujmy do jakiejś konkretnej sytuacji, którą chcemy opowiedzieć. A potem np. przeróbmy to na wojskowy marsz – znów z konkretną intencją. Każdy z takich zabiegów wywołuje inne skojarzenia, zderzenie takich formuł dać musi efekt komiczny. Zmiana kodu kulturowego (góralszczyzna przechodzi w salonowość lub w soldateskę) pozwala skomentować przez ten niby prosty zabieg wiele elementów rzeczywistości „pozamuzycznej”. Z tym, że odbiorca musi te kody rozumieć, między nim a artystą musi istnieć wspólnota doświadczeń kulturowych, do których obaj mogą się w każdej chwili odwołać i w ten sposób porozumieć.

Inny przykład: znany motyw filmowy, jakiś serialowy hit, odwołuje z miejsca do owego filmu czy serialu. W umyśle odbiorcy powstają obrazy, skojarzenia: kapitan Kloss, Czarne chmury, Pancerni i pies, Czterdziestolatek… Wiemy, o co chodzi. Wystarczy teraz przenieść taką całość dźwiękowo – asocjacyjną w inną, jakoś zbliżoną do niego (ale oczywiście opacznie!) rzeczywistość – i efekt komiczny gotowy. Malicki idzie tu śladami znakomitej Grupy Mo-Carta, kabaretu muzycznego, ale jakże twórczo ten pomysł rozwija. Także podobnie jak u Mo- Carta zmienia swe zastosowanie, swoją funkcję instrument: smyczek może być batem, wiosłem, altówka czy wiolonczela – kobiecą kibicią… albo rumakiem. Malicki nie bierze do ręki innych instrumentów, niemal nie odchodzi od klawiatury fortepianu, ale robią to jego koledzy ze znakomicie wpisującej się w całość przedstawienia orkiestry Bernarda Chmielarza, towarzyszącej zawsze artystom w programach Malickiego. Cała ta orkiestra to także muzyczny kabaret. Tam już nie wystarczy umieć grać!

Jak widać, utwór muzyczny jest dla naszego bohatera i tekstem i… kontekstem. Zaczyna on działać w funkcji niemal obrazowej przez to, że kompozycja jest umieszczona w konkretnym kontekście kulturowym. Lekka kawaleria von Suppégo czy Bolero Ravela to bardzo mocne znaki kulturowe. Ich przeniesienie w inny kontekst, ich zderzenie z czymś innym, postawienie ich w innej funkcji, słowem: zachwianie bądź zerwanie stałego związku między utworem a światem, w którym on dotąd funkcjonował, może dać znakomite efekty komiczne bądź nawet satyryczne. Nie wierzą Państwo? To proszę wyobrazić sobie jakąś aluzję do słynnej ostatnio „afery hazardowej”. Gdy będzie np. mowa o pośle Chlebowskim, wystarczy zagrać kilka taktów słynnej ballady o Mackie Majchrze z Opery za trzy grosze Brechta i Weila… Albo gdy mowa o Jaruzelskim i stanie wojennym, jakże zabawnie może być odebrane zagranie kilku taktów muzyki czołówkowej z serialu Czarne chmuryJaruzelCzarne chmury… Wszystko jasne!

A teraz większa próbka tego rodzaju działalności: wyobraźmy sobie Sejm, posiedzenia klubów parlamentarnych, komentowane wyłącznie muzycznie; owszem, jest jakieś słowo wiążące, ale służy ono jedynie temu, by wprowadzić widza in medias res. To co, opowiemy sobie muzyką polskie życie parlamentarne? Proszę bardzo! Platforma Obywatelska – temat z filmu Machulskiego Va banque. PiS – no, tu możliwości jest wiele, choćby któryś ze słynnych tematów filmowych z Jamesa Bonda, np. Doktor No, Golden Eye czy Szpieg, który mnie kochał… (w roli głównej pos. Beata Sawicka – PO…) SLD, Lewica – np. temat z Żądła lub superfilmu Titanic. PSL – no, tu wszystko będzie jasne po pierwszych taktach serialowej czołówki z Janosika. Polska Plus – choćby wielki temat z westernu Siedmiu wspaniałych. Samoobrona – z pewnością Zaklęte rewiry lub Kariera Nikodema Dyzmy… Proste? Proste! Czytelne? Jasne, że tak!

