Pieniądz – między wolnością a niewolą

2024/04/17
pawel czerwinski PtHP1wFSSYI unsplash
Photo by Pawel Czerwinski on Unsplash

Sto lat temu budująca własną niepodległość Polska postanowiła, poprzez swoje elity, stworzyć trwały system pieniężny, mający być wyrazem suwerenności, ale też narzędziem realizacji interesu narodowego.

Zarówno prof. Grabski, jak i jego współpracownicy mieli świadomość tego, po co istnieje waluta. Premier Grabski, kiedy podejmował decyzję o wprowadzeniu złotówki, zdawał sobie sprawę, że rzecz trzeba ustanowić własnymi siłami. Nie znaczy to, że Bank Polski nie był beneficjentem umów i kredytów zagranicznych, że nie było trudno – to wiemy z historii, polecam lekturę choćby pamiętników Grabskiego. Współcześni spierali się, jak rzecz przeprowadzić, a zagranica, szczególnie ta bliska, z Berlina, no cóż, na pewno kibicowała, żeby się nie udało, zgodnie z zasadą: „a po co Polakom własna waluta?”. W końcu, skoro ma ona być państwem sezonowym, to niech Polacy poczekają chwilę i będą mieli lepszą – niemiecką.

Symbol

Polacy wybrali pójście drogą tworzenia suwerenności na każdym polu. Zresztą, taka jest nauka płynąca z dziejów. Pieniądz jest zarazem symbolem, ale i narzędziem kształtowania własnej polityki. Bardzo ciekawym obrazem tej prostej rzeczywistości jest fragment z ewangelii św. Marka, w którym do Jezusa przychodzą wysłannicy Heroda, a faryzeusze zadają Mu pytanie, czy należy płacić podatki. To oczywiście prowokacja, mająca Go pogrążyć. Tymczasem dostają oni lekcję, której rekapitulacja w wysokim stopniu przydatna jest aż do dziś. Jezus prosi o monetę, na której widnieje portret suwerena, i symuluje zdziwienie zakończone pytaniem: „Czyj jest ten obraz i napis?”. Uzyskuje stosowną odpowiedź i do niej się ustosunkowuje: „Oddajcie cezarowi, co należy do cezara”. Wspomniany fragment tłumaczy się często okolicznościami historycznymi. Żydzi byli pod obcym panowaniem, które niby na zewnątrz akceptowali, ale nikt publicznie by się do tego nie przyznał, nie wypadało. Poza tym byli pod panowaniem nie tylko obcych, ale gorszych obcych – jedzących wieprzowinę Rzymian, którzy ich religię akceptowali w stopniu, w jakim musieli, a konsensus między suwerenem a żydowskimi poddanymi był kruchy i – jak wiemy zarówno ze świeckich książek do historii, jak i z obrazów ewangelicznych – często bywał łamany. Odpowiedź Jezusa jest jednak jednocześnie ponadczasowa, nawet nie w kontekście podatków, które należy władzy płacić, a w szerokim rozumieniu. Wręcz ciśnie się na myśl coś, czego Jezus nie powiedział, ale być może mógł: „stwórzcie sobie własne państwo z własnymi denarami, a jeżeli tego nie zrobicie, to mi tu więcej nie przychodźcie”. Brzmi jak brzmi, ale wyraża pewną historiozoficzną prawdę.

Do niedawna dzieci w szkołach uczyło się o tym, jak Mieszko I emitował własną monetę. A więc nasza waluta jest tak stara jak państwo polskie. Uczono nas też, że kiedy w XVIII wieku Rzeczpospolita osłabła, to Prusy emitowały fałszywą, kruszcowo słabą, „polską” monetę i nią zalewały kraj, co miało również wymiar symboliczny, bo oprócz osłabienia gospodarczego niosło ze sobą poczucie uwiądu państwa, idący za nim brak zaufania oraz powątpiewanie w potrzebę jego istnienia. Żeby się trzymać myśli już tu wyrażonej: „po co nam własne państwo, skoro mamy takie ze stolicą w Berlinie”. Pewnie w historii II Rzeczypospolitej, zanim nastała tzw. reforma Grabskiego, z początku też pojawiała się taka myśl – i to w czasach istnienia „marki polskiej”, która dewaluowała się z szybkością tysięcy procent miesięcznie. Złoty polski był walutą opartą częściowo na parytecie złota, ale też na autorytecie państwa, które się budowało.

