Pan Bóg istnieje w XXI wieku

2013/12/11

Dr Tadeusz Wasilewski,  laureat 66. Nagrody im. Włodzimierza Pietrzaka. Lekarz ginekolog i położnik, przez 14 lat pracował w klinice wykonującej program in vitro. W 2007 r. stwierdził, że nigdy więcej nie wykona tej procedury. 1 I 2009 r. założył pierwszą w Polsce klinikę leczenia niepłodności małżeńskiej „NaProMedica” w Białymstoku.

Czy stosowanie tabletek antykoncepcyjnych jest bardzo szkodliwe?

Tabletki antykoncepcyjne niestety często stosuje się nawet jako formę leczenia. Jeśli kobieta ma nieregularne cykle, to lekarz zapisuje tabletki, bo „taka jest twoja uroda, po co masz cierpieć, po co ma ci towarzyszyć ból w trakcie krwawień miesięcznych, będziesz miała miesiączki jak w zegarku, przy tym będziesz mogła współżyć bez »ryzyka« poczęcia dziecka”. To jest „otwartość” medycyny, która jest dzisiaj promowana. Ale przecież wiemy, że stosując te metody walczymy z naszą płodnością. Potem chcemy odstawić tabletki i uważamy, że płodność powinna do nas wrócić w pełnym wymiarze. Tak się niestety często nie dzieje. Jajniki nie funkcjonowały i trudno, żeby zaczęły pracować w dwójnasób, a nawet jeśli pracują, to np. gruczoły produkujące śluz już nie. To widać dzisiaj u pacjentek, kiedy się prowadzi obserwacje przebiegu cyklu na podstawie wydzielin pochwowych, że po długotrwałym stosowaniu tabletek antykoncepcyjnych praca tych gruczołów jest upośledzona. A przecież śluz to droga dla plemników. Promowanie cywilizacji tabletek antykoncepcyjnych skutkuje wpędzaniem ludzi w chorobę niepłodności małżeńskiej. Tabletki to również większe ryzyko nowotworów piersi. Potwierdzają to onkolodzy. A nowotwory w obrębie narządu rodnego, choroba zakrzepowo-zatorowa, która przecież grozi śmiercią? We Francji 4 kobiety zmarły w wyniku stosowania Diane-35. To nie są żarty. A wszystko dlatego, że chcemy żyć po swojemu. Chcemy uprawiać seks, kiedy nam się spodoba, bez „ryzyka” konsekwencji. A tak się nie dzieje. Staje się to przyjemnością krótkotrwałą, a bardzo nieprzyjemne konsekwencje są trwałe i coraz więcej ludzi z tego powodu cierpi.
Dlaczego młodym ludziom nie pokazywać tego wszystkiego w sposób rzetelny i naukowy, po prostu sprawiedliwy? Niech wtedy młody człowiek wybiera. Uważam, że my jako lekarze powinniśmy zdawać sobie sprawę, że nasz zawód zawsze obliguje nas do działania prozdrowotnego. Nie tylko do leczenia już istniejących chorób, ale do postępowania profilaktycznego. Rozumiem tę drugą stronę, bo przecież ja byłem po tej drugiej stronie i też wypisywałem bezmyślnie tabletki antykoncepcyjne. Znam te mechanizmy i widzę wielką różnicę na korzyść cywilizacji życia, miłości, szacunku, prawidłowego postępowania, teraz czuję się spełniony jako lekarz.
Gdyby edukacja była właściwa, bylibyśmy zdrowszym społeczeństwem, mniej pieniędzy wydawalibyśmy m.in. na walkę z chorobami nowotworowymi i byłyby dużo mniejsze problemy z niepłodnością czy trwałością małżeństwa.

Dlaczego „NIE” dla programu in vitro? Jak to wytłumaczyć ludziom, którzy uważają, że Kościół jest zacofany, skoro nie popiera tej metody?

