Męczennik prawdy

2013/01/21

20 października 19 84 roku cały świat obiegła informacja, która zelektryzowała opinię publiczną. Po tym, gdy w „Dzienniku Telewizyjnym” podano wiadomość o uprowadzeniu ks. Jerzego Popiełuszki, w kościele św. Stanisława Kostki zaczęły gromadzić się tłumy.

Atmosfera modlitwy i nadziei panowała w żoliborskim kościele przez dziesięć dni i została brutalnie przerwana podczas wieczornej Mszy św. 30 października 1984 roku. Wówczas do tłumu wiernych dotarła najczarniejsza z możliwych wiadomości: „Dziś znaleziono ciało ks. Jerzego Popiełuszki w Zalewie Wiślanym koło Włocławka”. Te słowa wywołały eksplozję krzyku, szlochu, rozpaczliwego płaczu. Kapłani sprawujący Eucharystię nie wiedzieli, co powiedzieć i jak pocieszać. W końcu do mikrofonu podszedł pallotyn ks. Feliks Folejewski i wypowiedział znamienne słowa: „Ludzie, czy my zdajemy sobie sprawę z tego, co się stało? Przeżywamy historyczne wydarzenie. Mamy męczennika, nowego Świętego. Dziękujmy za to Panu Bogu i pomódlmy się, abyśmy dzielnie znieśli tę rozłąkę”.

Pierwsze seminarium

Jednak nie każdy zabity czy nawet torturowany może być uznany za męczennika na drodze do beatyfikacji. Do takiego orzeczenia muszą zaistnieć przepisane prawem Kościoła okoliczności.

– Prześladowca, który charakteryzuje się nienawiścią do Boga lub Kościoła, prześladowany, który stawia wyżej Boga niż własne życie. I wreszcie potrzebne są na to dowody – tłumaczy o. dr Gabriel Bartoszewski, kapucyn, promotor sprawiedliwości w procesie ks. Jerzego.

Jak zatem wyglądała droga do świętości ks. Popiełuszki? Za co został zamordowany przez SB? Dlaczego ważniejsza dla niego była prawda, wiara i Bóg niż własne życie?

Fot. Archiwum

„To przede wszystkim dom rodzinny i religijny klimat, w którym wyrastał. Warszawska formacja seminaryjna postawiła jedynie kropkę nad „i” do tego, co wyniósł z Okopów i Suchowoli” – zgodnie mówią biografowie ks. Popiełuszki. Ks. Popiełuszko od pierwszej klasy szkoły podstawowej wstawał o 5 rano, ubierał się i szedł pieszo pięć kilometrów do Suchowoli, aby służyć do Mszy św.

– Nieważne, jaka była pora roku, deszcz czy mróz. Codziennie przedzierał się polnymi i leśnymi drogami, by na 7 zdążyć do kościoła – wspomina Marianna Popiełuszko, matka ks. Jerzego.

To właśnie w śniegu, mrozie i błocie wykuwała się jego niezłomność i miłość do Kościoła. Okopy i pobliska Suchowola były dla ks. Popiełuszki pierwszym i chyba najważniejszym seminarium, a dom rodzinny szkołą uczciwości, modlitwy i tradycyjnej pobożności.

Stracił zdrowie w wojsku

Decyzja o wyborze kapłaństwa zapadła po maturze. W 1965 roku wstąpił do archidiecezjalnego seminarium w Warszawie. Wybrał stolicę ze względu na wielki szacunek do kard. Stefana Wyszyńskiego. Prymas Polski był wówczas największym autorytetem dla młodego chłopaka z Podlasia.