Z tym, że Malicki nie rusza polityki, no, może czasem leciutko… Poza tym dziś wszystko jest polityką. A po drugie – po cóż nam to?! Świat jest dość bogaty i ciekawy.

Vis comica i… różne przestrzenie

Malicki zaczynał kilka lat temu od telewizji – ale w tym sezonie letnim ostro „wyszedł w plener”. W znakomitym show Wakacyjna Filharmonia Dowcipu podbił dosłownie publiczność, przyzwyczajoną do nieco mniej wybrednej rozrywki. Wspierany przez wspomnianych już Zenona Laskowika i Jacka Fedorowicza oraz oczywiście orkiestrę Bernarda Chmielarza dał ponad 2-godzinny pokaz, jak można bawić ludzi kulturalnie, inteligentnie, dowcipnie, a do tego – oryginalnie. Program ten był zresztą latem i wczesną jesienią tego roku powtarzany wielokrotnie, a jest więcej niż pewne, że powróci jeszcze nie raz.

Wyjście w plener, pojawienie się w wielkim amfiteatrze zmienia wiele w sposobie przekazywania przez telewizję. W małej salce widz i kamera widzą to samo – nie umknie im żaden grymas artysty. Gdy zmienia się skala – zmieni się też ekspresja wykonawcy: niuanse, które ma do przekazania, mogą być z oddalenia, z odległych rzędów niewidoczne, musi on więc swe grymasy „wzmocnić”, czyli nolens volens popaść trochę w kabotyństwo. Taka jest cena występowania w wielkich amfiteatrach, wielkich salach koncertowych lub na sportowych stadionach.

Żeby ów wymóg kabotyństwa zminimalizować, widzom też stawia się na salach bądź w amfiteatrach telewizory – wielkie telebimy. Teraz nie trzeba już w ogóle patrzeć na scenę, na artystę. Niestety, wieloletnie nawyki powodują, że kabotyństwa zupełnie uniknąć się nie da (są tacy, z którymi jest ono zrośnięte na stałe), a poza tym od chwili, gdy pojawiła się telewizja, zwłaszcza transmisje na żywo, występujący na estradzie aktor czy muzyk z rzadka w ogóle zawracają sobie głowę „ogrywaniem” publiczności, która wszak zapłaciła za bilety, więc coś się jej jednak należy. Dla nich liczy się tylko oko telewizyjnej kamery.

Kanały przekazu mamy więc już trzy: ogląd na żywo na sali, ogląd „na żywo” z telebimu zainstalowanego na sali, wreszcie ogląd w telewizji. Czasem dochodzi zresztą do tego, że kanały nakładają się na siebie. Wówczas widz przed telewizorem widzi na swym odbiorniku tv artystę w przekazie… telebimowym.

Nie wiem, jak Malicki to robi, może po prostu jest dobrze przygotowanym do zawodu fachowcem, ale w jego gestach i mimice nie ma kabotyństwa, przeciwnie – twarz ma, jak wspomniałem, kamienną, no, może w oczach czai mu się diabelski uśmieszek.

Wojciech Piotr Kwiatek

Artykuł ukazał się w numerze 11/2009.

© Civitas Christiana 2024. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Projekt i wykonanie: Symbioza.net
Strona może wykorzysywać pliki cookies w celach statystycznych, analitycznych i marketingowych.
Warunki przechowywania i dostępu do cookies opisaliśmy w Polityce prywatności. Więcej