Męstwo to zdobyć dobro, którego broni strach

2013/02/14

Okopy, front, pola krwi nie są dla męstwa wyłącznie właściwymi polami. Męstwo ma za przedmiot obawę przed trudnością, którą jest strach

„Męstwo – jak pisze św. Tomasz – ma bowiem za właściwy sobie przedmiot obawy przed trudnościami, które są na tyle mocne, że mogą przeszkodzić woli w pójściu za wskazaniami rozumu”; które są na tyle mocne, że mogą przeszkodzić w pójściu za tym, co dobre; trudne, choć słuszne. Dobre i słuszne jest tylko to, co zgodne z prawym rozumem.

Męstwo ma więc za przedmiot obawę przed trudnością. Trudnością nie byle jaką, ale wielką. Wielką, choćby w rzeczywistości małą była; silną, choćby w rzeczywistości słabą była. Ta trudność: mała i wielka; silna i słaba; wielka, choć bywa, że śmieszna, to strach. Strach, który ucieka od tego, co słuszne. Strach, który ucieka od tego, co trudne.

Polacy jako żołnierze nie są dezerterami. Nigdy i nigdzie. Polacy jako żołnierze nie uciekają. Nie oddają pola bez walki.

„Sprawiedliwa wojna jest obroną dobra społeczeństwa”– uczy św. Tomasz. Polacy to wiedzą. Tak zawsze było, często jest, i – miejmy nadzieję – zawsze będzie. Dlatego Polacy jako żołnierze nie wiedzą, co to strach. Broniąc dobra, Polacy bili się i umierali. Umierali za „wolność waszą i naszą”. Umierać za wolność to mało. Za wolność trzeba też nauczyć się żyć.

Cóż to jest bowiem „wojna sprawiedliwa”? To dziwna wojna. To wieczna wojna. Wojna, która zawsze trwa; nawet wtedy, gdy wróg odstąpi, opuści ojczysty dom; nawet wtedy, gdy ułani przestają szarżować, a konie przestają rżeć. Nawet wtedy? Zwłaszcza wtedy! Wojna o kształt pokoju dopiero wtedy się zaczyna. Bój się rozpala.

„Sprawiedliwa wojna” – to pojęcie dotyczy żołnierzy walczącej armii. To pojęcie ma także inne znaczenie: „gdy – jak uczy Akwinata – sędzia lub inna osoba, nawet prywatna, trzyma się wiernie słuszności, pomimo, że grozi miecz lub inne niebezpieczeństwo…”, np. głód, bezrobocie lub inny współczesny nam miecz.

To pojęcie dotyczy żołnierzy walczącej armii: Ciebie i mnie. Są bowiem wojny powszechne, lecz są także wojny indywidualne: „gdy sędzia lub inna osoba, nawet prywatna, trzyma się wiernie słuszności, pomimo że grozi jej miecz…”.

Męstwo bowiem dotyczy także nas – armii cywili. Zwłaszcza, że jak uczy św. Tomasz – i curriculum vitae wielkich swoją świętością i człowieczeństwem Polaków – „cnota może człowieka narazić na wielorakie niebezpieczeństwo…”,nawet niebezpieczeństwo śmierci. Taki wypadek ma miejsce szczególnie wtedy, gdy ktoś – tak jak Prymas Tysiąclecia czy ks. Jerzy Popiełuszko – ma odwagę je wywołać poprzez swoją uczciwość i pełnienie dobra, czyniąc sobie potężnych, a śmiertelnych wrogów.

Męstwo, a szczególnie wielkoduszność – cywilna postać męstwa stosowana do łamania mniejszych trudności niż niebezpieczeństwo nagłej i niespodziewanej śmierci od nieprzyjacielskiej kuli na wojnie – dotyczy także nas: nieumundurowanej i nieskoszarowanej, a po wojskowemu niezdyscyplinowanej armii cywili. Armii, dla której wojsko naraża życie. Armii, bez której wojsko nie miałoby po co się bić.

A jednak męstwo dotyczy także nas. Którzyśmy nie odbyli hartującej ciało i charakter podróży przez wszystkie kręgi wojskowego piekła.

Każdy człowiek ma bowiem w życiu – jak to ujął Jan Paweł II – swoje własne Westerplatte. I każdy naród posiada takie dobra, bezcenne niczym ojczysta kultura, których bronić musi tak heroicznie, jak mężnie żołnierze majora Sucharskiego bronili swojej placówki.

Każdy naród otrzymuje w swojej historii „kuszące” propozycje, którym – jeśli chce pozostać sobą – powinien powiedzieć: „nie”. Naród polski otrzymał takich ofert w swoich dziejach wiele.

