Polska szkoła – studnia błędów

2013/01/19

Uczniowie mają pokoleniowe prawo do buntu, któremu warto się przyjrzeć, zapominając na chwilę o wytycznych ministerstwa na temat szerzenia wiedzy o prawach człowieka i obywatela. To prawo wynika z natury i nie wolno go ignorować. Młody człowiek, przekraczając próg szkoły, w coraz młodszym wieku natyka się na nieznane sobie dotąd problemy.

Na koniec każdego tzw. etapu edukacyjnego rodzic i dziecko dostają komunikat, z którego jasno wynika, że zdolności malca nie są jeszcze w pełni wykorzystane, a szkoła nadal podejmuje swoje dziejowe wezwanie wychowania i wykształcenia tej nieświadomej swojej marności jednostki ludzkiej. Nie jest to wychowanie socjalistyczne jak za dawnych lat, ale niemniej znaczące, bo pragniemy uzyskać obywatela świata, uczestnika kultury i kreatora nowoczesności.

Egocentryczna szkoła

Poddane temu procesowi dziecko rozumie tylko tyle, że jest jeszcze nad kreską wymagań społecznych lub już znajduje się pod nią i rozwijające się społeczeństwo raczej zacznie się obywać bez niego w przyszłości. Na dalszych etapach uczeń dowie się jeszcze, iż jego nieco bystrzejsi koledzy nauczyli się radzić sobie z tym niedostosowaniem społecznym. Cóż, że sposoby te często odbiegają od powszechnie akceptowanych i bywają co najmniej tym, co ukulturalniona większość nazywa patologią, a co w niektórych kręgach patologią od dawna już nie jest. A co z tymi zdolniejszymi uczniami, którzy znaleźli się w swoim czasie nad kreską? Chwaleni przez nauczycieli mają szansę podążać kilka lat wytyczonymi ścieżkami polskiej edukacji. Ich punkty gratyfikacyjne będą się mnożyć już nie tylko na diagnozach przedmiotowych, ale także na licznych konkursach i olimpiadach. Tylko że i ci szybko pojmą, iż z tymi ich zdolnościami szkoła przestanie pewnego dnia zaspokajać ich potrzeby. I stanie się to dużo szybciej, niż dotrą do ostatniego konkursu szkolnego, jakim jest matura. Na razie karmią swój egocentryzm, budują poczucie przewagi nad starszym pokoleniem i wkrótce znajdą ciekawszą ścieżkę swojego rozwoju, bynajmniej nie w szkolnej ławce.

Osamotniony nauczyciel

Nie bardziej idylliczna jest sytuacja nauczycieli. Dyrektorzy placówek bowiem ze swoimi licznymi problemami menedżerów nie podlegają żadnej klasyfikacji w tym względzie. Wprawdzie jeśli chodzi o nadzór pedagogiczny w tym roku ministerstwo ulżyło nieco dyrektorskim głowom. Tekst piszę pod koniec listopada, a więc półrocze „za pasem”, a w szkołach ani widu, ani słychu kuratoryjnych zarządzeń odnoszących się do celu i sposobu hospitacji. Któż więc sprawdzi jakość pracy nauczycieli? Czy kuratoria? Nic bardziej mylnego. Owszem, ilość organów kontrolujących uległa od dawna pewnemu zwiększeniu, ale bynajmniej nie odnosi się to do oglądu bezpośredniej pracy nauczycielskiej. Zwykle dotąd odbywał się zapowiedziany nalot na szkołę w postaci pani lub pana wizytatora (kto w końcu spamięta, jak teraz będą się zwać: kontrolujący? wspierający? ewaluujący?) znającego się na papierkowej robocie, który kamuflował się na tydzień w jakimś gabinecie i śledził podsuwane przez dyrekcję niezwykle ważne dokumenty. Sprawdzał wszystkie istotne kropki i kreski w dziennikach, podpisy pod kartami wycieczek i absolutnie fikcyjne stosy zaświadczeń wszelakiej maści i gatunku. Nie wiem, dlaczego wciąż jeszcze zadaję sobie pytanie, czy ci ludzie naprawdę myślą, że tak wygląda praca szkoły.

