Zawiła historia
Laickość to problem zarówno teoretyczny, jak i praktyczny. Jej historia sięga daleko wstecz w dzieje Europy i w ogóle cywilizacji zachodniej. Niełatwo jednak ustalić, w którym dokładnie momencie historia ta się rozpoczęła. Czy w okresie oświecenia i wielkiej rewolucji francuskiej? A może w dobie renesansu i reformacji, kiedy nowatorscy myśliciele zaatakowali ab imis fundamentis monumentalny gmach średniowiecznej umysłowości, wywołując – jak piszą historycy Ch. J. Hefele i kard. J. Hergenroether – „wielki ferment w duszach”? Czy jeszcze dawniej, w epoce średniowiecza, gdy między papiestwem a cesarstwem toczyły się zagorzałe spory o prymat duchowo-polityczny na obszarze Christianitas? Spójrzmy jeszcze dalej, na starożytność: czyż słynnego konfliktu Antygony z królem Kreonem, odmalowanego w żywych, dramaturgicznych barwach przez Sofoklesa, nie należałoby uznać za paradygmat dla dyskusji i walki o przedmiot i zakres laickości?
Pomimo tak długiej historii problem nie został wyczerpany, zamknięty ani rozwiązany. Przeciwnie, nawracające w Europie i USA dyskusje i spory nasuwają wniosek, iż sprawa laickości doznaje gwałtownej rewitalizacji, chyba dla wielu nieoczekiwanej.
Problem czy problematyka?
Wspomnieliśmy, że laickość jest pewnym problemem. Ściślej biorąc, należałoby ją określić jako problematykę, a więc zespół zagadnień, wśród których można wymienić następujące: wpływ instytucji kościelnych na porządek społeczno-polityczny i na ustawodawstwo państwowe; uposażenia dla duchowieństwa z budżetu państwa; subwencje państwowe dla dzieł religijnych niezwiązanych bezpośrednio z kultem; brak dyskryminacji ze względu na przekonania religijne; wolność sumienia i swoboda wypowiedzi w kwestiach moralności i religii; status prawny organizacji wyznaniowych; nauczanie treści religijnych w szkołach publicznych; kary za bluźnierstwa i za tak zwane znieważanie uczuć religijnych; rozwody; formy publicznego sprawowania kultu; manifestowanie przynależności religijnej i umieszczanie symboli religijnych w miejscach publicznych; wreszcie tak zwana religia państwowa.
To niepełne jeszcze wyliczenie pokazuje, jak złożona jest sprawa laickości. Nie sposób ująć ją w jednym sformułowaniu ani rozwiązać jakimś prostym posunięciem. Laickość przyjmowała też w swych dziejach różne oblicza, występując jako rozdział Kościoła od państwa, pluralizm, neutralność światopoglądowa, antyklerykalizm itd.
Sedno sprawy
Nic dziwnego, że podejmowano bardzo zróżnicowane próby wyjaśnienia, czym laickość jest, czym nie jest i czym być powinna. Guy Haarscher, francuski znawca tej problematyki, formułuje następującą, dosyć szeroką i z gruntu filozoficzną definicję: „Laickość zakłada (…) oddzielenie sprawiedliwości od Dobra, czyli [oddzielenie] sfery polityki, służącej całemu laos [tj. ludowi], od koncepcji egzystencji, należących wyłącznie do dziedziny sumienia i w konsekwencji niemożliwych do narzucenia innym” (Laickość).
Tak rozumiana laickość byłaby więc ideałem całkowitej bezstronności państwa –jako aparatu urzędniczego, legislacji, sądownictwa itp. – w stosunku do wszelkich możliwych koncepcji dobrego życia, akceptowanych i praktykowanych przez poszczególne jednostki i grupy wchodzące w skład społeczeństwa (zamiast o bezstronności mówi się też o neutralności, obojętności aksjologicznej itp.). Rola państwa względem owych koncepcji sprowadzałaby się do pilnowania, aby żadna z nich nie posługiwała się przemocą w stosunku do pozostałych i nie próbowała wtargnąć na grunt publiczny; ten bowiem ma pozostawać wolny od wszelkich wpływów sumienia, świadomości religijnej, tradycji narodowościowych i tym podobnych „partykularnych” wyznaczników.
Trudności i paradoksy
Podstawowa trudność leży w tym, czy ów ideał jest w ogóle możliwy do pojęcia, nie mówiąc już o jego realizacji. Czy potrafimy wyobrazić sobie rzeczywistość społeczną, polityczną, prawną i ekonomiczną, w której nieobecna jest wszelka koncepcja tego, co dobre, i w której niepodzielnie rządzi jakaś koncepcja sprawiedliwości? Przecież sama sprawiedliwość istotnie wiąże się z dobrem, o czym przekonują filozofowie już od czasów Platona. Sprawiedliwość odłączona od dobra musi przerodzić się w absurd i okrucieństwo, jak boleśnie dowodzi historia. Ponadto w ogóle nie da się zrozumieć działania ludzkiego poza jakimkolwiek odniesieniem do dobra, do pewnych wartości. Zwrócił na to uwagę Arystoteles w słynnym zdaniu: „Wszelka sztuka i wszelkie badanie, a podobnie też wszelkie zarówno działanie, jak i postanowienie zdają się zdążać do jakiegoś dobra i dlatego trafnie określono dobro jako cel wszelkiego dążenia” (Etyka Nikomachejska).
