Papieskie pokolenia

2013/01/19

Regularnie obchodzone rocznice ciągu przełomowych wydarzeń rozgrywających się w kwietniu 2005 roku w Watykanie skłaniają do refleksji nie tylko nad stopniem realizacji duchowego testamentu papieża Polaka, lecz również nad znaczeniem, jakie ma dla nas więź z widzialną głową Mistycznego Ciała Chrystusa.

Sformułowanie „ciąg wydarzeń” nie zostało użyte przypadkowo. Nie dotyczy ono bowiem samego odchodzenia Jana Pawła II do wieczności, lecz także tego, co nastąpiło 19 kwietnia 2005 roku, otwierając 265. pontyfikat papieski. Z polskiej perspektywy, co jest zrozumiałe i łatwe do wytłumaczenia, bardziej skupiamy się na pierwszej części kwietniowych rocznic. Całościowe spojrzenie na tamte niezapomniane dni ułatwi jednak właściwe odczytanie „znaków czasu”, które poprzez wydarzenia z doczesnej historii odsłaniają kontury Bożej Opatrzności, kierującej od wieków losami Kościoła i świata. Warto, aby rokroczne przeżywanie papieskich rocznic uwrażliwiało na ów element ciągłości i kontynuacji, które pozostają najważniejszymi zasadami funkcjonowania Kościoła powszechnego. W miarę zwiększania się dystansu czasowego od śmierci Karola Wojtyły przed Polakami coraz wyraźniej będzie rysować się zadanie przeniesienia więzi z Rzymem, wypracowanej przez 27 lat jego pontyfikatu, z płaszczyzny wierności uczuciowej (nieraz dość sentymentalnej) na płaszczyznę wierności doktrynalnej, niezależnej od czynników etnicznych czy politycznych.

Medialne klisze

Uświadomienie sobie wspomnianej ciągłości nie jest dzisiaj łatwym procesem. W przekazach medialnych dotyczących życia Kościoła dominuje coś, co można nazwać istotnym błędem antropologicznym. Znaczna część zewnętrznych obserwatorów, włączając w to nieraz najbardziej znanych i życzliwych wobec papieży „watykanistów”, postrzega mechanizmy życia kościelnego jako rywalizację polityczną lub międzynarodową. U zwykłych odbiorców powoduje to wrażenie, że życie Kościoła pozbawione jest zasady kontynuacji, od czego już tylko krok do uznania, że jest to zwykła organizacja, kierująca się z ziemską logiką nieustannej modernizacji.

Już w trakcie trwania konklawe w kwietniu 2005 roku ochoczo przeciwstawiano sobie „pancernego i konserwatywnego” kardynała Josepha Ratzingera „postępowemu i otwartemu” kardynałowi Carlo Marii Martiniemu. Podobne spekulacje dotyczyły narodowości przyszłego Następcy Św. Piotra. Dywagowano, jak na publicznym wizerunku Kościoła odbije się ewentualne wybranie papieża z Ameryki Łacińskiej czy też Afryki, a także na ile ponowna elekcja Europejczyka nadwątli zaufanie Trzeciego Świata do Rzymu. Z kolei po wyborze Benedykta XVI jednym z głównych zagadnień refleksji medialnej, także w naszym kraju, stało się pytanie, jak Polacy przyjmą „niemieckiego papieża”. Gdy jednak Ojciec Święty dobitnie pokazał, że celem działalności biskupa Rzymu nie może być koncentrowanie się na rzeczywistości pozareligijnej, a on sam nie jest „papieżem niemieckim”, lecz głową Kościoła powszechnego, znaczna część mediów musiała pożegnać się z atrakcyjną kliszą, przeciwstawiającą papieży z dwóch sąsiednich krajów.

Benedykt XVI kontra Jan Paweł II?

