Polskość wymaga ofiary

2013/01/21

Wokół naszej polskiej rzeczywistości wciąż roztaczają się dymiące zgliszcza drugiej wojny światowej. „Pobojowisko”, szeroko rozumiane, wydaje się jeszcze niekompletnie uprzątnięte. Słowo to odnosi się do bardzo wielu płaszczyzn i warstw naszego życia, także naszego myślenia. Te nieprzerwanie trwające konsekwencje rodzą niestety następne.

Gdy idzie się ulicami Warszawy w dzielnicy odległej od Starego Miasta, najpierw można dostrzec z pozoru najmniej błahe dowody degradacji stolicy, a poprzez to całego kraju. Oto widok przepięknej kamienicy w gąszczu obrzydliwej, betonowej, pokomunistycznej zabudowy. Tak daleko sięgało to wspaniałe budownictwo. Ale nie sposób nie spostrzec, że nawet odbudowane czy zachowane domy pozbawione są zdobień Wystarczy porównać przedwojenne zdjęcia tych samych ulic lub kościołów św Jana, św Aleksandra, które nawet dziś wydają się ładne Jeśli jest się człowiekiem wrażliwym, nie sposób odczuć smutku i sentymentu.

Wydaje się, iż to piękno, którego ostatki do tej pory przetrwały, jakby odpowiada resztkom uczuć i wartości wyższych w dzisiejszym naszym społeczeństwie. Być może te budynki stały się symbolem spustoszenia, którego dokonali okupanci w społeczeństwie, systemie, wartościach, które miały dla niego znaczenie Po latach niewoli za czasów III RP Polacy potrafią zaakceptować jako konieczność lub coś naturalnego wiele rzeczy haniebnych, tak jak zgodzili się na straszący moloch przy placu Piłsudskiego, podobno najnowocześniejszy dom w stolicy.

Jednak polski dramat stanowi nie tylko rytm życia rozwijającej się w ogromnym tempie stolicy. Jeśli sięgnąć do sposobu myślenia społeczeństwa polskiego, nietrudno zauważyć, że zmienił się w myśl oczekiwań sowieckich inżynierów dusz. Jeden z moich nauczycieli akademickich wprost stwierdził, że zabranie nam Lwowa i Wilna było „wykastrowaniem polskiego narodu, nie tylko z jego bogatej kultury, ale również ambicji oraz tradycji”. Gdy jednak ktokolwiek w towarzystwie wspomina z rozrzewnieniem kresowe miasta, ich polskość, często może narazić się na zarzut, iż nie szanuje uczuć Ukraińców i Białorusinów, że przecież nadto wystarczającą rekompensatą są Wrocław i Szczecin. Stwierdzenia takie można usłyszeć od ludzi w różnym wieku, o różnym wykształceniu. To brzmi trochę jak chichot historii, jest to bowiem dokładnie kopia schematu argumentów sowieckiej dyplomacji, ścierającej się z dyplomacją polską w dobie Jałty. Wydaje się natomiast sięgać do rangi symbolu fakt, że nie znamy lub nie chcemy znać polskich argumentów. Rzecz jasna uważa się je za przejaw tzw „nacjonalizmu”. Trudno się z tym zgodzić, choć nie możemy zmienić przeszłości, należy nam się głośne mówienie, kto jest moralnym zwycięzcą w tych kwestiach. Tego nikt nie ma prawa nam odbierać.


Ofiarom katastrosy oddano hołd w Sejmie RP
| Fot. Dominik Różański

Część z nas zacznie się zastanawiać, czy takiego przekalkowanego sowieckiego schematu myślenia nie prezentuje „Gazeta Wyborcza”. Zdaniem wielu na łamach tego dziennika patriotyzm jest przedstawiany w sposób zawoalowany jako nacjonalizm, jako coś śmiesznego i godnego pogardy. Wydaje się, że ambicje, by Polska była wielka, są stawiane obok ciągłego ośmieszania Jeśli ktoś boi się o niezależność Polski, odchodząc od przyjętej „poprawnej” linii politycznej, jest kreowany jako zacofany i mający wąskie horyzonty umysłowe.

Wydaje mi się, że taką Polskę, niezależną, wielką, ambitną chcieli widzieć prezydent Lech Kaczyński, Janusz Kurtyka, Janusz Kochanowski i inni, którzy zginęli. To za to byli krytykowani oraz wyśmiewani przez „postępowe” media oraz w sporej części podatne na ich indoktrynację pozbawione elit wykrwawione w trakcie drugiej wojny światowej i po wojnie polskie społeczeństwo. Nie zawsze z ich działaniami można było się zgodzić, ale to przypadłość nie tylko polityków, ale w ogóle niedoskonałych istot ludzkich. To jednak oni czynami prezentowali swoją wierność patriotycznym ideom nawet wtedy, gdy wielokrotnie musieli iść przez to „pod prąd”. Wylewano na nich za to pomyje.