Nie dawniej jak wczoraj – jeśli mierzyć czas tętnem ojczystych dziejów – złożono nam ofertę zamiany „pokoju na korytarz”. Jednak Polacy – jak to dobitnie wyraził minister II Rzeczypospolitej Józef Beck – nie znają pojęcia pokoju za wszelką cenę. Dlatego wybuchła wojna, by niepodległa Polska mogła żyć.

Przedwczoraj zaś bolszewiccy komisarze, z naganami w rękach, maszerowali „po trupie Polski do rewolucji Światowej”, a nam obiecywali komunistyczny raj w XVII Republice Socjalistycznego Związku Republik Sowieckich.

Wolność nie ma ceny. Za cenę Niepodległej możemy nabyć tylko niewolę. Taka była odpowiedź Lwowskich orląt i obrońców Warszawy. My, spadkobiercy tamtych wielkich Polaków, powinniśmy ich odpowiedź pamiętać, ich postawę naśladować, a pamięć bohaterów czcić.

Dzisiaj globaliści, entuzjaści europejskiej federacji obiecują nam następny, sztuczny raj. Chcą nam sprzedać iluzję dobrobytu za cenę niepodległości Polski. Chcą nam sprzedać dobrobyt za cenę zrzeczenia się pełni suwerennych praw do ojczystej ziemi. Oferują nam dobrobyt za cenę niepodległości – wszystkiego, co jako naród posiadamy. Oto oferta unijnych globalistów.

Obecne pokolenie polityków polskich naiwnie bowiem wierzy, że NATO nas obroni, a Unia Europejska wyżywi. Jest to stara, ale fałszywa wiara. Stara wiara, starej wiary. Wiara, że jak kiedyś komunizm, tak dziś socjaldemokracja zbawi świat. Wiara, że bolszewiccy komisarze Socjalistycznego Związku Republik Sowieckich albo Komisarze Zjednoczonej Europy już teraz – nie zaś u kresu dziejów, Jezus Chrystus – wypiszą wojnie, głodowi i niesprawiedliwości oraz wszelkiemu złu zwolnienie lekarskie z historii. A Polsce przy okazji wystawią darmowy bilet wstępu do ziemskiego raju konsumpcyjnego dobrobytu.

Ci politycy nie odrobili lekcji z ojczystych dziejów. Głosu narodowej historii zdają się nie słyszeć ani nie słuchać. Ci politycy – wytrawniejsi, jak należy mniemać, od Dmowskiego, i Piłsudskiego – lekce sobie ważą treść ojczystych dziejów. Narażają się na bolesne repetowanie dziejowych nauczek.

Być może jest jednak inna przyczyna tej niefrasobliwości. Widać dziś bowiem jasno i wyraźnie, że wielu wczorajszych opozycjonistów pragnęło wolności osobistej, ale nie narodowej; wolności gospodarczej, ale nie suwerenności narodowej; liberalizmu, ale nie niepodległości; wolnego kraju, ale nie wolnej Polski.

Antykomunizm dla wielu wczorajszych opozycjonistów to nie była bowiem służba Niepodległości Polski, lecz walka o „socjalizm z ludzką twarzą”. Dla innych polityka to nie publiczna służba, lecz tylko droga do osobistej kariery. Dlatego mamy państwo powiększanych i promowanych mniejszości – w tym seksualnych – a nie poniżanej i marginalizowanej większości; państwo pornografii, ale nie wielodzietności; państwo aborcji, a nie podatków rodzinnych; państwo kapitalistycznej pracy za socjalistyczną płacę; państwo byłych komunistów z demokracją „grubej kreski”, ale nie – wielu dzisiejszym prominentom nienawistne – niepodległe państwo Narodu Polskiego.

Rządzą nami ludzie, dla których – jak sami przyznają – niepodległość i suwerenność Polski ani nie jest najważniejszym celem. Ci ludzie nie po to sprawują państwowe urzędy, żeby Polska była silna i dostatnia. Od dziesięciu lat są u władzy. Dlatego państwo polskie promuje „inność”, a wstydzi się polskości.

Ci politycy traktują Polaków niczym tubylców z dalekich kolonii, mówią nam, że staniemy się Europejczykami, jeśli tylko wyrzekniemy się swojej wiary, kultury, majątku; jeśli sprzedamy ojcowiznę narodowej kultury; jeśli ojczysty dorobek obciążymy hipoteką pod kredyt na budowę europejskiej utopii.