Był zupełnie zwykły, przeciętny, niczym się nie wyróżniał – tak wspominają go zarówno koledzy ze szkoły, jak i z grupy ministranckiej czy seminarium. Żelazny charakter i osobowość duchowego przywódcy ujawniły się po raz pierwszy dopiero wtedy, gdy na początku drugiego roku studiów, tuż po obłóczynach, trafił na dwa lata do wojska. Pobór kleryków był elementem represji władzy ludowej wobec Kościoła w Polsce. Alumni gromadzeni w specjalnych jednostkach o zaostrzonym regulaminie poddawani byli próbie systematycznej ateizacji, presji na porzucenie kapłaństwa lub podjęcie współpracy. Jesienią 1968 roku, tuż po powrocie do seminarium, ciężko zachorował i niemal cudem udało się go uratować. Kłopoty zdrowotne towarzyszyły mu jednak do końca życia.

28 maja 1972 roku w warszawskiej archikatedrze Jerzy Popiełuszko przyjął święcenia kapłańskie z rąk Prymasa Polski kard. Stefana Wyszyńskiego. Jak wspomina jego przyjaciel, ks. Bogdan Liniewski, w tym dniu obydwaj ustalili hasło dla swojego kapłaństwa: żeby nie stać się klechą, formalistą, zamkniętym na plebanii. Ks. Jerzy chciał być przede wszystkim dla wiernych.

Przez siedem lat do 1979 roku pracował jako wikariusz w parafiach: Trójcy Św. w Ząbkach, Matki Bożej Królowej Polski w Aninie i Dzieciątka Jezus na warszawskim Żoliborzu. Okazało się, że ma niezwykły dar nawiązywania kontaktów i bliskości z ludźmi.

Ze szpitala do huty

Jego zdrowie nie pozwalało mu na pełnienie wszystkich powierzonych mu obowiązków i gdy w marcu 1979 roku zasłabł przy ołtarzu, a następnie ponad miesiąc spędził w szpitalu, przeniesiono go do mniej, jak się zdawało, obciążającej pracy w duszpasterstwie akademickim w kościele św. Anny. Choć spędził tam rok, to zdążył sobie zaskarbić serca studentów.

Na Żoliborzu pracy miało być mniej, a było jej wciąż bardzo dużo. Oprócz pomagania w parafii pochłaniała go funkcja duszpasterza personelu medycznego. Gdy po raz pierwszy odprawiał specjalną Mszę św. dla pielęgniarek w kaplicy Res Sacra Miser, przyszła tylko jedna osoba. Wkrótce jednak Msza św. stała się bardzo popularna. Po celebracji wygłaszał prelekcję związaną z etyką zawodową. Wiele uwagi poświęcał kwestii obrony życia nienarodzonych dzieci i konieczności udzielania pomocy kobietom w ciąży w trudnej sytuacji.

Przełomowy etap w jego duszpasterskim życiu rozpoczął się zupełnie przypadkowo. W pamiętną niedzielę 31 sierpnia 1980 roku, gdy cały kraj ogarnięty był falą strajków, protestujący robotnicy z Huty Warszawa szukali księdza, który mógłby odprawić w zakładzie Mszę św. Kardynał Wyszyński wysłał na poszukiwania swojego kapelana. Ten, bez żadnego uprzedniego planu, zatrzymał się przed kościołem św. Stanisława Kostki. W zakrystii okazało się, że księża są zajęci, ale akurat wszedł ks. Popiełuszko, który zgodził się pojechać. I tak rozpoczęła się jego wielka duchowa przygoda z duszpasterstwem ludzi pracy.

Msze za ojczyznę

Po Mszy św. został w Hucie aż do wieczora i od tego czasu przychodził nawet kilka razy w tygodniu. Robotnicy odwiedzali go całymi rodzinami, z żonami i dziećmi. Ten bezpośredni, niestwarzający dystansu i mówiący normalnym, prostym językiem ksiądz, był kimś niezwykłym. Zaczęły się spowiedzi po kilkunastu latach, śluby, chrzty dorosłych. Bliskość z hutnikami oznaczała zbliżenie do jądra ówczesnych przemian, dlatego nic dziwnego, że ks. Popiełuszko szybko znalazł się „na celowniku” SB.

