My z Bosconii

2013/01/18

Na głównej stronie urzędu miasta Piura położonego w północno-zachodnim Peru na próżno szukam mapy, która wykraczałaby poza obręb samego centrum. Jest część miasta leżąca za mostem, ale alei wiodącej w stronę Nueva Esperanza (Nowa Nadzieja) nie widać. Przecież to duża dzielnica. Czyżby tam już nie było nic ciekawego?

Nueva Esperanza to dzielnica w zachodniej części miasta, Trudno tu zresztą mówić o jednej dzielnicy. Jest tu raczej cały ich kompleks. A jednak odwiedziny tej części Piura, szczególnie przez turystów licznie przybywających do coraz bardziej modnego Peru, nie są popularne. Chętnym nas odwiedzić służę praktycznymi wskazówkami. Niezmotoryzowanym polecam skorzystanie z taksówki lub mototaksówki.

Po informacji o celu wyprawy (Obra Social Bosconia) nastąpi wstępne ustalenie ceny, co nie powinno przekraczać 4–5 soli w przypadku tej pierwszej i 2,50–3 soli w przypadku drugiej. Może się okazać, że taksówkarz zażyczy sobie 1 sol więcej, „bo tam niebezpiecznie”, ale proszę się tym nie przejmować. Przejazd jest droższy na trasie centrum – Nueva Esperanza niż w odwrotną stronę. Natomiast zmotoryzowanym, kierującym się od strony centrum przez jedną z trzech głównych alei dojazdowych radziłabym skręcić z alei Circumbalación przy stacji benzynowej, żeby poruszać się dalej po utwardzonej jezdni. Tam wjedzie się już w aleję Juan Velasco Alvarado, najdłuższą tutaj i stanowiącą swoiste centrum tej części miasta. Tu mieszkamy. Teren liczący ponad 38 hektarów, otoczony najwyższym w tym rejonie murem, to Obra Social Bosconia, placówka społecznoduszpasterska prowadzona przez księży salezjanów. To obiekt architektoniczny najbardziej się tu rzucający w oczy i jeden z najpotężniejszych w Piura. Błękitny dach budującej się świątyni można dojrzeć już z daleka, dojeżdżając do miasta od strony Limy.


Grupa wychowanków Bosconii
Fot. autorka

Poza samą Bosconią architektura jest dość zróżnicowana. Można zobaczyć domy jedno- lub dwupiętrowe, ale nie znajdzie się bloków mieszkaniowych. W zależności od dzielnicy: czy będzie to sama Nueva Esperanza, czy też nieco dalej położone San Sebastian, Villa Kurt Beer, Aledanos Kurt Beer lub Villa Perú-Canadá, spotykane są domy z cegły czerwonej lub glinianej, jedne otynkowane, inne nie. Częstym zabiegiem dekorującym i praktycznym jest wykładanie domu kafelkami różnego koloru. Ten tak zwany materiał trwały często nie stanowi jedynego budulca, a na przykład konstrukcję głównego pomieszczenia domu. Dopełnieniem dla jednych, a głównym materiałem dla innych rodzin są materiały nietrwałe, jak adobe, plecionka, drewno, tektura, plastik, trzcina. Na zdrowy rozum już sama oryginalność budulca, a także egzotyka piaszczystego krajobrazu powinny być powodem częstych odwiedzin turystów. Ale, o dziwo, tak nie jest, co jedynie zwiększa atrakcyjność miejsca, w którym życie toczy się własnym rytmem. Pojedyncze zwierzęta chowane w części odkrytej niemal każdego gospodarstwa domowego przypominają czasem o swojej obecności, a drobne drzewka i inne rośliny uparcie dopominają się o prawo do zaistnienia na wysuszonej piurańskim słońcem ziemi. To miejsce, gdzie w niedzielne popołudnie życie zastyga. A wieczorami nad piaskami niesie się głośna muzyka kameralnych, ale radosnych potańcówek. Tu spokojne przedpołudnia i ciszę popołudniowej sjesty przerywają czasem głośniki przemieszczających się kramików z owocami, rybami czy innymi towarami. To wreszcie miejsce, gdzie zewnętrznego spokoju nie mąci sygnał przejeżdżającego wozu policyjnego czy karetki pogotowia… niekoniecznie dlatego, że nie ma takiej potrzeby; gdzie w ścianach od ulicy nie ma okien lub są szczelnie zamknięte, niekoniecznie z powodu wiecznych upałów; gdzie wieczorami nie zatrzymują się taksówki, niekoniecznie dlatego, że ich nikt nie potrzebuje.


Bosconia udowadnia, że można zmieniać na lepsze
Fot. autorka

Ogromne przestrzenie, które przemierzałam na piechotę wiele razy, często sama. Dzielnice, które mają wiele twarzy i tylko czasami dla niektórych jest dziwne, iż pojawia się tam biała twarz… Ale tylko czasami. I tylko dla niektórych. Zdarzyło się, że podczas chodzenia od domku do domku z zaproszeniem kierowanym do rodzin, by zapisały dzieci do szkółki wakacyjnej w Bosconii (bo zbliżał się styczeń, czyli pełne lato i wakacje), napotkałam jakiś zabłąkany samochód policyjny, którego kierowca zapytał mnie: „Chcesz dowiedzieć się, jak dotrzeć do centrum?”. „Nie, po co?”. „A nic… tak myślałem… Co tam rozdajesz?”. Więc i jemu wręczyłam ulotkę. „Może ma dzieci i zechce przysłać je do Bosconii…”.

