Między tragediami przeszłości a pytaniami o przyszłość

2013/01/18

Ogłoszony rok autora Wesela dał nam jeszcze jedną sposobność, byśmy zastanowili się – mówiąc słowami Jana Lechonia – „jaką to władzę przemożną wziął sobie nad naszymi duszami Stanisław Wyspiański”, którego „wzrok zatrzymał w sobie obraz całego przepychu i koloru naszej ziemi, całej chwały i bogactwa naszej przeszłości, w jego sercu żyła pycha naszej historii i wstyd niewoli, myśl jego prześwietlała kłamstwo współczesności i znajdowała nieomylnie drogi jutra.”

Zwłaszcza te ostatnie kwestie o prześwietlaniu „kłamstwa współczesności” i nieomylnym odnajdywaniu „dróg jutra” wydają się nad wyraz istotne. W dramatach Wyspiańskiego, jak w dziełach żadnego innego poety przedświtu niepodległości, możemy przejrzeć się niczym w magicznym lustrze, ukazującym prawdę, której sami nie uświadamiamy sobie. I być może lęk przed tą prawdą sprawił, że niewielu odważyło się zmierzyć z dziełem ostatniego z wielkich wizjonerów narodowych. A już z całą pewnością nasze życie publiczne minionego roku toczyło się, jakby nikt z głównych jego aktorów w ogóle nie słyszał o tym genialnym poecie.

A szkoda, bo w jego twórczości, artysty „chorego na Polskę” – raz jeszcze odwołajmy się do Jana Lechonia – „Cała Polska, od jej prapoczątku, gdy żyła tylko życiem swych wód i ziemi, zamknęła się […] jak liść w złotym bursztynie. Z bezmiernego piękna rzeczy i dusz polskich, z dziesięciu wieków naszego narodu stworzył Wyspiański mit jedyny w poezji świata. Chciał, aby dawna Polska przeminęła, więc chciał zakląć jej wielkość w opowieść bohaterską, jak w pieśni Homera. Ta pieśń, która jeszcze teraz trzyma nad nami archanielski miecz kary, będzie kiedyś dla ludzi naprawdę wolnych jak bajka o polskich bogach i wtedy słowo Wyspiańskiego stanie się tym, czym być chciało, będzie jak wieść gminna, arką przymierza miedzy dawnymi a nowymi laty.” (podkreśl. – W.S.).

Niestety, już wiemy, że słowa Wyspiańskiego tym się dla nas nie stały, a więc – wierząc Lechoniowi – albo nie staliśmy się jeszcze „ludźmi naprawdę wolnymi”, albo tak daleko odeszliśmy od własnej tradycji, zatraciliśmy kontakt z najważniejszymi pisarzami, którzy przez wieki przemawiali do narodu, że żyjemy, jakbyśmy chcieli wymyśleć jutro bez wczoraj, dzisiaj bez wieczności.

O co pytał Wyspiański

Jan Lechoń pisał te słowa w roku 1927, dokładnie osiemdziesiąt lat temu, już wówczas zaniepokojony, że w dwadzieścia zaledwie lat po śmierci Wyspiańskiego jakby zupełnie zapomniano o co pytał współczesnych. Przywołajmy więc owe pytania, które ciążyły nad narodem – powtórzmy – „jak archanielski miecz kary”: jaki jest sens bytu jednostki i narodu, co jest źródłem ich mocy i bezsiły, jaka jest przyczyna tragicznych losów ojczyzny i czy w ogóle możliwe jest wyzwolenie, czy pozostaje nam jedynie oczekiwanie na „tego, który przyjdzie i wyzwoli”, wreszcie jakie wartości należy przywrócić, by naród mógł odzyskać swoja wielkość.

Obawiam, że nie tylko nie odpowiedzieliśmy dotąd na owe pytania, ale bardzo niewiele zrobiliśmy, by choćby tylko o nich pamiętać. Dlatego zachowały swoją moc słowa autora Karmazynowego poematu, słusznie uważanego w pierwszych latach niepodległości za następcę Stanisława Wyspiańskiego, gdy w ćwierćwiecze śmierci krakowskiego poety wołał:

„Nie zrozumie nic z tego, co się u nas dzieje, nie oceni wagi tych zwycięstw, jakie już zostały odniesione w Polsce nad sielanką i bezsiłą, kto myśli, że taniec z Wesela wraz ze zdobyciem wolności stał się tylko piękną sceną z klasycznego repertuaru. Kto myśli, że tacy poeci jak Wyspiański byliby anachronizmem w nowej Polsce, dla tego pozostaną na zawsze niezauważone i niepojęte: samotna walka wielkości z małością, bohaterskie burzenie własnej przeszłości, krzywda zdrady doznanej od przyjaciół, surowość sprawiedliwości, od której kamienieje szlachetne serce, ale na którą musi pozwolić ręka, jeśli zło nie ma na zawsze ciemiężyć pobłażliwej cnoty, i wreszcie owe chwile najgłębszej samotności, w której człowiek potężny zrzeka się czynu i chciałby tylko jak Konrad słuchać szumu zbóż, jak Achilles szemrzących fal rzeki.