Ci politycy tak wiele – w swoim mniemaniu – dla Polski dokonali, że marzy im się nowe pole działania, odpowiednie dla ich talentów, wiedzy i doświadczenia. Pracować dla dobra ojczyzny to dla nich mało, chcą uszczęśliwić świat. Ciemna i zaściankowa Polska jest za ciasna dla ich oświeconych umysłów, globalnych horyzontów i władczych ambicji. Chcą europejskiej, a może światowej kariery. Tęsknią do zunifikowanej nienarodowej magmy Europy, którą mogliby urabiać na swoje podobieństwo. Tam mogliby dopiero szeroko rozwinąć tłamszone przez polski ciemnogród swoje orle – niewątpliwie – skrzydła.

„Jeszcze Polska nie zginęła, póki my żyjemy” – śpiewali nasi przodkowie. A my, a nasze dzieci, co niedługo zaśpiewamy? „Niech tam sobie Polska ginie, byleby się dobrze żyło”? A może: „My dostatnio żyjemy, bo Polska zginęła”? Czy taki hymn będą śpiewać nasze dzieci i wnuki? Czy takie dziedzictwo chcemy zostawić tym pokoleniom, które po nas przyjdą?

Polacy jako żołnierze nie są dezerterami. Nigdy i nigdzie. A jako obywatele? „Męstwo ma za przedmiot bojaźń przed niebezpieczeństwem śmierci”. Śmierci fizycznej lub duchowej. Czy to od miecza, głodu czy podłego słowa. Śmierci jednak nie można się bać. Strach bowiem zabija szybciej niż miecz. Strach zabija, zanim miecz dosięgnie ciała. Strach, który szepcze: „Nie zdobędziemy przełęczy Somosierry; Westerplatte padnie. Za godzinę, najdłużej za dwie”. Strach szeptem zabija duszę. A dusza to najgłębsze „ja”, które stanowi „mnie”.

Dlatego Chrystus uczy: „Nie bójcie się tych, którzy zabijają ciało, lecz duszy zabić nie mogą. Bójcie się raczej Tego, który duszę i ciało może zatracić w piekle” (Mt 10, 28).

Bojaźń śmierci towarzyszyła wielu z nas w czasach komunizmu. Dziś towarzyszy nam bojaźń utraty czci. Piszą dziś modne, wielkonakładowe gazety o polskich patriotach: „oszołomy”, a o Polsce – „ciemnogród”. Patriotyzm utożsamiono w opinii publicznej z nacjonalizmem, polskość z ciemnotą, a religijność z fanatyzmem. Tych, którzy upominają się o duszę polską, ochrzczono antysemitami. Prorocy liberalizmu straszą Polskę widmem ksenofobii, a świat „wyssanym z mlekiem matki polskim antysemityzmem”.

Ci, którzy tak mówią, nie chcą wiedzieć, że między ksenofobią a ksenofilią zdrowy rozsądek widzi sporo miejsca na narodowy patriotyzm.

Dawni inżynierowi dusz są dziś menedżerami mediów i tak jak dawniej wcielają w życie jedyną słuszną linię. Zamiast do Moskwy pragną po wskazówki jeździć do Brukseli. Media zaś, którymi zarządzają, manipulują postawami czytelników. Manipulacja dokonuje się przede wszystkim niewerbalnie, w podtekście, między wierszami. Istota manipulacji polega na zmianie normy. Normą poznania nie jest prawda, lecz wolność. Prawda może według ideologów tolerancji zagrażać takiej czy innej mniejszości. Mowa wyraża nie poznanie, lecz ocenę; nie prawdę, lecz akceptację lub jej brak.

Dla prawdy, dobra i piękna nie ma miejsca. Ich miejsce zajęły bowiem polityczna poprawność, swobodna stwarzania wartości i tolerancja. Propaguje się tolerancję wszystkiego. Prorocy tolerancji nie tolerują tylko prawdy, dobra i piękna. To jest bowiem fanatyzm, antysemityzm i faszyzm.

Urabianie opinii dokonuje się poprzez kabaretowe żarty i filmowe wzruszenia; oklaski lub gwizdy publiczności, śmiech lub łzy widzów, dopiero wtórnie poprzez werbalną pochwałę i finansowe wsparcie; publiczną naganę i odmowę finansowania. Publiczna nagana jest bowiem także publicznym istnieniem. Ci, którzy wierzą w magiczną potęgę słów i obrazów, milcząc, niczym medialni bogowie, odmawiają wrogom publicznego istnienia. Słowa i obrazy krytyki to ostatni środek w nowoczesnym arsenale medialnej polityki; to niechętnie wyciągany z pochwy oręż na polu współczesnej bitwy o kształt państwa polskiego i treść kultury jego obywateli.

