Potrzebują rodziców od zaraz

2013/01/17

Choć nie dziedziczą genów po rodzicach, nie mają oczu po tacie, włosów po mamie, to jednak dziedziczą coś o wiele bardziej cennego – miłość.

Wahałam się, bo nie wiedziałam, czy będę potrafiła obce dziecko pokochać. Wciąż po głowie chodziła mi ta myśl nie dając spokoju – wyznaje Magda, dyskutująca na jednym z forów internetowych poświęconych adopcji. – Jednak wszystko się zmieniło, gdy Jaś trafił do naszej rodziny. Miłość do tego maluszka przyszła sama. Teraz wiem, że z każdym dniem kocham go coraz bardziej.

Trudna decyzja

Agata jest coraz bardziej smutna. Jej mąż, mimo wielokrotnych i nieudanych prób, wciąż nakłania ją do dalszego leczenia. – Jeszcze rok temu mogłam rozmawiać z mężem o adopcji na spokojnie. Im mniej realna stawała się dla mnie szansa na dziecko naturalne, tym bardziej zdeterminowany do dalszej terapii stawał się mój mąż – pisze na forum Agata. Ostatnio odbyła z mężem krótką, ale bardzo przykrą rozmowę, w której oświadczył jej, że nie decydując się na leczenie sprawi mu „największy zawód życia”. – Na samą myśl o klinice leczenia niepłodności czuję, że żołądek podjeżdża mi do gardła – podkreśla. – Dlaczego mój mąż nie potrafi tego zrozumieć, tylko ślepo ufa medycynie, która statystycznie daje mi 1 procent szansy na urodzenie dziecka? – pyta rozpaczliwie kobieta innych internatów.

– Witaj, ja byłam w podobnej sytuacji – odpowiada Maria. U niej też każda rozmowa o adopcji kończyła się porażką. On miał wiecznie czas na wszystko, powtarzał: jeszcze zdążymy. – Lecz człowiek nie młodnieje – pisze Maria. Kobieta zdobyła numer telefonu do Ośrodka Adopcyjnego i umówiła siebie i męża na spotkanie. – Powiedziałam mężowi po fakcie. Musiał ze mną iść, nie miał wyjścia – podkreśla. Panie w ośrodku były dla nich bardzo uprzejme. Po godzinnej rozmowie Maria wygrała pierwszą batalię o adopcję. Jej mąż zdecydował się wziąć udział w kursie dla rodzin adopcyjnych. – Ze spotkania na spotkanie coraz bardziej się wciągał, aż w końcu staliśmy się rodzicami najukochańszej na świecie Niuni – wyznaje Maria.



Fot. Joanna Jureczko-Wilk

Poszukiwanie idealnych rodziców

Takich dylematów ma wiele bezpłodnych rodzin. Często również bywa, że to mężczyźni, którzy z natury są racjonalistami, chcą adopcji, a ich żony podchodzą bardziej emocjonalnie i za wszelką cenę chcą zajść w ciążę. Dlatego też małżeństwa często wahają się pomiędzy gasnącą nadzieją na biologiczne dziecko, a adopcją.

Po przyjrzeniu się małżeńskim dylematom wokół adopcji, byłoby wielką przesadą przekonanie, że do adopcji wystarczy jedynie namówić męża lub żonę. W drodze do adopcji trzeba również przejść przez kilkumiesięczny proces.

– Cały proces przygotowania rodziców adopcyjnych trwa minimum dziewięć miesięcy – wyjaśnia Zofia Dłutek z Katolickiego Ośrodka Adopcyjnego przy ulicy Grochowskiej w Warszawie. Właśnie w tym miejscu przełamują się bariery i lęki wielu małżeństw pragnących dziecka. Również tutaj wiele rodzin zostaje odesłanych, bo są niedojrzali, mają problemy małżeńskie czy finansowe, lub nie spełniają innych wymagań.

W decyzji o adopcji ważna jest motywacja. Gdy na rozmowę wstępną zgłasza się np. małżeństwo, które ma duże mieszkanie, a nie potrafi odpowiedzieć na pytanie, gdzie będzie pokój dziecka, bo.. są dwie sypialnie, pokój gościnny, gabinet do pracy i.. właściwie nie ma już miejsca, wtedy rodzą się wątpliwości, czy można powierzyć takim ludziom dziecko. Podobnie jest w przypadku, gdy dziecko ma uśmierzyć ból, zaleczyć cierpienie, zabić samotność albo zażegnać kryzys w małżeństwie. – To dziecko jest dla nas najważniejsze. Dla dziecka szukamy rodziców, którzy obdarzą je uczuciem, nie odwrotnie. To jest nasza dewiza – zapewniają pracownicy warszawskiego ośrodka. Takie są zasady wszystkich katolickich ośrodków adopcyjnych w Polsce. – Adopcja to długotrwały proces. Dla kandydatów rozpoczyna się od pierwszej myśli na ten temat. Dojrzewa nieraz miesiące, lata i trwa aż do zakończenia sprawy w sądzie – uważa Maria Bramska z Fundacji Rodzin Adopocyjnych.