Wyspiański powiedział w Wyzwoleniu, że nie ma on tego poczucia niewoli, poddania i uległości, co naród, i wyższy nad niewolę, żył samotną myślą miedzy tragediami ubiegłej historii i ciężkimi pytaniami przyszłości”.

Dlaczego powinniśmy wracać do Wyspiańskiego

Nasza epoka, zwłaszcza w wydaniu tzw. środowisk opiniotwórczych, nieustannie zatroskanych jak wypadniemy na europejskich forach, najchętniej odrzuciłaby zupełnie owe widzenie spraw Polski „między tragediami ubiegłej historii i ciężkimi pytaniami przyszłości”. Nie ma się więc czemu dziwić, że obecność idei Wyspiańskiego z naszym życiu publicznym stała się niemal niedostrzegalna. Wydają się wtórować temu uczeni poloniści, od dawna przekonywujący, że zmienił się „paradygmat kultury” i romantyczne hasła zdezaktualizowały się w otaczającej nas rzeczywistości.

I chociażby dlatego powinniśmy wracać do Wyspiańskiego, który w imię przyszłości właśnie zmierzył się z romantycznymi mitami, odrzucając te z nich, które zapatrzone w przeszłość, zamykały naród w grobie.

Autor Wyzwolenia – być może zabrzmi to zbyt ryzykownie, ale użyję tego porównania – niczym zmartwychwstały Chrystus w drodze do Emaus, dotknięty brakiem wiary swoich uczniów, „wykładał im, co we wszystkich Pismach odnosiło się do Niego” – ukazał narodowi najważniejsze problemy ponad stuletniej niewoli, dokonując jednocześnie osądu przeszłości i wydobywając z niej to, co zachowało swoją ważność na progu niepodległości.

Swoją wielką twórczością raz jeszcze poświadczył, że sprawy polskie, które od stulecia nie dawały Europie zasklepić się w marazmie powiedeńskiej stabilizacji, chociaż nie znajdowały zrozumienia zarówno na dworach panujących, jak i w ówczesnych środowiskach opiniotwórczych, pozostały wciąż żywe.

Zasady katolickie a zbrodnia rozbiorów

Zbrodnia rozbiorów, dokonana w oświeceniowej Europie, w istocie oznaczało bankructwo owej dumnej idei. „Oświeceni” władcy zachowali się niczym barbarzyńcy, siłą zagarniając cudze ziemie i niewoląc wielki naród. Zgoda zaś na rozbiory katolickiej Austrii, uratowanej zaledwie przed stuleciem dzięki słynnej odsieczy wiedeńskiej polskiego króla, Jana III Sobieskiego, stawiała pod znakiem zapytania najważniejsze zasady, jakimi mieli się kierować chrześcijańscy władcy. Polska wszak nie zagrażała nikomu z sąsiadów, nie miała w sobie nic choćby z rewolucyjnej Francji, wzywającej do zburzenia dotychczasowego porządku, by na jego gruzach wznieść nowe cesarstwo.

Stanisław Wyspiański – autoportret

Polacy nie tylko nigdy nie pogodzili się z niewolą, ale nie dopuszczali nawet myśli, że skoro nie ma Polski, to nie ma też Polaków. Nie pogrążyli się też w rozpaczy, raz jeszcze pokładając swoje nadzieje w Bogu, przy którym trwali od wieków. Ówczesny nasz biskup warszawski i prymas Polski, Jan Paweł Woronicz, otworzył nową epokę w dziejach ojczyzny Hymnem do Boga. O dobrodziejstwach Opatrzności dla naszego narodu dziejami wyświadczonych. Uprzedzając szydercze drwiny wrogów pytających: „I gdzież jest teraz ów Bóg zawołany?…”, pisał z niewzruszoną wiarą: Ty żyjesz i żyć będziesz, chociaż świat upadnie! Tyś policzył do włoska na tych głowach włosy; Nie traf ślepy, nie kolej narodami władnie: W Twoim się rękach rodzą i czasy, i losy.