Przeciwnikami programu in vitro jest także bardzo wielu lekarzy, również lekarzy ginekologów. W każdej książce medycznej, która mówi o życiu człowieka i o jego początkach, nie ma innej definicji biologicznej, jak tylko: „życie ludzkie zaczyna się z chwilą poczęcia, a kończy na naturalnej śmierci”. Początek życia to połączenie komórki jajowej z plemnikiem. Ten mały człowiek rośnie, chodzi do szkoły, do pracy, a w pewnym momencie jego znajomi pójdą za jego trumną, by go pochować. Gdybyśmy trzymali się definicji, to wszyscy lekarze, jak jeden mąż powinni bronić tego człowieka. Strasznie mi przykro, że byłem kiedyś w tej grupie lekarzy, która w swojej codziennej pracy nie broniła życia od chwili poczęcia. Jeżeli ja, jako lekarz, przykładam narzędzie leczenia czy diagnostyki do człowieka, niezależnie na jakim etapie rozwoju on jest, i to narzędzie może być ryzykowne dla zdrowia i życia istoty ludzkiej, wobec której jest skierowane moje działanie, to zastanawiam się, czy go używać. I na ile jest to ryzykowne? Aby program in vitro był skuteczny, muszę wybrać spośród kilku lub kilkunastu poczętych zarodków dwa najlepsze. Jeśli nie wybiorę, skuteczność będzie dużo niższa. A jeśli te dwa będą równoprawne wobec siebie i będzie ich cztery, sześć, trzy, to które dwa wybiorę? Taki wybór wobec człowieka, który ma 30 lat, to eugenika. Selekcja wobec poczętych dzieci również jest elementem eugeniki. Ciekaw jestem, co byśmy powiedzieli, gdybyśmy potrafili mówić i byli na miejscu tych zarodków, które nie zostały wybrane. Zarodki, które są wybrane i trafiają do jamy macicy, są przenoszone bezpośrednio spod mikroskopu. Każdy, kto się zna na programie in vitro, szczerze odpowie, że przenoszenie nie jest bezpieczne. W trakcie transferu zarodki mogą zginąć. To zależy od wprawy lekarza, od narzędzi i topografii narządu rodnego kobiety. Jeśli procedura nie przynosi pozytywnego testu ciążowego, wówczas jest dyskusja, czy dobre zarodki wybrano, czy właściwie je przeniesiono itp. To jest dylemat, który na co dzień funkcjonuje w klinikach programu in vitro. Co się dzieje z zarodkami, które nie zostały wybrane? Wędrują do środowiska ciekłego azotu i tam leżakują. Nie wiadomo, jaki czas jest dla nich bezpieczny, ale wiemy na pewno, że po rozmrożeniu część zarodków ginie albo ma na tyle obniżone siły witalne, że po transferze do jamy macicy rzadko przynoszą dodatni test ciążowy. W ten sposób zadajemy śmierć istnieniom ludzkim, które zostały poczęte. To wystarczy, żeby programowi in vitro powiedzieć NIE.
Program in vitro istnieje 35 lat. Jest to bardzo młode i nowe narzędzie w medycynie. Jeszcze niewiele o nim wiemy. Genetycy apelują, że to eksperyment na genomie człowieka. Natura czasem blokuje połączenie komórki jajowej z danym plemnikiem, bo byłyby tam nieprawidłowości genetyczne. Program in vitro tę barierę pokonuje, dlatego mówi się, że in vitro jest przenoszeniem wad między pokoleniami. Dlatego u dzieci poczętych metodą in vitro obserwuje się zwiększoną ilość wszelkich nieprawidłowości genetycznych. Genetycy zastanawiają się, ile jest jeszcze wad ukrytych, które mogą się ukazać w fenotypach przyszłych pokoleń. To jest wielki znak zapytania. Jestem ciekawy, kto zatrzyma ten walec nieprawidłowości i powie naukowcom: „STOP! My chcemy być zdrowi”. Patrzę z perspektywy lekarza, który pracował w programie in vitro, a teraz pracuje zupełnie inaczej i in vitro neguje – mówię: program in vitro nie leczy niepłodności. Leczy jedynie brak potomstwa, a czynnik niepłodności w wielu przypadkach pozostaje.
Rozumiem, że brakuje nam dziecka, 10 lat się staramy, ale czy mamy prawo „wygrać” to dziecko kosztem innych istnień ludzkich? Czy kiedy brakuje mi pieniędzy, mam prawo kupić pistolet i napaść na bank? To też jest sposób. Szybki i prosty. Nie mam do tego prawa i muszę to wiedzieć. Ludzie, którzy tego nie wiedzą albo nie rozumieją, są też kochani przez Pana Boga. Tak samo jak ci, którzy to rozumieją i chcą propagować cywilizację miłości. My, którzy widzimy, że chodzi o Życie, dostaliśmy, zdaje się, trochę więcej łaski od Pana Boga. Może to nasze zadanie – przekonywać jeden drugiego, by kochać tego Najmniejszego. To, że mogę powiedzieć o sobie, że jestem lekarzem moich najmłodszych pacjentów, to dla mnie wielki zaszczyt. Zawdzięczam to Łasce Pana Boga, który zapukał i powiedział: „Jestem, rób inaczej”.

