Ponowne przyjście Jezusa, czyli New Age z przytupem

2013/01/19

Obecny szybki postęp nauk biologicznych i medycznych sprawił, że od jakiegoś czasu możliwe jest replikowanie nie tylko organów, ale całych organizmów. Wyjęcie kodu genetycznego z komórki i wklejenie jej do komórek rozrodczych nie nastręcza już wielkiego kłopotu.

B rak zarówno ograniczeń technologicznych, jak i zahamowań natury moralnej czy etycznej twórców oraz dostęp do pieniędzy przez rozmaitych szarlatanów, sprawiają, że zwiedzieni pokusą bycia „bogami” naukowcy chętnie podejmą się roli wykreowania nowego życia. Często przychodzą im do głowy takie myśli: „Co by tu jeszcze sklonować, co by tu jeszcze… Owcę – to było, świnię…? Eeeee, a może… dinozaura? Oklepane, Neandertalczyka – banalne… Stwórzmy kogoś na miarę naszych czasów – kogoś niepowtarzalnego, może… Boga”? Boga to nikt przecież nie widział, ale przecież na ziemi przechadzał się niegdyś Syn Boży – Jezus Chrystus. Wszak nawet pamiątkę swojej egzystencji pozostawił – Całun Turyński, którym okryto Jego ciało po śmierci na krzyżu, a za sprawą tajemniczego procesu fotolizy otrzymaliśmy jego obraz (więc podobieństwo już jest). Materiał genetyczny też jest dostępny, ponieważ na całunie są ślady krwi, z których nota bene wcześniej odczytano, że postać, którą spowijał, miała grupę AB Rh+, a więc do dzieła.

W komórkach krwi, które znajdują się na całunie, jest przecież kod genetyczny tej Postaci. Wystarczy go więc wkleić do komórek rozrodczych, a potem po zapłodnieniu in vitro patrzeć, jak wzrasta w zastępczej matce, którą, rzecz jasna, wybierze się na specjalnym castingu. Która kobieta nie chciałaby nosić w swoim łonie „Syna Bożego”! To byłby hit medialny na miarę globalną. Codzienne wywiady, relacje telewizyjne, wypowiedzi lekarzy prowadzących…

Na samej reklamie instytutu można byłoby tyle zarobić, że kilkukrotnie zwróciłyby się koszty całego przedsięwzięcia… No i dla „matki” sława, można by nawet jej nadać robocze imię „Maria”. A jej partnerowi życiowemu załatwić jakąś niezłą posadę. Na przykład dyrektora fabryki mebli.

Oczywiście nie muszę nikogo przekonywać, że w czasach dyktatury mediów przyjście na świat zdrowego „Jezusa” miałoby znaczenie fundamentalne dla reklamy i sprzedaży rozmaitych gadżetów… Furda, że nieudane klony zasiliłyby laboratoria kosmetyków, w których wytwarzane są pomadki dla konserwacji starszych pań, chcących wyglądać jak nastoletnie podlotki. Z komórek macierzystych można byłoby wyprodukować setki narządów do przeszczepów oraz innego potrzebnego materiału genetycznego, wszakże embriony nie są ludźmi.

Szopka medialna uruchomiona przy okazji narodzin „nowego Jezusa” z pewnością byłaby bardziej okazałą od tej w Betlejem sprzed dwóch tysięcy lat, a nowi mędrcy, tym razem z Wielkiego Wschodu chętnie złożyliby mu pokłon. I ofarowanie w świątyni miałoby inny wymiar, medialny oczywiście, i wielu Symeonów czekałoby na ten dzień.

O ucieczce do Egiptu mowy by nie było. Chyba że eksperyment by się nie udał, a wtedy cały zespół naukowców znalazłby schronienie tylko w Korei Północnej.

„Jezusa” trzeba byłoby przygotować do nowego życia. Nauczyć demagogii, retoryki i wtłoczyć w niego wszystkie prawdy tolerancji. Poznać z jakąś „modelką”, na przykład Marią Magdaleną… Wszystko zgodnie z zasadami PR. Skoro prezydent Francji może się powtórnie zakochać w bogini obiektywu, ekspremier Polski też, to dlaczego „Jezus” nie może? A apostołów to by mu się dobrało, jak nakazuje poprawność polityczna, spośród gejów, Murzynów i Papuasów. Jak New Age, to pełną gębą. Gorzej byłoby, gdyby „Jezus” nie zrozumiał tej całej hecy i zamknąłby się w jakimś klasztorze kontemplacyjnym. Wtedy pozostałoby Go tylko „ukrzyżować medialnie”, wyciszyć sprawę i na przykład wywołać jakiś konfikt na Madagaskarze, aby ludzkość zająć czym innym…

Tyle tylko, że całemu projektowi groziłaby ordynarna klapa, podobna do tej, która trapi współczesną wieżę Babel, czyli akcelerator CERN-u pod Genewą. Wszak w nim miano znaleźć tę „boską cząstkę”, czyli bozon Higgsa, którego dotąd nikt nie zaobserwował, a w którego istnienie naukowcy jedynie, o zgrozo! – wierzą.

Jak to skomentował jeden z internautów: „szukali ťboskiej cząstkiŤ, a nie zauważyli, że wyciekły im dwie tony helu”. Zupełnie jak we fraszce Na matematyka Jana Kochanowskiego.

Zatem cieszmy się, że wśród bezbożnych naukowców jest przynajmniej wiara w „boską cząstkę” i przygotujmy się w ciszy i skupieniu na Zmartwychwstanie Pańskie.

Radosław Kieryłowicz

Artykuł ukazał się w numerze 03/2009.

© Civitas Christiana 2024. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Projekt i wykonanie: Symbioza.net
Strona może wykorzysywać pliki cookies w celach statystycznych, analitycznych i marketingowych.
Warunki przechowywania i dostępu do cookies opisaliśmy w Polityce prywatności. Więcej