Więc gdy nie możesz karać bez przyczyny, Los nasz być musi płodem własnej winy.

Łzy nasze są świadkami błędu i poprawy, A Ty patrzeć nie możesz na łez ludzkich zdroje Ni się wyprzesz Twych dzieci, rodzicu łaskawy! Cóż Ci zostaje? Wyrzec dawne słowa Twoje: „Kości spróchniałe powstańcie z mogiły, Przywdziejcie ducha i ciało, i siły!”

Odtąd wiara w zmartwychwstanie Polski, rozpowszechniona dzięki twórczości także innych poetów, stała się wręcz fundamentem naszych dążeń wolnościowych.

Wiara w zmartwychwstanie Polski

Hymn Jana Pawła Woronicza, choćby z powodu swoich rozmiarów (symboliczne trzydzieści trzy zwrotki, tak jak trzydzieści trzy lata żył Chrystus na ziemi, umarł i zmartwychwstał), nie mógł stać się powszechnym głosem. Cały naród natomiast podchwycił słowa skromnej, ale jakże czytelnej piosenki naszych legionów „Jeszcze Polska nie umarła póki my żyjemy…” Jej przesłanie, zawarte od razu w inicjalnym dwuwersie, ogromniało, aż ogarnęło cale ziemie polskie, a nawet bodaj wszystkie miejsca, gdzie dotarli Polacy. Autor tych słów, Józef Wybicki, musiał usłyszeć je chyba od samego Stwórcy, a w każdym razie znakomicie nawiązał do najważniejszej prawdy chrześcijaństwa, że każdy wyznawca Chrystusa nosi Boga w sercu, stąd nie wolno mu żyć – by sięgnąć po bardziej współczesne sformułowanie – jakby Boga nie było. Od chwili upadku Polski – wydawał się mówić legionowy poeta – każdy Polak ojczyznę nosi w sobie, jak żołnierski sztandar, podzielony na maleńkie fragmenty w dniu klęski, przechowywany odtąd na sercu i chroniony niczym najdroższa relikwia.

Mazurek Dąbrowskiego od początku stał się ważnym składnikiem tradycji narodowej, swoistym katechizmem patriotyzmu, jakby istniał „od zawsze”. Charakterystyczne jest zdanie z początkowych fragmentów naszej epopei narodowej, Pana Tadeusza, gdy bohater, wbiegłszy do domu, w którym nie był od dziesięciu lat, ujrzał duży zegar z kurantem i jak dziecko „pociągnął za sznurek, by stary Dąbrowskiego posłyszeć Mazurek” (podkreśl. – W.S.). Wszystko to się działo w roku 1811, a więc Pieśń Legiów liczyła sobie zaledwie 14 lat! Powstała wszak w roku 1797. Skoro jednak już w rok później rozpowszechniła się na ziemiach polskich, to Tadeusz mógł ją słuchać od piątego roku życia. Trudno się więc dziwić, że dla niego jest to „stara” melodia.

Pieśń ta sprawiła, że każde polskie dziecko wyrastało w prawdzie, iż dopóki chociaż jeden Polak jest na świecie, dopóty trwa Polska. To przekonanie najbardziej jednoznacznie wyraził Juliusz Słowacki w Sowińskim w okopach Woli. Opierający się wrogom do końca generał o drewnianej nodze właśnie dlatego odmawia poddania się:

Choćby nie było na świecie Jednego już nawet Polaka, To ja jeszcze zginąć muszę Za miłą moją Ojczyznę I za ojców moich duszę Muszę zginąć…

Ten – by tak powiedzieć – maksymalizm patriotyczny z biegiem czasu dla wielu wydawał się nie do udźwignięcia, zwłaszcza tych, którzy – jak biblijny bogaty młodzieniec – mieli niemało do stracenia.

Idee powstańcze

Pozostały wszakże żywe zwłaszcza na terenie zaboru rosyjskiego. Podchwytywała je przede wszystkim nasza młodzież, gotowa – zgodnie ze słowami znanej pieśni powstańczej – pójść w bój bez broni. Kolejne klęski wykrwawiły wszakże naród do tego stopnia, że groziła nam biologiczna zagłada. Zaczęły pojawiać się więc coraz liczniejsze głosy nawołujące do zaniechania czynu zbrojnego i podjęcia odbudowy gospodarczej kraju. Powrót do niepodległości zaczęto zaś wiązać z jakimś szczęśliwym układem międzynarodowym, jak konflikt zbrojny między zaborcami.