Okazją do nowych uproszczeń mediów w spojrzeniu na papiestwo stało się niedawne zdjęcie przez papieża ekskomuniki z biskupów Bractwa Kapłańskiego Św. Piusa X, wyświęconych bez zgody Stolicy Apostolskiej przez arcybiskupa Marcela Lefebre w 1988 roku. Większość mediów i komentatorów, nie próbując zrozumieć prawnokanonicznej istoty problemu, z łatwością rozpoczęła alarmistyczną kampanię sugerującą dychotomię między „dobrym Janem Pawłem II” (za którego pontyfikatu ekskomunika została nałożona) a „budzącym coraz większe zaniepokojenie” (jak ujmowali to komentujący wydarzenia niektórzy europejscy politycy) Benedyktem XVI. Mało osób miało odwagę wyjaśnić widzom lub czytelnikom, że ekskomunika z 1988 roku została zaciągnięta ipso facto (tzn. na mocy dokonania samego czynu), a odwołanie tej kary (mogącej mieć charakter czasowy) przez obecnego Ojca Świętego nie było kwestionowaniem autorytetu poprzednika, lecz uznaniem, że w obecnej sytuacji warunki utrzymywania tej najwyższej kary wygasły.

W podobny sposób większość mediów przedstawiało papieskie motu proprio Summorum pontificium z 2007 roku ustanawiające dwie (nadzwyczajną i zwyczajną) formy liturgii rytu rzymskiego. Doniosła decyzja papieża znalazła się wówczas w ogniu krytyki za rzekome zerwanie z posoborowymi reformami liturgicznymi. Ponownie jak w przypadku zdjęcia ekskomuniki przekaz medialny pomijał ważną obserwację, że zarówno Sobór Watykański II, jak i papież Paweł VI, Jan Paweł I i Jan Paweł II nigdy nie zakazali odprawiania liturgii w nadzwyczajnym rycie rzymskim, a promulgowanie przez Stolicę Piotrową Nowego Mszału Rzymskiego w 1969 roku nie oznaczało likwidacji mszy odprawianej wcześniej.

Trudno również nie zauważyć, że podobne spłaszczenie, utrudniające współczesnemu człowiekowi zrozumienie natury Kościoła, zastosowano podczas opisu wykładu Benedykta XVI na Uniwersytecie w Ratyzbonie dotyczącego islamu czy też przedmowy Ojca Świętego do najnowszej książki włoskiego senatora Marcello Pera Perché dobbiamo dirci cristiani. Il liberalismo, l’Europa, l’etica (wł. Dlaczego musimy nazywać się chrześcijanami. Liberalizm. Europa. Etyka), w której zaznaczył, iż „dialog międzyreligijny w ścisłym tego słowa znaczeniu nie jest możliwy”. Po raz kolejny opinie papieża starano się przeciwstawić działaniom Jana Pawła II, który organizował spotkania międzyreligijne w Asyżu i prowadził dialog z przedstawicielami największych światowych wyznań. Rzadko wspominano jednak, że wspomniane gesty papieża Polaka nie promowały przecież wizji pluralizmu religijnego (oznaczającego, iż każda religia jest autonomiczną drogą prowadzącą do zbawienia), lecz ich istotą było zachęcenie wszystkich ludzi dobrej woli do podjęcia wysiłków na rzecz globalnego pokoju i sprawiedliwości. W najgłębszym sensie stanowisko Jana Pawła II, wyrażone chociażby w deklaracji Dominus Iesus z 2000 roku, głosiło, że pełnia środków zbawczych istnieje tylko w Kościele katolickim, co jest niezmiennym fundamentem nauczania chrześcijańskiego.

