Ocieplenie czy ogłupienie?

2013/01/19

W środku lata telepię się z zimna. Za oknem jest plus osiem stopni, leje deszcz, a przekaziory co chwila przynoszą informację, że odbyła się kolejna konferencja mająca na celu zahamowanie procesu globalnego ocieplenia.


Z czasów studiów pamiętam wykład prof. Jerzego Makowskiego na temat konferencji klimatycznej w Manaus w 1990 roku, której był uczestnikiem. Wielka klimatyzowana sala mieściła ponad 1000 zebranych, którzy nie wychylali nosa poza nią, gdyż w przytulnym chłodku było 21 stopni, a na zewnątrz ponad 40 i duża wilgotność, że niemal nie było czym oddychać. Jednakże znalazło się kilkunastu „sprawiedliwych”, którzy pojechali autokarem przez wydartą puszczy Transamazonicę do przykładowej farmy rolniczej. Wykarczowane i wyorane kilkanaście lat wcześniej pasy przydrożne o szerokości ponad 30 metrów dawno już zarosły, a ich podróży towarzyszyły ciekawe spojrzenia małp zerkających z listowia przydrożnych drzew. To, co zobaczyli na farmie, też przeszło ich najśmielsze oczekiwania. Gdyby nie ciągła praca polegająca na karczowaniu i wypalaniu dżungli, farma już dawno by nie istniała. Nie mówiąc o dzikich zwierzętach, które buszują po polach, nie tylko strasząc ludzi, ale przede wszystkim napadają na zwierzęta domowe.

Tymczasem w zaciszu klimatyzowanej sali wszystko wygląda zupełnie inaczej. Z referatów wyłaniają się tysiące hektarów powalonych drzew, wysychające pola i rzeki, ludzie wędrujący w poszukiwaniu wody. Zresztą z tymi wędrującymi ludźmi to prawda. Konferencja w Manaus kończy się, a ONZowscy prelegenci pakują manatki i klimatyzowanymi samolotami przenoszą się w inne miejsce, gdzie powtórzą dokładnie to samo. Ponieważ konferencje organizują rządy w najbardziej zapyziałych krajach świata, to przez kilka dni stacje telewizyjne na całym świecie poświęcą im nieco uwagi, a widzowie dowiedzą się, że Ngwane czy Burundi naprawdę istnieje. Za jakiś czas paru postępowców odwiedzi przyjazne ONZowi regiony i w nagrodę za fatygę otrzyma tropikalną chorobę. Bo przecież nie będą siedzieli w klimatyzowanej sali, tylko ruszą w interior.

Rządy opłacają konferencje, prelegentów i ich fanaberie. Jeśli z takim prelegentem zrobił sobie zdjęcie kacyk z Burundi, to tym bardziej powinien sobie zrobić zdjęcie prezydent europejskiego kraju. I liczba nabieranych rośnie. Gdyby rządy poprzestały na opłacaniu konferencji, a po całej hecy czym prędzej ekspediowały ekipę do innego państwa jak niechciany gorący kartofel, byłoby jeszcze pół biedy. Ale rządy do głębi przejęte „kataklizmem wszechświatowym” opłacają wymysły ONZ-owskich urzędasów. W sukurs przychodzą im jeszcze uczelnie, które też chcą mieć swoje pięć sekund w prasie.

Pieniądze podatników toną w przepastnych kieszeniach „ekspertów”, którzy niczym szmoncesowi rabini „radzą”, co kury powinny jeść, a co pić. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że z roku na rok wydatki rosną, a efektów brak. Czego to nie było: freony, dwutlenek węgla, dziura ozonowa, metan z krowich odchodów, żarówki energooszczędne i pewnie jeszcze kilka innych bzdur.

Kiedy w 2003 roku wybuchła sycylijska Etna, przez trzy tygodnie wyemitowała tyle związków siarki i węgla do atmosfery, ile cały niemiecki przemysł w ciągu roku. A to tylko jeden wulkan. Na całym świecie jest czynnych około 10 tysięcy wulkanów i stale coś z nich paruje, jak z gigantycznych kominów. Ile największy komin fabryczny może mieć średnicy – 2–5 metrów? A krater wulkanu? Od 5 metrów do 10 kilometrów (wulkany tarczowe), nie wspominając już o wylewach lawy, kiedy to cała powierzchnia potoku o temperaturze ponad 1000 stopni paruje. Gdyby na jeden rok zamknąć całą antropogeniczną emisję spalin, to jakby zamknąć wulkany na jeden dzień. Nie wspominając takiej drobnostki jak ciepło otrzymywane ze słońca, które wynosi 99,8% całego ciepła otrzymywanego przez Ziemię, nawet tego pochodzącego z naturalnych procesów geologicznych. Więc jak to się mówi: „Z czym do gościa”…

Trzydzieści lat temu papież Jan Paweł II, nie organizując konferencji, spędów, apeli i nie pisząc tomów elaboratów, jednym wezwaniem do Ducha Świętego sprawił, że rok później jedna trzecia dorosłych Polaków upomniała się o swoje prawa. Jednym zdaniem zachwiał podstawami sowieckiego imperium! Nie dajmy się ogłupiać globalnym szamanom. Przecież Pan Bóg sam mówi: „Proście, a będzie wam dane”. Czyż trzeba nam lepszego dowodu od tego, sprzed trzydziestu lat?

A czarownicy niech biją w bębny. Nie otrzymawszy charyzmatu wiary, nic im przecież innego nie zostało.

Radosław Kieryłowicz

Artykuł ukazał się w numerze 08-09/2009.

© Civitas Christiana 2024. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Projekt i wykonanie: Symbioza.net
Strona może wykorzysywać pliki cookies w celach statystycznych, analitycznych i marketingowych.
Warunki przechowywania i dostępu do cookies opisaliśmy w Polityce prywatności. Więcej