Jak młodzi mogą wcześnie rozpoznawać potencjalne problemy z płodnością w przyszłości?

Tragedia jest w tym, że planując edukację młodzieży, nie chcemy nauczyć młodych ludzi nadzoru nad swoją płodnością, obserwacji tej płodności i reakcji organizmu. Są do tego miejsca: szkoły podstawowe, gimnazja, szkoły średnie, ale nie przykłada się do tego uwagi. Mamy przedmioty takie, jak przygotowanie do życia w rodzinie, i czego tam uczymy? Użycia prezerwatywy, tabletek antykoncepcyjnych, wkładki domacicznej i tego, że to są świetne metody planowania rodziny. Po prostu jeden wielki absurd! Gdyby ktoś nas w ten sposób uczył innych dziedzin życia, walczylibyśmy z tym. Z moich doświadczeń rozmów z młodymi ludźmi wynika, że oni nie mają pojęcia o tym, jak funkcjonuje ich płodność, a przecież to jest niezmiernie ważny obszar naszego życia. Myślę, że edukacja pod tym względem leży. Nie jest zerowa, ale leży. Brakuje fachowców, którzy mogliby o tym rozmawiać i to jest wielkie zaniedbanie naszego społeczeństwa.
Aktualnie widzimy tylko efekty: ideologia gender, tworzenie związków partnerskich, par tej samej płci itd. Nie mając podstaw, rozmawiamy o prawdziwej patologii, która próbuje dzisiaj do nas wejść bocznymi drogami, a nawet frontowymi drzwiami, pod hasłem: „Jeśli jesteś przeciwnikiem, to nie jesteś tolerancyjny”. Ja jako lekarz mam być tolerancyjny wobec tego, że mój pacjent jest chory na nowotwór czy zapalenie płuc? Ja je leczę – te choroby nazywam i eliminuję. Dlaczego mam nie eliminować patologii społecznych, które dla mnie są zdecydowanie patologiami? Nie zgodzę się z tym, że nie jestem tolerancyjny. Jestem toleracyjny, ale wobec głupoty tolerancyjny być nie mogę. Głupotą jest brak edukacji młodzieży na temat naszej płodności. To jest podstawa. Ileż mniej byłoby problemów w postaci niepłodności małżeńskiej, gdybyśmy uczyli się również tego, że np. stany zapalne, zachowania ryzykowne w postaci palenia papierosów, picia alkoholu czy stosowania różnego rodzaju narkotyków mogą znacznie obniżać naszą płodność. Takie przykłady można mnożyć. W przyszłości byłoby mniej niepłodności, gdyby choć część ludzi powiedziała, że skoro mam później przez to cierpieć, to teraz nie będę tego robił. Bo ten wzrost niepłodności wynika m.in. z naszego ryzykownego postępowania. Na przykład, jeśli będziemy mieli liczną grupę partnerów w swoim życiu przedmałżeńskim, to narażenie na czynnik zapalny jest bardzo duże. Później objawia się w postaci zrostów, niedrożności czy obniżenia wartości i parametrów nasienia. Młody człowiek nie ma pojęcia, że przygodnie współżyjąc, zwiększa ryzyko braku potomstwa w przyszłości. Czy ktoś o tym mówi? Nie. Tylko widzimy reklamy w telewizji o nowoczesnych prezerwatywach, ale czy prezerwatywa chroni przed zakażeniami? Czy lekarz by się pod tym podpisał? Nie polityk czy socjolog, ale lekarz, który ma o wiele większe pojęcie o chorobach? Promowanie takiego sposobu życia jest promowaniem choroby, która wystąpi za 10-20 lat albo wcześniej w postaci niepłodności. To nie Pan Bóg karze, tylko sami wybieramy ryzykowną drogę.