Wielość talentów

Z pewnością bogactwo różnorakich charyzmatów Kościoła przedstawia się także w naturalnych różnicach wśród biskupów Rzymu. Nie chodzi tutaj wyłącznie o odmienne osobowości poszczególnych papieży, lecz także o dane im przez Boga talenty, które każdy z nich w odmienny sposób stara się pomnażać. Różnice te jednak zawsze wzmacniają, a nie osłabiają Skałę Piotrową. Każdy z dotychczasowych papieży wniósł w życie Kościoła swój unikalny, lecz mocno zauważalny wkład. I tak, aby ograniczyć się tylko do kilku ostatnich biskupów Rzymu – Pius XII przekazał nam ważną naukę na temat istoty Kościoła jako Mistycznego Ciała Chrystusa. Błogosławiony Jan XXIII pozostawił po sobie wielkie świadectwo dialogu ze współczesnym światem. Jego następca Paweł VI, w szczególności podczas ostatniej dekady swojego pontyfikatu w latach 70., ostrzegał przed rzeczywistością osobowego zła, które nieraz może przenikać do samego Kościoła. Nasz rodak na Stolicy Świętej pozostawił po sobie przebogatą refleksję etyczną i nowatorskie nauczanie społeczne. Obecny Ojciec Święty z kolei w dzisiejszym coraz bardziej pozbawionym odniesienia do transcendencji świecie zwraca uwagę na konieczność przywrócenia sakralności liturgii i pogłębionej formacji teologicznej kapłanów i wiernych. Czy między składnikami tego papieskiego dziedzictwa może istnieć jakikolwiek antagonizm? Dzieje Kościoła pokazują, że właściwą odpowiedzią na tak postawione pytanie będzie łacińska maksyma – „e pluribus unum” („jedno uczynione z wielu”).

Polonia semper fidelis

Koleje losu polskich dziejów pokazują prawdę, która może w pewien sposób zaskakiwać. Wybór Karola Wojtyły na Tron Piotrowy w 1978 roku był ukoronowaniem wielowiekowych związków naszego kraju ze Stolicą Apostolską. Świadectwem, że nie ograniczały się one tylko do polityki i dyplomacji, są dzieła polskiej kultury, w której osoba Następcy Pierwszego Apostoła zawsze odgrywała jakąś przedziwną, a nawet mistyczną rolę. W tym duchu wszyscy jesteśmy nie tylko pokoleniem Jana Pawła II, lecz także pokoleniem Benedykta XVI, pokoleniem Piusa XII, pokoleniem Benedykta XV, pokoleniem świętego Piotra.

W te kwietniowe rocznice, obok wielu papieży, w myślach pojawia się drugi korowód, złożony z rodzimych postaci. Otwierają go święty Stanisław Kostka, którego Opatrzność poprowadziła z północnomazowieckiej ziemi do Wiecznego Miasta i modlący się w watykańskich grotach słowami Litanii do Matki Bożej Maciej Kazimierz Sarbiewski. Za nimi nadchodzi Adam Mickiewicz, który podczas audiencji u błogosławionego papieża Piusa IX w gorącym okresie Wiosny Ludów, nagle w prorockim wręcz uniesieniu chwycił Ojca Świętego za rękę i powiedział: „Wiedz, że Duch Boży jest w bluzach paryskich robotników! Jedno Twoje słowo, o Piusie! A tysiące ludów wybawcą Cię zwać będą”. Tuż obok Mickiewicza podąża Juliusz Słowacki ze strofami o słowiańskim papieżu, „za którym rosnące pójdą plemiona w światło, gdzie Bóg”, oraz Cyprian K. Norwid dziękujący Piusowi IX, że z „oblężonej stolicy na polską pomni krew”, i pragnący wraz z Zygmuntem Krasińskim sformować legiony broniące Stolicy Apostolskiej. Dzisiaj, gdy spełniła się już przepowiednia Konstantego I. Gałczyńskiego, która głosiła, że papiestwo „rozłoży się przy polskim dębie”, pozostaje modlić się słowami tego poety, aby teraz Benedykt XVI „mocniej jeszcze ścisnął ster świata, co świta w boleści na zgubę czartu”.

Łukasz Kobeszko

Artykuł ukazał się w numerze 04/2009.

© Civitas Christiana 2024. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Projekt i wykonanie: Symbioza.net
Strona może wykorzysywać pliki cookies w celach statystycznych, analitycznych i marketingowych.
Warunki przechowywania i dostępu do cookies opisaliśmy w Polityce prywatności. Więcej