Nie jestem samotnym wojownikiem

2013/12/11

Kaja Godek – mama dwojga dzieci, w tym Wojtka z zespołem Downa, działaczka społeczna, Członek Zarządu Fundacji PRO-prawo do życia.

Dlaczego zdecydowali się Państwo na dzieci? Wielu młodych Polaków odsuwa tę decyzję „na później”.

Rozumiem ich. Rozumiem obawy związane z posiadaniem dzieci. Rzeczywiście klimat w naszym kraju jest mocno antyrodzinny. Nie ma dobrych warunków materialnych do założenia rodziny. Nie potępiam ludzi, którzy mają takie dylematy, bo wiem, że można je mieć. A dlaczego my zdecydowaliśmy się na dzieci? Po prostu z miłości. Ja też miałam różne wątpliwości, ale teraz nie potrafię sobie wyobrazić życia bez naszych dzieci.

Co Pani pomyślała, gdy okazało się, że jest Pani w ciąży?

Miałam różne uczucia, pewnie kobiety, które były już w ciąży, wiedzą, o czym mówię – to taka mieszanka radości i obaw. Informacja o tym, że jest dziecko, przyniosła różne myśli. Z jednej strony pytanie: jak sobie poradzimy, z drugiej – wielką radość. Przede wszystkim, gdy zobaczyłam test, pojawiła się świadomość, że cokolwiek by się działo, zawsze już będziemy rodzicami tego dziecka.

Kaja Godek przemawia do uczestników I Europejskiego Kongresu Pro-Life
Kaja Godek przemawia do uczestników I Europejskiego Kongresu Pro-Life “Jeden z Nas” /Fot. porady-mamy.pl

Dla wielu ludzi dziecko staje się dzieckiem dopiero po porodzie, skąd to przeświadczenie, że nosi Pani w sobie rzeczywiście dziecko?

Skąd pewność? Czasem słyszę, że ludzie mówią, że to jest powiązane z wiarą. Wtedy przypomina mi się wypowiedź prof. Fijałkowskiego, gdy tłumaczył kiedyś, dlaczego odmawia aborcji. Miał napisać na skierowaniu na aborcję, że odmawia i zastanawiał się, jak to uargumentować? Najpierw chciał napisać: „jako katolik odmawiam”, następnie „jako lekarz odmawiam”, a po zastanowieniu napisał: „jako człowiek odmawiam”. Uznanie, że inny człowiek, choć mniejszy, jest człowiekiem i ma prawo żyć, jest naturalną postawą. To nie wynika z wiary, tej czy innej religii, tylko ze świadomości i z nauki. Przecież już na lekcjach biologii w szkole uczymy się, że powstaje zupełnie nowy organizm z komórek mamy i taty.

Co się stało, gdy dowiedzieli się Państwo, że dziecko urodzi się chore?

Duże zaskoczenie. Myśleliśmy: „jesteśmy młodzi – miałam 25 lat – to wszystko będzie książkowo”. Nie braliśmy pod uwagę żadnych innych scenariuszy, po prostu młodzi ludzie mają zdrowe dzieci. Miałam też poczucie końca świata. Uczucie, że od teraz już zawsze będzie beznadziejnie. Jak sobie przypomnę te myśli, to wiem, że to było pod wpływem szoku.

Wtedy dostali Państwo ofertę od lekarza…

Trudno to nazwać ofertą, aborcja była traktowana jako coś naturalnego. Wykryliśmy „to” u pani, współczujemy, ale i cieszymy się, bo jeszcze panią uratujemy. Mniej więcej w takiej atmosferze to się odbywało. To, że mogę usunąć tę ciążę, usłyszałam od kilku lekarzy. Nawet przy porodzie położna mnie zapytała, czy wiedziałam, że to można było inaczej załatwić.
Ale muszę też wspomnieć o pewnej pani doktor, którą spotkałam zupełnie przypadkowo, którą zapytałam, co będzie, gdy wynik się potwierdzi. Powiedziała: wie pani, jest taka okropna ustawa, która pozwala na terminację ciąży. Odpowiedziałam, że dla mnie ta ustawa również jest okropna. Obie się ucieszyłyśmy z tego spotkania i rozmowy. Jak widać, w tym zdemoralizowanym środowisku nie wszyscy zatracili swoje sumienia. Do dziś jestem tamtej pani doktor wdzięczna za to, co wtedy powiedziała, tym bardziej, że widziałam, że chyba trochę się obawiała, jak ja zareaguję, a mimo to się odważyła.