Jakie są przyczyny niepłodności u osób, które mają jednego partnera? Jakie wydarzenia z przeszłości mają na to wpływ?

Wielokrotnie choroba, która ma wpływ na naszą płodność, nie zależy od nas. Nie mamy wpływu na to, że w naszym organizmie są defekty metaboliczne czy zaburzenia związane z przemianą węglowodanowo-tłuszczową, bo mamy policystyczność jajników. Wszystko, co z tym związane, daje nam problem w postaci np. jakości owulacji i w konsekwencji kłopot z poczęciem dziecka. To, że mężczyzna ma np. cukrzycę, która nie wynika z jego ryzykownego postępowania i może mieć wpływ na wartość nasienia, to cóż możemy zrobić? Tak jak praca w warunkach szkodliwych – to ryzyko, które wpływa na naszą płodność, ale czy można powiedzieć: „nie pracuj na stacji benzynowej”?

Jak przedstawiają się statystyki w Pana klinice?

Dobiega 5 lat, odkąd istnieje klinika i niedługo powstanie praca prezentująca nasze wyniki. Napisaliśmy tę pracę po 2 latach od otwarcia i wówczas wyszło nam, że statystycznie średni czas pobytu pacjentów pod naszą opieką to był okres 8 miesięcy. Z czego pierwsze 3 miesiące to typowa diagnostyka z nauką umiejętności obserwacji cyklu, a leczenie stosowane było średnio przez 5 miesięcy. Prawdopodobieństwo poczęcia dziecka w tym okresie wyniosło 17%. Widzę, że jest to medycyna bardzo skuteczna. Chylę czoło, bo wiedza to jedno, ale wiara i prośba do Pana Boga o dzieci są równie ważne.

Mógłby Pan opowiedzieć o przypadkach par, które wyjątkowo Pan zapamiętał?

Przykładów jest bardzo dużo. Mieliśmy pacjentkę w wieku 40 lat, która przyjechała do nas po 9 programach in vitro. Rozpoczęliśmy obserwację cyklu, diagnostykę, odkrycie nieprawidłowości i leczenie jej. Po 1,5 roku kobieta położyła na biurku dodatni test ciążowy. W naszej księdze pamiątkowej wpisała, że to dopiero dodatni test ciążowy, ale pierwszy od kilkunastu lat trwania małżeństwa. A po 10 miesiącach księżycowych przyjechała do nas i wkleiła do księgi zdjęcie swojego syna.

Fot. iferrero/sxc.hu
Fot. iferrero/sxc.hu

Niespełna 30-letniej kobiecie, która od 8 lat nie miała miesiączki, wykryto zespół przedwczesnego wygaszania czynności jajników. Miała objawy typowo klimakteryczne. W różnych miejscach w Polsce usłyszała, że jedyną szansą jest wykonanie programu in vitro i skorzystanie z komórki jajowej dawczyni. Miałem dylemat, bo nie bardzo wiedziałem, jak mogę pomóc. Na płodność człowieka składa się funkcjonowanie całego organizmu, więc postanowiliśmy zrobić testy alergiczne i wyeliminowaliśmy pewne pokarmy z jej diety. Po 4 miesiącach diety doszło do poczęcia dziecka. Sam nie mogłem w to uwierzyć. Dzisiaj dziewczynka ma 2 lata.
Było też małżeństwo po 1 programie in vitro, który nie przyniósł dodatniego wyniku – ze względów finansowych zrobili sobie rok przerwy. W ciągu tego roku doszło do spontanicznej ciąży, ale nastąpiło poronienie. Lekarz zalecił drugą próbę in vitro. Również było niepowodzenie. Przyjechali do nas i w 4 cyklu obserwacji, gdzie nawet nie rozpocząłem leczenia, doszło do poczęcia. Rodzi się dziecko, po roku przyjeżdżają, by począć kolejne dziecko i sytuacja się powtarza. To ja się pytam: po co był program in vitro?