Od stycznia 1982 roku przejął od proboszcza odprawianie Mszy św. za ojczyznę w kościele św. Stanisława Kostki, na które zaczęły wkrótce przychodzić tysiące wiernych. Atmosfera tych modlitewnych i patriotycznych spotkań była niezapomniana. Ks. Jerzy doskonale znał prawdziwe ludzkie problemy i o nich mówił w swoich kazaniach. Nawiązywał do nauczania kard. Wyszyńskiego i Jana Pawła II, przedstawiając je w jak najprostszych, zrozumiałych dla wszystkich słowach. Słuchali go robotnicy i profesorowie, wierzący i niewierzący.

„Nie płaczcie po mnie”

Ks. Jerzy również swoim życiem pokazywał, jak „zło dobrem zwyciężać”. Wielu jego znajomych do tej pory ma przed oczyma obrazek zszokowanych ludzi, kiedy na mrozie w stanie wojennym wyszedł z gorącą kawą do stacjonującego na ulicach wojska i milicji. Mimo tego typu gestów atmosfera wokół ks. Popiełuszki stawała się coraz bardziej napięta. Wciąż był śledzony, wiedział, że na podsłuchu są mieszkanie i telefon. Zdarzały się próby zastraszania, prowokacje i aresztowania, a w prasie publikowano szkalujące go artykuły.

We wrześniu 1983 roku w porozumieniu z Lechem Wałęsą zorganizował pierwszą pielgrzymkę ludzi pracy na Jasną Górę (idea ta kontynuowana jest do dziś). Rok później otrzymywał anonimowe telefony: „Jeśli pojedziesz po raz drugi na Jasną Górę – zginiesz”

– Mimo tego pojechał. Pokazał, że nie boi się śmierci – podkreśla dr Tomasz Kaczmarek, postulator procesu beatyfikacyjnego.

Przyjaciele wspominają, że jego ostatnie miesiące to czas porządkowania spraw, głębokiej modlitwy i częstych spowiedzi. Ostatnią odbył 18 października, w przeddzień porwania. Jego spotkania z przyjaciółmi miały często charakter pożegnalny. W rodzinnych Okopach ostatni raz był we wrześniu 1984 roku. Przy pożegnaniu, tuz przed odjazdem do Warszawy, powiedział do ojca: „Jakbym zginął, to tylko nie płaczcie po mnie”.

Ojciec do końca życia pamiętał te słowa. I za każdym razem, gdy je wspominał, nie potrafił powstrzymać łez.

Święci wśród nas

W piątek 19 października 1984 roku ks. Popiełuszko nie wrócił na noc do domu. W parafii św. Stanisława Kostki nikt nie przeczuwał tragedii, jaka się wtedy wydarzyła. Jedynie Tajniak, pies księdza Jerzego, mały czarny kundel zachowywał się dziwnie. Szczekał, ujadał, kręcił się nerwowo po plebanii. Był niespokojny, gdyż jego pan nie zjawił się w pokoju.

 

Jego pogrzeb 3 listopada 1984 roku zgromadził od 600 do 800 tys. ludzi z całego kraju. Już dwa dni później do warszawskiej kurii wpłynęły pierwsze prośby o beatyfikację. Dziś po ponad 25 latach skromny, prosty, ale nieugięty ksiądz z podlaskiej wsi, staje się błogosławionym Kościoła katolickiego i jednocześnie największym symbolem tego, że zło można dobrem zwyciężyć.

Artur Stelmasiak

Artykuł ukazał się w numerze 6-7/2010.

© Civitas Christiana 2024. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Projekt i wykonanie: Symbioza.net
Strona może wykorzysywać pliki cookies w celach statystycznych, analitycznych i marketingowych.
Warunki przechowywania i dostępu do cookies opisaliśmy w Polityce prywatności. Więcej