Jeszcze tego samego dnia na przecięciu dwóch piaszczystych uliczek spotkałam młodego mężczyznę niosącego baniak wody i, zanim otworzyłam buzię, by wręczyć mu ulotkę, zapytał: „Zgubiłaś się?”. No, nie wiem, czy ktoś, kto chodzi w powyciąganych męskich krótkich spodenkach i dużym tshircie, z płóciennym workiem zarzuconym na plecy, plikiem kolorowych ulotek w ręku i szerokim uśmiechem na twarzy, może wyglądać na zagubionego. Ale z miną wyrażającą nieudawane zdumienie powiedziałam po prostu: „Nie. Mieszkam tu niedaleko. W Bosconii”. To podziałało. „Bosconia”. To już coś. „Dzień dobry, senorita jest z Bosconii, prawda?”. „Dzień dobry, tak, jestem z Bosconii”. „Bo mam jedno pytanie…”. No właśnie. Tak zaczynało się wiele sympatycznych rozmów na ulicy. Dzieci nie potrzebowały pytać – po prostu podbiegały, żeby się przywitać i przytulić. Dla nich było to ważne, że spotkały swojego nauczyciela, animatora lub prowadzącego warsztaty, w których uczestniczą gdzieś w okolicy swojego domu. Być może pukał do drzwi i rozmawiał z ich rodzicami.

Wizyty duszpasterskie to jeszcze inny temat, wart osobnej refleksji. I łzy starszych ludzi, którzy przyznawali, że to pierwszy raz, kiedy kapłan odwiedza ich domy. Ale nawet podczas monotonnej już czasami akcji roznoszenia ulotek pukaliśmy do drzwi i na pytanie usłyszane z głębi domu odpowiadaliśmy: „My z Bosconii”. Wtedy drzwi otwierały się same i serca ludzkie również. Bosconia jest ich tożsamością.

Bosconia, Bosconia… Cóż to takiego? Co niesie ze sobą to słowo, że działa tak magicznie? Jest dziełem, które powstało wśród najuboższych i dla nich. Jest misją, która powstawała – podobnie jak wiele małych domków z okolicy – w czasie, poskramiając surowe piaszczyste podłoże sadzeniem pierwszych drzewek, pod którymi następnie odbywały się pierwsze zajęcia szkolno-katechetyczne. Stopniowo ogrodzenie z siatki zmieniało się w mur, rosła pierwsza kaplica i dom wspólnoty salezjanów, którzy od 1985 roku poważnie zajęli się dziełem zapoczątkowanym w latach 70. przez ich współbrata, księdza Alberta Alvarez Soto. Ogromne połacie ziemi zagospodarowano w duchu salezjańskim. Pojawiła się kaplica, będąca obecnie sporą pomocą dla kościoła parafialnego tak ogromnej parafii, iż niemożliwe jest otoczyć wszystkich jej mieszkańców opieką duszpasterską, szczególnie gdy miałby to robić jeden człowiek.

Powstała szkoła techniczna i warsztaty doskonalenia zawodowego. Z biegiem czasu mnożyły się proponowane tam specjalizacje. Wydzielono teren na farmę i uprawy roślin stanowiących paszę dla zwierząt. Mnożyły się boiska i miejsca rekreacji, na czele z odkrytym basenem oraz niewielkim brodzikiem dla młodszych dzieci nieumiejących pływać. We współpracy z osobami zamożniejszymi, a zaangażowanymi w pomoc najuboższych, przy Bosconii powstało centrum medyczne. I to jeszcze nie wszystko. Wznosi się potężna świątynia, mnożą się salki szkolnokatechetyczne, a ksiądz Piotr Dąbrowski, obecny dyrektor dzieła, już snuje plany na przyszłość, obmyślając, co można doskonalić i w samej misji i poza jej murami, wśród ubogich domków.

Bosconia zawsze będzie udowadniać, że jest możliwość zmiany na lepsze, że rosną mury i rosną obyczaje, że ubóstwo materialne niekoniecznie musi równać się ubóstwu duchowemu czy rozbojom. Bosconia jest domem, w którym każdy odkrywa swoją wartość, jest kościołem, który zbliża do Boga, jest szkołą, która wierzy w rozwój i uczciwą pracę, jest miejscem rekreacji, rozbudzania nadziei i mnożenia radości. Jest wreszcie monumentem stanowiącym o przełamywaniu anonimowości dzielnic otaczających dzieło, przekonuje o tym, że nie ma miejsc pomijanych na mapach, jeżeli tam żyją ludzie, którzy mają swoją godność i niezwykłe bogactwo, ciągle nie do końca odkryte.

Agnieszka Jaroszewicz

Artykuł ukazał się w numerze 12/2008.

© Civitas Christiana 2024. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Projekt i wykonanie: Symbioza.net
Strona może wykorzysywać pliki cookies w celach statystycznych, analitycznych i marketingowych.
Warunki przechowywania i dostępu do cookies opisaliśmy w Polityce prywatności. Więcej