To modelowo powiedzmy: jakiej reakcji oczekiwałaby Pani od lekarza? Niech studenci medycyny się uczą.

Przede wszystkim oczekiwałam, że dalej będzie mowa o moim dziecku, a tu zaczęła się mowa o płodzie. To była bardzo wyraźna zmiana języka. Oczekiwałam, że lekarz uzna, że mam bardzo trudny moment w życiu. A byłam traktowana jako osoba, która jest w złej sytuacji i jest głupia, bo nie chce skorzystać z gotowego rozwiązania.

Jak Pani myśli – skąd taka, a nie inna reakcja lekarzy?

Mogę się tylko domyślać. Część lekarzy informowała mnie o tym, bo uważała, że ma taki obowiązek wynikający z ustawy. Domyślam się, że młodych lekarzy uczy się w toku studiów takiego postępowania. Znaczenie mają też procesy przed Trybunałem w Strasburgu, dają one lekarzom do myślenia, że jeśli czegoś nie wykryją i nie powiedzą pacjentkom, to mogą ściągnąć kłopoty na siebie i swoją placówkę. Obecna ustawa nie tylko pozwala zabijać dzieci, ale też wykształca określone myślenie u personelu medycznego.

Czy bali się Państwo o drugie dziecko, gdy ponownie zaszła Pani w ciążę?

Jeśli czegoś się obawialiśmy, to na pewno nie tego, że powtórzy się ta historia. Po pierwsze dlatego, że to się rzadko powtarza. Poza tym mój syn Wojtek zmienił moje patrzenie na świat. Pokazał mi, że życie się nie kończy. Pomyślałam też, że jeśli pojawi się drugie chore dziecko, to mam już pewne ścieżki przetarte i przeszłam już tę drogę z Wojtkiem. Nie panikowałam, nie czułam się pogrążona w pustce jak za pierwszym razem.
Za pierwszym razem, gdy człowiek się dowiaduje, że ma dziecko niepełnosprawne, jawi mu się to jako kompletny koniec świata. Myślałam wręcz, że to mnie się coś stanie. A tak naprawdę to jest sprawa mojego syna, ja się nim tylko opiekuję. Trochę mi się nie podoba, że w Polsce przenosi się ciężar dyskusji na matkę. Z jednej strony to rozumiem, bo to jest osoba, która ponosi wiele konsekwencji, gdy dziecko jest chore, ale z drugiej strony – najbardziej poszkodowane jest dziecko. Wzruszmy się też losem tego dziecka. Ono ma prawo mieć swoje wymagania i ma prawo do opieki.

Jak w tym kontekście widzi Pani kampanię Olimpiad Specjalnych, w których zespół Downa porównano do plamy na koszuli?