Pieniądz, może nie szczęście, ale jednak coś daje

Stare przysłowie mówi, że „pieniądze szczęścia nie dają”. Jest to wyraz pewnego stoickiego podejścia do życia. Wyobrażam sobie, że wypowiadają je niekiedy ci, którzy pieniądze posiadają, ale czegoś im w życiu brakuje. To jest jednak problem kryzysu cywilizacji i kultury, a nie pieniądza. Narzędzie to czyni państwo, które go emituje, depozytariuszem życia gospodarczego i kulturalnego. Podatki, które były przedmiotem zainteresowania faryzeuszy rozmawiających z Panem Jezusem, są wpisane w tę funkcję. Za pieniądze od obywateli ma być realizowane dobro wspólne, najlepiej suwerennego narodu. Ale czy tak jest? Czy też używa się ich jako narzędzia omnipotencji władzy? To kolejna kwestia, którą niestety widać gołym okiem. Nie chodzi mi tu o spór polityczny, jaki obserwujemy w ostatnim czasie, a o kwestię strukturalną, być może wynikającą z tego, że pieniądz powoli odchodzi do lamusa i staje się włącznie symbolicznym zapisem relacji między państwem a obywatelem, zgodnie zresztą z tym, co jest na nim napisane, bowiem na coraz rzadziej będących w obiegu banknotach widnieje następująca klauzula: „Banknoty emitowane przez Narodowy Bank Polski są prawnym środkiem płatniczym w Polsce”. Mimo że na tym o najmniejszym, 10-złotowym nominale widnieje wizerunek Mieszka I, jakim chciał go widzieć Jan Matejko, a na odwrocie odwzorowany jest, wspomniany powyżej, denar, to przez ten fakt banknot nie nabiera wartości owej monety. Owszem, dobrze, że emitent dalej odwołuje się do tego elementu naszych dziejów, tak jak inne banknoty nadal pełnią funkcję edukacyjną w zakresie polskiej historii. Są one jednak wyłącznie symbolicznym, honorowanym na określonym terenie środkiem, który pomaga obywatelom w dokonywaniu codziennych czynności życiowych, a nie pieniądzem w znaczeniu, jakie miał on w dziejach. Ów banknot, którego wystawca nie chce uczynić pieniądzem, może jednak nadal być narzędziem wolności osób go używających. W końcu każdy posiadający w portfelu zestaw owego „prawnego środka płatniczego” może sobie za niego nabyć co zechce i wystawca owej papierowej karteczki w zasadzie nie wie, na co została zamieniona. Co najwyżej funkcjonariusz sklepu może płacącego wylegitymować w razie zakupu alkoholu, ale to akurat odbywa się w sposób umożliwiający pełną anonimowość. Poza tym, gdyby w obiegu gospodarczym były wyłącznie takie udokumentowane „płaciwa”, to ilość ich pozwalałaby nam na ocenę stanu państwa i potencjalnie moglibyśmy mieć wiedzę, czy ktoś – i to raczej emitent, a nie XVIII-wieczny król Pruski – zarzuca nas tym niby-pieniądzem o coraz mniejszej wartości.

Idzie nowe

Postęp w dziedzinie płatności jest jednak naprawdę szybki, a jego formy jeszcze u progu XX wieku były mało wyobrażalne, choć twórcy sci-fi, w tym ci od dystopii, coś przewidywali. Dziś większość naszych zakupów i płatności realizujemy w sposób elektroniczny. Wierzymy przy tym, albo chcemy wierzyć, że „zapisy” elektroniczne, które się dokonują przy okazji transakcji, czemuś tam odpowiadają. Spokojnie zaryzykuje tezę, że niczemu. Wydaje mi się, że „król jest nagi”, a pieniądz elektroniczny – choć tej nazwy nie powinno się używać – jest tym, czym chcą go widzieć globalni gracze, którzy używają go do kontrolowania nas. W końcu mogą decydować o tym, co i w jakim czasie kupujemy. Doszliśmy też do pomysłu pieniądza posiadającego datę ważności, po upływie której zapis na naszym koncie ulegałby anihilacji, a i bez tego zaczynają być widoczne ograniczenia w wydawaniu teoretycznie naszych zapisów elektronicznych. Znamienny przykład: serwis zajmujący się pośrednictwem we wpłacaniu środków na cele określone przez pomysłodawców, w końcu ubiegłego roku nie chciał pośredniczyć w akcji wspierającej posła Brauna – nie wypowiadam się tu co do meritum tamtych wydarzeń, nie wiem, czym się sprawa skończyła, ale stosowne oświadczenie serwisu warto przytoczyć:

Niedopuszczalne jest organizowanie zrzutek związanych z pochwalaniem, wspieraniem lub propagowaniem nienawiści, przemocy, dyskryminacji (…). Wszystkie aktywne zbiórki na rzecz posła Grzegorza Brauna zostały zablokowane.

Dysponenci pośredniczący w obrocie gotówki zawsze mogą takie oświadczenie wydać i… nasz zapis księgowy zablokować. A więc już nie możemy płacić za to, za co chcemy płacić, a jedynie za to, co pozwolą nam kupić.

Pieniądz taki, jakim go widzieliśmy, jakim widział go rozmawiający z faryzeuszami Jezus, jakim chciał go widzieć prof. Grabski, staje się historią, a pamięć o nim może zniknąć wraz z ostatnim pokoleniem, które go używało. Monety i banknoty będą oglądane w muzeach, być może wirtualnych, ale przy okazji mogą stać się symbolem rozumianym przez większość oglądających tak samo, jak fabuła z Iliady czy Odysei – po prostu zabraknie kodów kulturowych do odczytania go. Póki co cieszmy się każdym biletem i monetą NBP w naszym portfelu, one tak szybko odchodzą.

Tekst pochodzi z kwartalnika "Civitas Christiana" nr 2/2024

 

/ab

Piotr Sutowicz

Piotr Sutowicz

Historyk, zastępca redaktora naczelnego, członek Katolickiego Stowarzyszenia „Civitas Christiana”.

Zobacz inne artykuły o podobnej tematyce
Kliknij w dowolny hashtag aby przeczytać więcej

#pieniądze #sutowicz #reforma Grabskiego #waluta #wolność #niepodległa polska #suwerenność #złoty polski
© Civitas Christiana 2024. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Projekt i wykonanie: Symbioza.net
Strona może wykorzysywać pliki cookies w celach statystycznych, analitycznych i marketingowych.
Warunki przechowywania i dostępu do cookies opisaliśmy w Polityce prywatności. Więcej