Pożegnanie ofiar na Placu Piłsudskiego w Warszawie było wydarzeniem religijnym i narodowym
| Fot. Artur Stelmasiak

Zastanawiałem się, czy „Gazeta Wyborcza” nawet w takiej chwili wykona jakiś ruch, który mógł zakłócić atmosferę żałoby i zadumy oraz wpuścić te same „demony”, skrzykujące społeczeństwo do opluwania tych samych, choć już przecież nieżyjących ludzi. Było jasne, że w takiej sytuacji decyzja kardynała Stanisława Dziwisza o pochówku prezydenckiej pary na Wawelu jest ostateczna i nieodwołalna. Natomiast wszelkie protesty mogą podzielić naród, który po raz pierwszy od jakiegoś czasu był jednością. Komu na tym zależało? Tylko w tej atmosferze konfliktu mógł pojawić się napis: „Tyś na Wawel jest za wąski, spieprzaj dziadu na Powązki”.

Można mieć oczywiście opinię, że prezydent powinien być pochowany na przykład w katedrze św Jana w Warszawie, tak jak wielokrotnie słuszna mogła być jakaś oparta na konkretnych przesłankach merytoryczna krytyka prezydenta. Nie mam tu na myśli krytyki, kołnierzyka koszuli, odwróconej flagi, wzrostu, która i decydowała o postępach procesu zaszczuwania pierwszego obywatela Rzeczypospolitej.

Prezydent był zafascynowany II RP, państwem wiele bardziej szanowanym na arenie międzynarodowej niż III RP Mogliśmy popierać lub nie jego „szarże” w Gruzji. Jednak dzisiaj chylę w tym względzie czoła, ponieważ wiem, że był on ojcem tej Polski, której wydawało się, że już nie ma, do której z powodu pogrzebu przyleciał z Waszyngtonu prezydent Gruzji, spędzając kilkanaście godzin najpierw w samolocie, później w samochodzie.

Głosując na Lecha Kaczyńskiego, liczyłem na to, że nie będę czuł się upokorzony, tak jak w przypadku Aleksandra Kwaśniewskiego, gdy czekał kilka godzin na prezydenta Putina jak petent. Później sądziłem, że nieżyjący prezydent przesadza z kolei w drugą stronę, ale to faktycznie on i jego polityka niezależności była powodem zmiany w stosunkach polskorosyjskich.

Władimir Putin przybył na uroczystości na Westerplatte, związane z rocznicą rozpoczęcia II wojny światowej, później zaprosił Donalda Tuska na organizowane przez samych Rosjan uroczystości w Katyniu. Jasne, że zrobił to w opozycji do prezydenta Kaczyńskiego, aby wywyższyć premiera Tuska, ale przecież fakt ten mówi sam za siebie. Prezydent był gotów ponieść wysoką ofiarę, dla dobra Polski, poczynając od niepopularnych decyzji, które jednak procentują na przyszłość, i znosić nieustanne, podłe wyszydzanie go.

Poniósł ofiarę najwyższą, w imię Polski, o której względy zabiegają i której szacunek okazują liderzy skonfliktowanej Gruzji i Rosji. Ci, którzy go opluwali, są ojcami Polski, która została symbolicznie zignorowana przez Barracka Obamę, Silvio Berlusconiego, Nikolasa Sarkozy’ego pod pretekstem wulkanicznego pyłu.

Prezydent Lech Kaczyński nie chciał marnować czasu na tworzenie sztucznego medialnego wizerunku. Nie był uśmiechającym się do mediów figurantem, co można powiedzieć o wielu politykach. Miał centropolski punkt widzenia, taki jak prezydent Polski mieć powinien Tylko właśnie jemu poczytywane było to jako nacjonalizm. Prezydent wiedział, że nasze państwo będzie szanowane tylko wtedy, gdy polska dyplomacja odejdzie od przyjętej od dawna postawy uginania się na życzenie. Jest to konieczność i z pewnością element testamentu prezydenta, wobec polskich polityków i dyplomatów, choćby miano ich nazwać „dyplomatołkami”.

Aleksander Szycht

Artykuł ukazał się w numerze 05/2010.

© Civitas Christiana 2024. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Projekt i wykonanie: Symbioza.net
Strona może wykorzysywać pliki cookies w celach statystycznych, analitycznych i marketingowych.
Warunki przechowywania i dostępu do cookies opisaliśmy w Polityce prywatności. Więcej