Ciekawa jestem, jak rozwinie się ta kampania. Widziałam plakaty, wiem, że są krytykowane, ale póki co podobają mi się! Po pierwsze bardzo wiele z tych haseł jest trafionych. Hasło o plamie na koszuli – to przenośnia. Ludzie się oburzają, bo biorą to zbyt dosłownie. Trzeba pamiętać, że zespół Downa jest taką chorobą, którą niektórzy z nas dostają zupełnie przypadkiem. Niezależnie od swojej woli. To ich w pewnym sensie definiuje. Są dzieci i dzieci z zespołem Downa. I choćby ten człowiek miał swoją osobowość, zainteresowania, był ciekawą osobą, my widzimy niepełnosprawność. Jeśli elegancko ubrana osoba ma plamę na koszuli, to też zobaczymy przede wszystkim plamę. W tym sensie jest to trafione hasło.
Z kolei hasło: „Zrozum i pozwól mi żyć” jest rewelacyjne! Akceptacja chorych osób wiąże się z faktem, że one mają prawo przeżyć kolejne etapy swojego życia, także okres prenatalny. Często tworzy się wrażenie, że aborcja zapobiega niepełnosprawności, a przecież jest to dopuszczenie się mordu na człowieku, który już jest. I on jest, taki jaki jest, niezależnie od swojej woli. Choćby chciał się pozbyć zespołu Downa, to się nie pozbędzie. Pozostaje pozwolić mu żyć.

Skąd wziął się Pani pomysł na zaangażowanie w działalność Fundacji PRO i co na to mąż?

2 lata temu Fundacja PRO rozpoczęła pikiety pod szpitalami, gdzie zabija się dzieci z zespołem Downa. Gdy o tym usłyszałam, zadzwoniłam do Fundacji, podziękowałam im za to i zadeklarowałam chęć współpracy. Na początku to była luźna współpraca. Sytuacja zmieniła się, gdy zaszłam w ciążę z Różą. Lekarze znowu zaczęli się na mnie rzucać. Byłam traktowana jako osoba z podwyższonym ryzykiem. Okazało się, że dla mojej lekarki prowadzącej to jest straszny problem, że nie idę na badania prenatalne. Aż mi to wpisała w dokumenty, że proponowała, a ja nie chcę. A nie chciałam tych badań z różnych względów, są nieprzyjemne i ryzykowne dla dziecka. Jak to wszystko zobaczyłam, zirytowałam się strasznie. Zobaczyłam, że to, co przeżywałam przy pierwszej ciąży, to nie był przypadek, tylko standard prowadzenia ciąży w Polsce. To był impuls, by zaangażować się mocniej w działania Fundacji.Co na to mąż? Po pierwsze to nasza wspólna decyzja, że mąż się w przestrzeni publicznej nie wypowiada. Ale jesteśmy w tej sprawie jednomyślni. Maż wspiera mnie i zachęca, bym mówiła i działała.

I tak stała się Pani twarzą całej kampanii.

Pan Mariusz Dzierżawski, prezes Fundacji, zaproponował mi to jeszcze, zanim zaczęliśmy zbierać podpisy. Mimo że głosowanie było przegrane, to kampania i debata miały pewne dobre skutki. Ale podkreślam, że nie zrobiłam tego sama. Proszę pamiętać, że w kampanię byli zaangażowani studenci, rodzice innych dzieci niepełnosprawnych, wielu wolontariuszy. Nie jestem samotnym wojownikiem. Wsparcie tych osób dało mi dużo siły.

Dla wielu Polaków stała się Pani bohaterką, gdy w Sejmie kulturalnie i spokojnie odpowiadała Pani na ataki wściekłych posłów. Niczym elf na tle rozwścieczonego tłumu orków. Skąd wzięła Pani ten spokój? Jak Pani wytrzymała to napięcie?

Byłam silna siłą wielu osób, ich wsparciem i modlitwą. Jeśli się występuje w imieniu 450 000 ludzi, to jest świadomość dużej siły. Chciałam się skupić na kwestiach merytorycznych i nie zastanawiałam się nad prowokacjami. Po drugie trzeba pamiętać, że my nie jesteśmy kolejną frakcją w parlamencie, która ma jakąś „swoją prawdę”. To my mamy rację. Nie walczymy o żadne partyjne interesy, tylko o sprawy zasadnicze.

A może warto kolejnym razem do projektu zmian dodać zapis o finansowaniu rodzin chorych dzieci?