Bywa i odwrotnie. Tu stosujemy elementy ochronnej medycyny prokreacyjnej bezskutecznie przez 2 lata, a po zastosowaniu programu in vitro pacjenci mają dodatni test ciążowy. Tylko tu wracamy do etyki procedury i poszanowania godności poczętych zarodków i ich rodziców. Cel nie uświęca środków.

Trzeba spojrzeć na to jeszcze z innej strony: jeżeli doprowadzamy do prawidłowego funkcjonowania organizmu kobiety, to poczęte dziecko rozwija się w zdrowym organizmie. Z większym prawdopodobieństwem rodzi się całe i zdrowe. Nie robię programu in vitro, który nie leczy nieprawidłowości, a poczęte dziecko często rozwija się w chorym organizmie matki. Dlatego u dzieci poczętych tą metodą jest więcej chorób i nieprawidłowości. Doniesień o tym jest coraz więcej.

Czy jest sposób, aby o ochronnej medycynie prokreacji było głośniej?

Przede wszystkim nie możemy bać się o tym mówić. Musimy dawać świadectwo i przekazywać wiedzę znajomym i rodzinie. Trzeba korzystać z mediów, którymi dysponujemy i odważnie mówić o faktach. Każdy może o tym rozmawiać na spotkaniach, w sklepie, na imieninach. Instytucje czy organizacje powinny wydawać apele, organizować spotkania, konferencje, podpisywać się pod tym. Nasza odwaga i rozpowszechnianie wiedzy na ten temat są bardzo ważne.

Byłem na spotkaniu w szkole średniej, gdzie miałem mówić, czym medycyna dysponuje w leczeniu niepłodności. Na początku zapytałem: „kto z was skorzystałby z programu in vitro, gdyby miał kłopot ze spłodzeniem potomstwa?” 99% rąk w górze. Wiedziałem, że przyjechałem w dobre miejsce, że to, co powiem, będzie potrzebne. Opowiadam fakty, bez naciągania i kierowania ich w konkretną stronę. W połowie wykładu już tylko 50% osób podtrzymuje chęć skorzystania z programu. Na koniec tylko jeden chłopak podniósł rękę, ale powiedział, że to z przekory. Brakuje nam rzetelnej, prawdziwej wiedzy.

Czy czuje Pan wsparcie Kościoła katolickiego?

Czuję. Dużo mi pomogli ludzie reprezentujący Kościół. Aż mi wstyd, że to oni pierwsi bronili ludzkiego życia, a ja jako lekarz tego nie widziałem. Czuję bardzo duże ich wsparcie.

Jaka może być przyszłość programu in vitro?

Toczy się walka i myślę, że będzie coraz bardziej zacięta. Kto wie, czy lada chwila w Polsce nie będzie całkowitego finansowania programu in vitro? Na pewno ta metoda unowocześnia się i staje się coraz bardziej precyzyjna, ale to sprowadza się również do tego, że będziemy mogli przewidywać, czy dany zarodek będzie na pewno zdrowy, czy będzie miał niebieskie oczy, czy będzie inteligentny? A jeśli nie będzie? Prawdopodobnie takie istnienia będą skazywane na śmierć. To jest wiedza, która się rozwija, a z której niewłaściwie korzystamy. Tak jak broń atomową można wykorzystać zarówno dla ludzi, jak i przeciwko nim. Lekarze wykonujący program in vitro są bardzo dobrymi specjalistami, chcącymi pomagać swoim pacjentom. Dlaczego tych ludzi nie namówić do innego działania w medycynie? Ich wiedza jest olbrzymia i można ją wykorzystać do właściwej diagnostyki. Warto pokazywać im inną formę postępowania.

 

rozmawiała Agnieszka Szmuksta/kw

 

© Civitas Christiana 2024. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Projekt i wykonanie: Symbioza.net
Strona może wykorzysywać pliki cookies w celach statystycznych, analitycznych i marketingowych.
Warunki przechowywania i dostępu do cookies opisaliśmy w Polityce prywatności. Więcej