Reformy czy psucie?

Reformy od kilku lat podporządkowują się tzw. strategii lizbońskiej określonej przez Komisję Europejską, a która obecnie ulega przedawnieniu i naprawdę jeszcze nie wiadomo, jaki plan ma rzeczony organ władzy do 2020 roku. Ta strategia teoretycznie nie ma nic wspólnego z edukacją, a bardziej z przygotowaniem siły roboczej w UE, co we współczesnym zglobalizowanym świecie stanowi jeden z parytetów ekonomicznych. Szkoła ma więc przygotować młodego człowieka do podjęcia pracy po ukończeniu edukacji i to tak szybko, jak możliwe, bo emerytów przybywa. Pozornie słuszna strategia. A ja nie wiem, dlaczego wciąż mam idealistyczne wyobrażenie, że człowiek w swoim życiu nie tylko pracuje, nie tylko wytwarza kapitał, nie tylko produkuje i konsumuje dobra materialne. Przecież od co najmniej pięciu tysięcy lat istota określona przez Darwina jako homo sapiens, ale to także homo politicus, homo ludens, homo religiosus, uczestniczy w życiu swojej gromady, spisując jej dzieje, tworząc filozofię, opisując otaczający świat, wreszcie kochając i rodząc potomstwo. Czy naprawdę w nowoczesnej Europie nikt już nie będzie potrzebował filozofii, analizy zjawisk świata i ludzkiej natury? Przecież wszystko wskazuje na to, że właśnie przeciwnie, im bardziej kapitalistyczna rzeczywistość wmawia człowiekowi zanik takich potrzeb, tym silniej dopomina się on możliwości zadawania pytań i dochodzenia prawdy

Nauczyć samodzielności

To właśnie powinno być wyzwaniem współczesnej szkoły: dać młodzieży klucz, którym sami będą sobie otwierali wybrane przez siebie drzwi mądrości. Jeżeli szkoła tego nie zrobi, wyważą wrota, otworzą je na oścież i wtedy trudno będzie powstrzymać jakieś nieprzewidywalne „jutro”

Młodzież nie chce zostawać w szkole po ostatnim dzwonku. Zresztą nie ma też dla niej tam miejsca. Nauczyciele i dyrektorzy skarżą się tu i ówdzie, że uczniowie przed lekcjami przesiadują na korytarzach bez potrzeby i robią tłok. A młodzi często szukają kontaktu ze sobą, choć jest on coraz słabszy. Po południu komunikują się w sieci i to im wystarcza. W tym roku w związku z reformą oświatową ministerstwo, a za nim kuratoria zaleciły rezygnację z wycieczek szkolnych. Pytam, gdzie nauczyciel może nawiązać lepszy kontakt z wychowankami, jak nie na wycieczce, podczas wspólnie spędzonych godzin swobodnej wędrówki lub przygotowania projektu przedmiotowego? Od lat obserwowałam, jak wtedy właśnie ujawnia się zupełnie inne oblicze młodych ludzi, zaczynają opowiadać o sobie, pokazują o wiele milszy rewers swojej buntowniczej osobowości.

Studnia błędów

No właśnie, oto kolejny problem rzeczywistości szkolnej: młodzież niedostosowana, opóźniona, indywidualistyczna, ze specyficznymi zdolnościami, upośledzona. Ktoś powiedział, że integracja stanowi najskuteczniejsze lekarstwo na wszelkie niedobory ludzkiej natury. Pewnie to prawda. Tylko że ten ktoś, kto pewnie nigdy nie liznął nawet filozofii antropologii, pomieszał pojęcia i włożył do jednego worka dzieci upośledzone ze zwykłymi dewiantami, wykolejeńcami i pospolitym chamstwem. W efekcie z jedenastoletnimi dziećmi w normalnej podstawówce siedzą w ławkach zdemoralizowane piętnastolatki, których litościwi rodzice nie chcą oddać na pastwę Ochotniczych Hufców Pracy lub Ośrodków Szkolno-Wychowawczych. Cóż, że innym rodzicom taka sytuacja przeszkadza. Zawsze mogą przecież wybrać szkołę prywatną, gdzie na dodatek oferuje im się wysoki poziom zdawalności egzaminów zewnętrznych.