Po pierwsze nie chcieliśmy, by ten projekt stwarzał wrażenie, że ludzie mają prawo do życia, ale niektórzy tylko wtedy mają prawo do życia, gdy jest zapewnione finansowanie. A gdybyśmy wpisali socjal do projektu, to byśmy stwarzali takie wrażenie. Prawo do życia jest absolutnie bezwarunkowe. To nie może być tak, że jak nie ma pieniędzy, to zabierzemy komuś prawa człowieka.
A po drugie – ja osobiście nie uważam, że państwo powinno ingerować w życie rodziny do tego stopnia, by dawać rodzinom pieniądze na życie, bo zawsze robi to nieudolnie. Jeśli weźmiemy pod uwagę, ile państwo zabiera pieniędzy rodzinom w postaci podatków i parapodatków i jak marnotrawi te pieniądze, to w sytuacji, gdy wiadomo, że dziecko jest chore i wydatki będą wyższe, państwo powinno się wycofać z żerowania na rodzinie. To jest zasadnicza rzecz do zrobienia. Pieniądze, które państwo zabiera rodzinom, a później (częściowo!) oddaje w postaci zasiłków, są jeszcze przerabiane przez armię urzędników, która z tych pieniędzy jest utrzymywana.
Czy my, mówiąc do ludzi: nie zabijajcie swoich dzieci, mamy produkować klientów pomocy społecznej? Przecież to jest upokarzające dla człowieka! To nie o to chodzi, by produkować ludzi, którzy będą stali w kolejce po zasiłek, tylko by ci ludzie byli w stanie swoimi środkami zapewnić dzieciom godne życie. Żeby nikt im nie przeszkadzał. Problem w tym, że najwięcej przeszkód dla rodzin tworzy właśnie państwo.
Wiem, że są różne poglądy na te sprawy, możemy dyskutować. Ale prawo do życia jest kwestią bezdyskusyjną i dlatego nasz projekt dotyczył tylko tego prawa, niczego więcej.

Dlaczego nie udało się zmienić ustawy?

(Chwila ciszy) Mam smutną refleksję. Mam wrażenie, że niestety wygrało partyjniactwo, nie obywatele. Że polityka polska, która powinna być troską o dobro wspólne, jest tak naprawdę troską o interes partyjny. Tak to dziś wygląda.

Co dalej? Jakie są kolejne plany? Polityka?

To, co mówiono w komentarzach po wystąpieniu, że próbuję zrobić karierę polityczną, bardzo mnie zbulwersowało. Byłam zażenowana tym, że można wszystko sprowadzać do tego poziomu. To jest zarzut stawiany również państwu Elbanowskim. Każdy, kto podejmuje aktywność obywatelską i chce coś zrobić w naszym kraju, jest posądzany o karierowiczostwo. Z przykrością odebrałam też fakt, że po moim wystąpieniu w niektórych mediach zaczęły się pojawiać artykuły o Kai Godek, a nie o samym problemie aborcji eugenicznej, bo to nie o to chodziło, żeby mnie promować, tylko żeby mówić o tym, co się w Polsce dzieje.
Gdybym kiedykolwiek rozważała startowanie w jakichkolwiek wyborach, to nie z powodu ambicji, lecz przekonania, że tam mogę zrobić więcej w sprawie, która jest mi bliska. Póki co nie mam takiego przeświadczenia.
Angażuję się w działania Fundacji PRO, organizacji prężnej i dającej duże możliwości działania. Teraz mamy akcję pracy z posłami w terenie, zrobiliśmy stronę eugenicy.pl, na którą zapraszam. W tę akcję włącza się wiele środowisk. Pokazujemy, za czym głosowali posłowie, by mogli naprawić swoje postępowanie. Napominać błądzących to przecież chrześcijański obowiązek.

 

Rozmawiał Karol Wyszyński

© Civitas Christiana 2024. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Projekt i wykonanie: Symbioza.net
Strona może wykorzysywać pliki cookies w celach statystycznych, analitycznych i marketingowych.
Warunki przechowywania i dostępu do cookies opisaliśmy w Polityce prywatności. Więcej