Sprawy mniejszości są z istoty marginalne dla narodowej i państwowej wspólnoty. Sprawy istotne dla państwowej wspólnoty mogą być bez znaczenia dla wielorakich mniejszości i antypolskich jednostek. Zależy to od harmonii lub kakofonii hierarchii dóbr (celów) jednostek i wspólnot. Zależy to także od państwowej lojalności mniejszościowych społeczności.

Polska narodowa wspólnota jest dla nas – Polaków – kolebką. Dla nas Polska jest wszystkim, co mamy. Wielu jest jednak takich, dla których Polska, nie jest żadną wartością; nie jest ziemskim dobrem najwyższym.

A Polska i polskość była – a jak widać po sile ataków w nią wymierzonych – i jest dla pewnych jednostek i grup także zagrożeniem. „Kto uczestniczy w działalności obcego państwa lub zagranicznej organizacji mającej na celu pozbawienie Państwa Polskiego niepodległego bytu (…), dopuszcza się zdrady ojczyzny”. Taka była wola państwa i narodu wyrażona w prawie II Rzeczypospolitej. Czy niepodległość Polski praktycznie jest jeszcze przedmiotem ochrony w polskim prawie karnym?

Dawniej państwa narodowe kontrolowały mniejszości i niepewne, a wpływowe politycznie jednostki, tak aby postępowanie wszystkich obywateli było w harmonii z hierarchią celów ważnych dla narodowej wspólnoty i państwa. Czy dziś mniejszość dla swoich celów kontroluje państwo i – jak Anglicy podbitymi Irlandczykami – włada narodową wspólnotą?

Cóż, można powiedzieć, że nie musimy czytać pewnych gazet ani oglądać głupich programów telewizyjnych. Nie powinno nam także zależeć na akceptacji tych, których poglądów i przede wszystkim celów nie akceptujemy. A jeśli trudno nam wytrzymać nacisk publicznego ostracyzmu czy siła propagandowego ataku nas przygniata, a pod ciężarem niesprawiedliwych oskarżeń garbią się nasze plecy?

„Trzeba – radzi św. Tomasz – niezachwianie wytrzymać nacisk trudności przez poskromienie bojaźni…”. Strach trzeba pokonać, a bojaźń okiełznać. A więc stać. Trwać. Pola nie ustępować.

„Wytrzymać nacisk trudności” to wiele. Wiele, lecz za mało, by zło dobrem zwyciężyć. Wiele, lecz za mało, by zdobyć dobro dobrze ufortyfikowane. Wiele, lecz za mało, by zdobyć dobro trudne.

„Trzeba także – radzi Akwinata – uderzyć w trudności i to w sposób zdyscyplinowany”. To jest bowiem wojna, nie żarty. Wojna, nie zabawa. Bronimy się, żeby nie przegrać. Atakujemy, aby zwyciężyć. Wygrać bitwę bowiem nie znaczy wygrać wojnę. Historia est magistra vitae. Kto, jak kto, ale my – Polacy, tę lekcję dobrze znamy.

Okiełznać strach. I pójść za tym, co słuszne, choć trudne i niebezpieczne, a co jako prawdziwe dobro wskazuje prawy rozumu. Pójść i zdobyć dobro, którego broni strach! Oto męstwo! Wygrana wojna o wielkie, bo trudne dobro, oto cel!

Władze II Rzeczypospolitej nie znały pojęcia pokoju za wszelką cenę; ci, którzy wtedy Polską rządzili, wiedzieli, że nie ma ceny, za którą Polacy mogliby sprzedać niepodległość i suwerenność Polski.

A dziś? Gdy zdaje się, że niektóre polskie rządy czy politycy wprost mówią Polakom, że znają cenę, za którą Polacy mogliby sprzedać niepodległość i suwerenność Polski.

Rodacy, czy damy zginąć Ojczyźnie? Czy damy zginąć Europie?

Walka o całość i niepodległość Polski należy do istoty męstwa. To wojna słuszna i sprawiedliwa. Walka o chrześcijańskie serce Europy i subsydiarny charakter Unii Europejskiej to cel wielki i szlachetny. Bitwa o suwerenność Narodu Polskiego to walka o zachowanie dobra – dla nas Polaków – wielkiego.

Wojna o kształt pokoju, o kształt Rzeczpospolitej, to walka o dobro trudne, a dla Narodu największe. Inaczej i niewola, i hańba, i wstyd…

Mariusz Węgrzyn

© Civitas Christiana 2024. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Projekt i wykonanie: Symbioza.net
Strona może wykorzysywać pliki cookies w celach statystycznych, analitycznych i marketingowych.
Warunki przechowywania i dostępu do cookies opisaliśmy w Polityce prywatności. Więcej