Sam cytowany wyżej Haarscher – skądinąd zwolennik laickości, jak na francuskiego intelektualistę przystało – uważa, że laickość łatwo może przerodzić się w quasi-ideologię czy świecką religię, która równorzędnie z innymi wyznaniami i koncepcjami światopoglądowymi stanie się elementem gry politycznej i układów społecznych; taki obrót wypadków nieuchronnie powoduje likwidację istotnego sensu laickości i jej fundamentalnych założeń. Istnieje też niebezpieczeństwo pojawienia się czy odrodzenia antyklerykalnego lub antyreligijnego oblicza laickości. Groźba ta może nabrać realnych kształtów na skutek pomieszania wytyczonych celów, gdyż, jak pisze Haarscher, „jedną (…) rzeczą jest pozbawienie religii jej władzy politycznej, a drugą – wykorzystywanie sfery publicznej do walki z religią”. Wreszcie powoływanie się w praktyce na obowiązującą zasadę laickości przez różne grupy, które de facto zasady tej nie akceptują, może doprowadzić do dezintegracji społeczeństwa i przekształcenia go w niekomunikatywne, biernie koegzystujące „plemiona”, a nawet wywołać swego rodzaju wojnę domową.
Korzenie i owoce
Laickość zmierza więc do tego, żeby oczyścić forum publicum z wartości i przekonań: religijnych, światopoglądowych, etnicznych itp. Krokiem w tę stronę ma być m.in. usunięcie wszelkiej symboliki religijnej ze sfery publicznej, o co ostatnimi czasy rozgorzał spór w Unii Europejskiej. Dochodzi do tego, że chrześcijaninowi, np. urzędnikowi, zabrania się nosić na szyi krzyż w miejscu pracy, a muzułmance – zakładać na ulicy tradycyjną chustę na głowę. Okazuje się zatem, że ludzka głowa wraz z szyją jest własnością publiczną, o której decydują władze państwowe. W tym punkcie przekraczamy już dorobek ustroju komunistycznego, którego znawcy powiadali: „W komunizmie tylko skóra na grzbiecie jest twoja”. We współczesnej Europie nawet skóra na grzbiecie i sam grzbiet przestają być moją własnością.
Jak dowodzi Marian Zdziechowski, zamysł odarcia ludzkości z wszelkich tradycyjnych przywiązań należy do ideału masońskiego. Wolnomularzom przyświeca intencja „stworzenia czegoś wzniesionego ponad religię, ponad narodowość i państwo, ponad zasady wszystkich nierówności społecznych – jakiegoś pryncypium wyższego oraz towarzystwa, które (…) stanęłoby ponad wszystkim, co ludzi dzieli. Do towarzystwa takiego należeliby najmędrsi i najlepsi w każdym społeczeństwie, (…) wolni od przesądów religijnych, narodowych, kastowych (…). Takimi są, a przynajmniej być powinni wolni mularze – oni stanowią Ťjeden, wielki, niewidzialny Kościółť” (Masoneria – jej cele i ideały). Nie trzeba dodawać, że ów „Kościół” rywalizuje o rząd dusz z Kościołem katolickim, który jest „jeden, święty, powszechny i apostolski”.
Co zamiast Boga?
Jeżeli znika krzyż, to co przychodzi w zamian? Prawo lęku przed próżnią (horror vacui) obowiązuje nie tylko w przyrodzie, ale i w rzeczywistości spraw ludzkich. Doświadczenie ostatnich stuleci poucza, że kiedy likwiduje się symbolikę religii nadprzyrodzonej, w jej miejsce pojawiają się znamiona „absolutnej” władzy świeckiej, np. swastyka, sierp i młot albo dwanaście złotych gwiazd. Człowiek ma naturę religijną (homo naturaliter religiosus) i kiedy nie trwa w kontakcie z nadprzyrodzonością, z reguły przyjmuje albo wymyśla sobie jakąś religię naturalną czy świecką. Taką świecką, ludzko-nieludzką religią był zarówno niemiecki socjalizm narodowy (nazizm), jak i radziecki bolszewizm (warto na ten temat poczytać znakomite analizy włosko-niemieckiego myśliciela Romana Guardiniego oraz polskiego sowietologa Józefa Bocheńskiego).
Konsekwentnie działający ustrój totalitarny dąży do destrukcji religii i przyrody. W państwach komunistycznych zamykano i wyburzano świątynie, a środowisko naturalne systematycznie niszczono. Robiono tak z dwóch powodów. Po pierwsze, religia objawiona i natura są dziełami Boga, niezależnymi od ludzkiej woli; z tym faktem nie może pogodzić się polityk pragnący wszechwładzy – nie chce on uznać, że istnieje Stwórca i Pantokrator nieskończenie przewyższający wszystkie instancje doczesne. Po drugie, chodzi o to, żeby pozbawić ludzi azylu w świątyniach i na łonie przyrody. Walka z krzyżem nie jest więc przypadkowa, lecz w ostatecznym rozrachunku wynika z chęci odebrania człowiekowi wszystkiego, co nie pochodzi od woli innego człowieka.
Paweł Borkowski
Artykuł ukazał się w numerze 03/2010.