Na miłość do adoptowanego dziecka trzeba czasami poczekać
Fot. Artur Stelmasiak

Zanim nastąpi spotkanie z dzieckiem, kandydaci na rodziców adoptujących muszą dobrze zastanowić się nad swoją decyzją, umożliwić poznanie siebie. Przyszli rodzice muszą odbyć również cykl szkoleń poświęconym m. in. chorobie sierocej, jawności adopcji, problemom wychowawczym, zagadnieniom prawnym, a w ośrodkach katolickich poruszane są również tematy związane z wychowaniem religijnym.

W warszawskim ośrodku spotkania z pracownikami odbywają się również w domu małżonków. Kwalifikacje kandydatów ocenia specjalna komisja. Wymogi są twarde: dobry stan zdrowia, w miarę dobre warunki materialne, opinia z zakładu pracy, małżeństwo sakramentalne trwające nie krócej niż pięć lat, także opinia proboszcza.

Obecnie pod stałą opieką sądową w rodzinach zastępczych, bądź Domach Dziecka, przebywa prawie 180 tys. małoletnich. Przeprowadzone badania oraz statystki mówią, że szczególnie wychowankowie dużych placówek opiekuńczych mają bardzo małe szanse na usamodzielnienie się w dorosłym życiu, tworząc tzw. błędne koło patologii społecznej. Z danych Monaru wynika, że ok. 60 proc. bezdomnych trafia na ulicę. Adopcja dzieci jest najskuteczniejszym sposobem na przerwanie procesu powielania środowisk patologii społecznej.

Pękła tama miłości

Było lato, pierwszy dzień urlopu Jacka i Iwony, którzy kilka miesięcy wcześniej przeszli pomyślnie całe postępowanie kwalifikujące ich na rodziców adopcyjnych. Małżeństwo wyjeżdżało właśnie z Warszawy, by udać się na kilkudniowy wypoczynek. Ale zadzwonił telefon. Pani Monika z Ośrodka Adopcyjnego powiedziała im, że czeka na nich mała Zosia, która może być ich córeczką. – Mimo że czekaliśmy na tę chwilę, to jednak byliśmy mocno zaskoczeni. Pojawiły się tysiące pytań i wątpliwości. Zrozumieli, że nie są jeszcze całkowicie gotowi na przyjęcie dziecka. – To był bunt naszego egoizmu, długo wyczekiwany urlop przesunął się w niebyt, a przed nami wielka niewiadoma i całkowite odwrócenie naszego spokojnego dotąd życia – mówi Jacek.

Oboje zdecydowali się jednak, że chcą jak najszybciej pojechać do Interwencyjnej Placówki Opiekuńczej, gdzie czeka na nich Zosia. – Powitano nas słowami: „przyszli rodzice Zosi”. Bardzo nas to zaskoczyło i poczuliśmy się trochę jak ryba złapana w sieć – podkreśla Jacek.

– Wydawało się, że Zosia była zaskoczona naszą obecnością równie mocno jak i my – wspomina Iwona. Ich historia przypomina fabułę filmu, w którym nadszedł moment na wybuch miłości. Jednak w przypadku Iwony i Jacka było inaczej, bo zamiast macierzyńskich uczuć, pojawiły się jeszcze większe wątpliwości. – Nasze pierwsze spotkanie z Zosią nie zaowocowało miłością od pierwszego wejrzenia, nie zobaczyliśmy w niej naszej małej córeczki – mówi Iwona. Po wyjeździe z Otwocka małżeństwo było załamane i przygnębione. Ich myśli krążyły wokół możliwości wycofania się. Dwa dni później odwiedzili Zosię ponownie. – Na spacerze znów pojawiły się wątpliwości. Jednak tym razem innego typu. Nie byliśmy już pewni, że to nie Zosia jest naszą córeczką – mówi Jacek. – Na koniec spotkania Zosia posłała nam tak piękny uśmiech, że wychodząc, spojrzeliśmy sobie w oczy i prawie równocześnie zapytaliśmy samych siebie, a może to jednak ona – dodaje Iwona. Podczas kolejnej wizyty przyszła matka przytuliła i pocałowała Zosię. Wówczas tama miłości pękła.

Artur Stelmasiak

Artykuł ukazał się w numerze 5/2007.

© Civitas Christiana 2024. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Projekt i wykonanie: Symbioza.net
Strona może wykorzysywać pliki cookies w celach statystycznych, analitycznych i marketingowych.
Warunki przechowywania i dostępu do cookies opisaliśmy w Polityce prywatności. Więcej