Przyjęcie takiej postawy sprawiło, że etos rycerski, dominujący dotąd w kształtowaniu najbardziej patriotycznie nastawionej i świadomej warstwy społecznej – drobnej i średniej szlachty, zaczął zanikać i w końcu okazało się, że choćby nawet nastał ów dziejowy moment, to może zabraknąć tych, którzy potrafią go wykorzystać.

W takiej właśnie sytuacji rozwijał swoją twórczość Stanisław Wyspiański, powtórzmy, genialny wizjoner, który zarówno widział już niepodległą Ojczyznę, jak i piętrzące się przed nią problemy. Wokół siebie zaś nie miał nikogo, z kim mógłby rozważać najbardziej palące kwestie. Jego osobisty dramat powiększał jeszcze fakt, że żył i tworzył w zaborze austriackim, gdzie prześladowania nigdy nie były tak surowe, jak pod panowaniem rosyjskim, stąd duch rycerski niemal zupełnie tu wygasł. Dlatego najważniejsze utwory, w których autor podjął problematykę narodowowyzwoleńczą, wypełniają zjawy lub maski, gdyż bohater tak naprawdę zmuszony był prowadzić rozmowy z samym sobą.

Obraz współczesnej Polski w „Weselu” i „Wyzwoleniu”

W Weselu, tym najznakomitszym dramacie Wyspiańskiego, został bezlitośnie obnażony stan współczesnego społeczeństwa, które nie potrafi podjąć dziejowych wyzwań. Potomkowie dawnych rycerzy przypominają udomowione ptactwo, które wprawdzie zachowało skrzydła, ale straciło zdolność latania. Przestali być nawet ziemiaństwem, które broniłoby własnej ziemi. Osiedliwszy się w mieście, skazali się niejako na pracę w urzędach, czyli u zaborcy. Także przedstawiciele tzw. wolnych zawodów znajdowali się w niewiele lepszej sytuacji. Nie mogli przecież nie brać pod uwagę opinii publicznej, kształtowanej przez środowiska lojalne wobec zaborców.

Na niewiele też zdały się próby powrotu do korzeni, czyli na wieś, poprzez małżeństwa z chłopkami. Zatraciwszy – by tak powiedzieć – instynkt ziemi, nie rozumieli już zupełnie tych, którzy na niej niezmiennie trwali, czyli chłopów. Słowa, „ze panowie duza by już mogli mieć, ino oni nie chcą chcieć”, brzmią niby oskarżenie. To oni powinni wszak być strażnikami „złotego rogu”, symbolu walki o niepodległość. A tymczasem nie potrafili przyjąć dziejowego wyzwania i przekreślili tym samym dziejową szansę.

Jeszcze dalej w bezlitosnej ocenie współczesnych poszedł Stanisław Wyspiański w Wyzwoleniu. W dramacie tym, nawiązującym bezpośrednio do wielkich idei romantyzmu, na wskroś jednoznacznie ukazał brak jakichkolwiek środowisk zdolnych podjąć idee narodowo-wyzwoleńcze. O wyzwoleniu Polski – wydaje się mówić autor – można rozmawiać jedynie w teatrze, na scenie, a więc wyłącznie inscenizować wyzwolenie z aktorami, którzy po skończonym przedstawieniu zdejmują kostiumy i wracają do domu. Dlatego Konrad o najważniejszych sprawach rozmawia z maskami, czyli sam ze sobą.

To nie tylko najbardziej przejmujący finał wielkiej idei, której kolejne pokolenia poświęcały życie, obecnej – przypomnijmy – na kartach naszej literatury od nieśmiertelnej Pieśni Legionów, poprzez dzieła Mickiewicza, Słowackiego, Krasińskiego, Norwida i niemal wszystkich poetów czasu zaborów. ale i porażający wręcz dramat autora, który przez całe, wprawdzie krótkie, ale jakże intensywne życie „myślał o Polsce” i tej jednej myśli poświęcił to, co otrzymał największego – swój talent.

I na niewiele zda się konstatacja, że wszystkie jego pytania, postawione przed stuleciem, nie straciły nic ze swojej aktualności. Dobrze to świadczy o autorze, znacznie gorzej o tych, którym je zadawał.

Waldemar Smaszcz

Artykuł ukazał się w numerze 01/2008.

© Civitas Christiana 2024. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Projekt i wykonanie: Symbioza.net
Strona może wykorzysywać pliki cookies w celach statystycznych, analitycznych i marketingowych.
Warunki przechowywania i dostępu do cookies opisaliśmy w Polityce prywatności. Więcej