MIĘDZY SZKOLNICTWEM A UCZNIOSTWEM

2013/07/5
Robert Hetzyg

Ewangelię głosi nie tylko ten, który przepowiada orędzie kerygmatyczne, ale również każdy, kto pomaga kształtować osoby żyjące w zgodzie ze swoim sumieniem i świadome otaczającego je świata

 

Zagadnienie szkoły/nauki polskiej, jej kondycji dzisiaj i jej przyszłości – przeczytałem w e-mailu od Sekretarza Redakcji. „Ale czy ja się na tym znam?”, pomyślałem. Ja się po prostu staram widzieć świat w ewangelicznym świetle, więc ani szkoła, ani jej perspektywy nie znajdą we mnie fachowego analityka, chyba że mnie Państwo zapytają o Bożą wizję szkoły. A jaka jest ta wizja?

Kiedy Jezus w Ewangelii wg św. Mateusza wypowiada swój mandat misyjny (28,19): „Idźcie więc i nauczajcie wszystkie narody, udzielając im chrztu w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego”, to właściwie w dosłownym przekładzie należałoby powiedzieć „czyńcie sobie uczniów spośród wszystkich narodów. Oczywiście, że to nie ma nic wspólnego z nauczaniem w szkole, ale powinno mieć wiele wspólnego z mentalnością tych, których Jezus posłał. „Czynić sobie uczniów” to inaczej stać się mistrzem dla kogoś, kto ode mnie chce się uczyć i mnie naśladować. W czasach Jezusa znaczyło to po prostu żyć ze swoim mistrzem i być do jego dyspozycji. Uczeń miał się stać taki jak jego mistrz. Św. Paweł, przekładając mandat misyjny Chrystusa na język młodego Kościoła, tak pisał do Tymoteusza: „co usłyszałeś ode mnie za pośrednictwem wielu świadków, przekaż zasługującym na wiarę ludziom, którzy też będą zdolni nauczać innych” (2Tm 2,2).

Tak miał się zrodzić łańcuch uczniostwa, przekazujący nie tyle wiedzę o Jezusie, ale raczej samego Chrystusa i sposób życia wynikający z wiary w Jego zmartwychwstanie.

Nie mam zamiaru się wymądrzać przed Państwem na temat współczesnej kondycji szkolnictwa w Polsce, choć mam kilka bardzo niepokojących przeczuć na ten temat. Wydaje mi się natomiast, że zasada uczniostwa, która powinna być ideą przewodnią chrześcijańskiej formacji, mogłaby mieć zastosowanie w chrześcijańskim szkolnictwie. I nie chodzi mi wyłącznie o szkoły wyznaniowe, ale o zaangażowanie chrześcijan w dzieło edukacji. Nauczyciel jest kimś, kto daje młodemu człowiekowi do rąk narzędzia – zarówno do pracy, jak i do życia. Obojętnie, co o tym sądzą współcześni dysponenci edukacji, najbardziej chodzi o człowieka! Jeśli stracimy to sprzed oczu i damy się wciągnąć w przepychanki na poziomie doraźnych politycznych korzyści, sprzeniewierzymy się nie tylko naszej trosce o następne pokolenia, ale wręcz misyjnemu nakazowi Chrystusa. Bo Ewangelię głosi nie tylko ten, kto przepowiada orędzie kerygmatyczne, ale również każdy, kto pomaga kształtować osoby żyjące w zgodzie ze swoim sumieniem i świadome otaczającego je świata. Przekazywanie wiedzy służy także tym celom. Pisząc kiedyś o globalizacji, zauważyłem, że ciśnienie napędzające mechanizmy ekonomiczne i zapewniające im coraz to nowych klientów, miażdży równocześnie potencjalną różnorodność, a w konsekwencji osobowość. Człowiek ma się stać możliwie najbardziej biernym i bezmyślnym biorcą-płatnikiem. Nie jest to cała prawda o globalizacji (polecam lekturę mojego tekstu „Globalne Królestwo” z lutowego numeru „NG”, nr 2 (179). Jest to jednak pewien trend wpływający na coraz więcej dziedzin naszego życia. Jeśli dodać do tego współczesną dewaluację autorytetów i stawianie za wzór osób i postaw, które nie zasługują na naśladowanie, to możemy dojść do przygnębiającej konkluzji, że wszystko i tak zmierza ku zagładzie: ludzie nie znoszą autorytetów, podążają za kreowanymi modami, cokolwiek robią, to idą po linii najmniejszego oporu… Czyli jest źle, a będzie wyłącznie gorzej? Tak, jeśli my, chrześcijanie, nie przypomnimy sobie, że mamy być solą dla ziemi (por. Mt 5,13). Będzie gorzej, jeżeli chrześcijańskim rodzicom nie będzie zależało na tym, do jakiej szkoły chodzą ich dzieci. Będzie gorzej, jeżeli chrześcijańscy pedagodzy będą się bezkrytycznie poddawać strukturom, którym nie zależy na człowieku, tylko na osiągnięciu pewnych doraźnych i zmieniających się celów wytyczanych w różnych zacisznych gabinetach, a czasem i zwyczajnie – w supermarketach.

Co robić? Po pierwsze, kochać swoje dzieci i dbać o ich rozwój, świadomie uczestnicząc w procesie pedagogicznym, nie zostawiając ich wychowania jedynie szkolnym mechanizmom. Po drugie, jeśli przypadkiem jest się wierzącym pedagogiem, nie zobojętnieć. A jeśli się nie da inaczej, może warto spróbować zbudować własne środowisko edukacyjne. A wszystko po to, żeby ci, którzy otrzymali od nas życie, mogli je rozwijać ku pełnej dojrzałości, bez poddawania się obcym, fałszywym ideologiom i natrętnym, obiegowym niby-wzorom. Siłę takich dojrzałych osób mierzy się ich zaufaniem do tych, którzy przekazali im to, co mieli najlepszego, oraz ich gotowością zaproszenia na tę drogę własnego potomstwa.

© Civitas Christiana 2024. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Projekt i wykonanie: Symbioza.net
Strona może wykorzysywać pliki cookies w celach statystycznych, analitycznych i marketingowych.
Warunki przechowywania i dostępu do cookies opisaliśmy w Polityce prywatności. Więcej