Opatrzność i GPS

2013/01/19

„Nie boję się, gdy ciemno jest, bo mam komórkę i GPS…”. Słyszeli Państwo kiedyś taką piosenkę? Kiedy w naszym domu przebywała większa grupka dzieci, tatuś jednego z nich lansował wciąż popularny przebój „Arki Noego” w tej właśnie wersji…

 


Jakby tak zabrać komórkę i GPS, ciekawe, jakie to strachy wychynęłyby zza rogu? Ale nie będę Państwa męczył opowieściami o wszechobecnych komórkach i GPSach, tylko o poczuciu bezpieczeństwa, bo to teraz jedna z bardziej deficytowych i pożądanych rzeczy. Trudno ostatnio o stabilizację, a jeszcze trudniej o wiarygodność i lojalność wśród poganiania życia ku kolejnym osobistym celom i spełnieniom. Gdy mowa o stabilizacji, to dla wielu ma ona coś wspólnego z epoką peerelu, oczywiście nie bez retuszów i sklerotycznego idealizowania. Tam, w dowolnej pozycji (siedząc czy leżąc – nieważne) należało się i już! A teraz trzeba się obracać wokół własnych spraw. No i tak się wokół nich kręcimy, że coraz mniej poza nimi widzimy. A już zwłaszcza ludzi jakoś mniej się dostrzega, stąd i wiarygodność i lojalność również należy dzisiaj do towarów deficytowych. Obawa o przyszłość rodzi obawę przed ludźmi. Chęć zdobywania – niechęć do dzielenia się. Samowystarczalność – brak zgody na współzależność. A wszystko to funkcjonuje wśród wierzących i niewierzących, bez różnicy. Nie wiadomo po czym w takim razie wierzącego rozpoznać? Bo według Jezusa mamy sobie tym wszystkim głowy nie zaprzątać. On mówi, że od tego jest Ojciec Niebieski (por. Mt 7,25-26). Zamiast tego nasz Pan proponuje nam zatroszczyć się o Królestwo Boże (por. Mt 6,33) Jezus wie, że dopiero wtedy, kiedy nasze serce przylgnie do Niego (a przecież to On uosabia nadchodzące Królestwo Niebieskie wg Łk 21,17), przestaniemy zasmucać się sprawami dnia codziennego, bo nabiorą one właściwych rozmiarów. A idąc jeszcze dalej, Królestwem Niebieskim są wierzący w Chrystusa, bo gdzie dwaj lub trzej… Dalej Państwo znają. Ilekroć przestaję krążyć wokół swoich spraw i zwracam się na zewnątrz, tylekroć – o paradoksie! – moje wnętrze napełnia się tym, czego chwilę wcześniej za żadną cenę nie byłem w stanie zdobyć, radością, pokojem, poczuciem bezpieczeństwa i całym tym deficytowym dobrodziejstwem. Kto przyjął Ewangelię o Królestwie czyli zgodził się aby zejść „ze świecznika” swojego życia i postawić na nim Jezusa, a z Nim wszystkich, których tenże Jezus każe mu kochać, ten jest wolny od lęku i frustracji, rozpalanych często z zewnątrz i to nierzadko dla czyjegoś zysku. Obecność Królestwa w nas może (bo nie dzieje się tak automatycznie) uczynić odpornymi na presję świata rozumianego jako ideologie i mody sprzeczne z duchem Królestwa. To one, te presje właśnie, działają na nas jak rozpalone żelazo na niedźwiedzia, kiedy trzeba nauczyć go tańczyć w cyrku. Tylko że za niedźwiedziem wstawi się cały korpus różnych ruchów obrony niedźwiedzi, a za sfrustrowanym i zdezorientowanym istnieniem ludzkim – nawet pies z kulawą nogą (przepraszam psa i jego miłośników z organizacji obrony psów). Istnienie ludzkie czyli moje, albo się ucieknie do Najwyższej Instancji, albo się zrobi nieludzkie. Więc lepiej się uciec.

Z troską o Królestwo i zaufaniem, że wystarczy mi wszystkiego, kiedy moje sprawy złożę w ręce Pana, nieodmiennie kojarzy mi się historia Eliasza i wdowy z Sarepty Sydońskiej z 17 rozdziału Pierwszej Księgi Królewskiej. Dwoje ludzi odczuło na własnej skórze Bożą przychylność. I Eliasz, i wdowa, aby mieć co włożyć do ust, musieli wykazać się zaufaniem: on do Boga, którego nie widział, ona – do człowieka, którego dopiero co poznała. Nie wiadomo, co trudniejsze. Tak czy owak, Eliasz poszedł na słowo Pana do Sarepty i znalazłszy wdowę, poprosił ją o coś do jedzenia. Sęk w tym, że to była uboga wdowa i sama nie miała co do garnka włożyć. A Eliasz mimo to nalegał. Kiedy w końcu zrobiła to, o co ją prosił prorok, oboje przekonali się, że Bóg jest wierny. On, ponieważ znalazł w Sarepcie wdowę, gotową go nakarmić. Ona, bo nakarmiwszy proroka, sama przestała cierpieć głód. A wszystko dzięki zaufaniu. I nie było to łatwe „ufanie”. To było „ufanie” bardzo ryzykowne. Ostatecznie Eliasz mógł nie znaleźć w Sarepcie żadnej wdowy, gotowej dać mu jeść, a wdowa, o której mowa, mogła stracić swój ostatni w życiu posiłek. No i to właśnie jest troska o Królestwo Boże: żeby móc dotykać własnym życiem prawdziwości Bożych obietnic i żeby się stawać naczyniem, z którego inni mogą zaczerpnąć tego, czego potrzebują od Boga.

Robert Hetzyg

Artykuł ukazał się w numerze 08-09/2009.

© Civitas Christiana 2024. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Projekt i wykonanie: Symbioza.net
Strona może wykorzysywać pliki cookies w celach statystycznych, analitycznych i marketingowych.
Warunki przechowywania i dostępu do cookies opisaliśmy w Polityce prywatności. Więcej