Szkoła musi dać klucz, którym młodzi będą sami otwierzać drzwi mądrości
| Fot. Dominik Różański

Krótko mówiąc, współczesna szkoła to studnia błędów, popełnionych dawno temu na antypodach Unii Europejskiej, a obecnie wdrażanych pod osłoną nowoczesności w Polsce. Czy nie ma w tym doświadczeń doby polskiego socjalizmu? Owszem, nikt mi nie każe organizować Dnia ORMO, ale cóż, skoro w szkole powinno funkcjonować Koło Europejskie. Na szczęście po tym, jak UE sama poradziła sobie z felernym systemem wprowadzenia konstytucji europejskiej, nauczyciele przestali organizować masówki pod hasłem projektu o traktacie lizbońskim. Zresztą może ja mam trochę szczęścia, ponieważ od kilku lat uczę na wsi, a tutaj omija mnie wiele z tej burzy ideologicznej, która najpierw uderza w placówki miejskie.

Młodzież widziana z oddali

Instynktownie nastolatki czują się nie tylko obywatelami świata, ale najpierw Polakami. Odrzucając zło, dostrzegają głęboki rozziew pomiędzy tym, co mówią im w podręcznikach do WOS autorzy świetlanej wizji kapitalistycznej ojczyzny, a tym, co dostrzegają dookoła siebie. Czy mam się podpisywać pod rozdziałami, w których szumnie opisuje się nowy wspaniały świat wolności i swobód demokratycznych, skoro kilka stron dalej wskazuje się na najważniejszy aspekt obywatelskiej sielanki: obowiązki podatnika i wyborcy? Czy tylko ja wyczuwam swoisty fałsz zakryty lekkim retuszem postindustrialnej nowomowy? Niestety albo na szczęście, nie tylko ja, ale dostrzega to również nastoletnia młodzież, wtłoczona w ławki, nieodłączny element szkolnej rzeczywistości, zmuszona do pisania w zeszytach długopisem, choć już w sposób naturalny posługuje się raczej klawiaturą komputerów. Jak dawniej, 50 i 40 lat temu, muszę wybierać między zgodą z własnym sumieniem i wiedzą a wytycznymi ministerstwa, ponieważ jestem urzędnikiem państwowym. Jak dawniej błogosławię fakt, że moi przełożeni nie zmuszają mnie do organizowania odpowiedników zakładowych POP, ale w zamian za to sami poddawani są własnym rozliczeniom z systemem.

Przejmując młodzież po tych siłaczkach, które pracowały tu przede mną, rozmyślam nad sensownością zamykania małych szkół wiejskich, nad odpowiedzialnością za tych, których mi powierzono, i za tych, których pozostawię przyszłym pokoleniom. Ciąży mi wielce ta odpowiedzialność i wcale nie czuję się rozgrzeszona błędami systemu edukacji, tak jak nie czuły się rozgrzeszone te wszystkie dobre dusze pracujące w tak obłąkanym systemie, jakim był polski socjalizm.

Anna Sutowicz

Artykuł ukazał się w numerze 02/2010.

© Civitas Christiana 2024. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Projekt i wykonanie: Symbioza.net
Strona może wykorzysywać pliki cookies w celach statystycznych, analitycznych i marketingowych.
Warunki przechowywania i dostępu do cookies opisaliśmy w Polityce prywatności. Więcej