Prymasostwo w najnowszych dziejach Polski

2013/05/23

Prymasostwo w Polsce związane było z archidiecezją gnieźnieńską jako pierwszą polską metropolią. Od śmierci Zygmunta Augusta w 1572 roku do 1764 w okresach bezkrólewia prymas pełnił funkcję interrexa. Posiadał więc władzę polityczną i obowiązek zwoływania sejmu elekcyjnego oraz ogłaszania wyboru króla. Prymasowi przysługiwało też od 1451 roku prawo koronowania króla i królowej Polski. Godność prymasa miała więc charakter polityczny, a władza jego bywała uruchomiana w określonych okolicznościach, niezwykłej wagi dla bytu państwowego.

Po II rozbiorze Polski archidiecezja gnieźnieńska znalazła się w granicach zaboru pruskiego. Prymasostwo miał więc sprawować hierarcha podlegający obcej władzy – króla pruskiego, którego stał się poddanym, choć historycznie kojarzony był z suwerennym państwem polskim, a po II rozbiorze konkretnie z jego resztką. Gdyby wówczas zawakował tron polski, powstałby nie lada problem natury politycznej. Należało go rozwiązać drogą ustawodawstwa państwowego. Sejm w Grodnie 23 XI 1793 roku podjął zatem wprost niebywałą decyzję, przenosząc godność prymasowską na metropolitę mającej powstać w Królestwie Polskim metropolii, skoro tylko taka przez Stolicę Apostolską zostanie ustanowiona. Jak wiadomo, nastąpiło to dopiero w 1818 roku.

Urząd prymasa wygasał jednak faktycznie stopniowo w miarę rozpadania się państwa polskiego. Austria w 1772 roku odmówiła metropolitom gnieźnieńskim jakiejkolwiek ingerencji w sprawy kościelne na terenie swego zaboru. Prusy od chwili zaboru podjęły działania zmierzające do zniesienia prerogatyw prymasowskich, a nawet uprawnień metropolitalnych Gniezna. Już w 1796 roku osobnym dekretem królewskim zabroniły abp. Ignacemu Krasickiemu używania tytułu prymasa. Nie była to decyzja specjalnie zaskakująca, gdyż w rozumieniu państw zaborczych Polska już nie istniała, zatem nie istniał też tytuł Primas Regni Poloniae et Magni Ducatus Lithuaniae.

Polityczny charakter prymasostwa w Polsce przedrozbiorowej nabrał w warunkach utraty niepodległości i podziału kraju przez trzy mocarstwa szczególnej wymowy, przypominał bowiem o istnieniu autorytetu jednoczącego podzielony kraj i naród. Prusy, zwalczając konsekwentnie ideę prymasostwa, nie poszły śladem Austrii i Rosji, które postarały się o prymasostwa Galicji i Lodomerii oraz Królestwa Polskiego. Po bulli De Salute aminarum z 1821 roku nie było też w archidiecezjach gnieźnieńskiej i poznańskiej warunków sprzyjających jej ożywieniu. Nie uczynił tego również świadomie abp Leon Przyłuski, kiedy będąc w maju 1862 roku w Rzymie, wystąpił tam jako reprezentant 20 milionów Polaków. W Berlinie uznano to za uzurpację godności prymasowskiej, bowiem taka liczba Polaków występowała w trzech zaborach. Aktywne politycznie koła polskie w nieco przesadny sposób rozgłaszały poparcie Kościoła dla polskich aspiracji, a władze w Berlinie widziały w postawie Przyłuskiego jego zwrot ku polskiemu nacjonalizmowi. Przejaw tego upatrywano w zamanifestowaniu w Rzymie przez arcybiskupa swego prymasostwa. Wprawdzie nie uczynił tego bezpośrednio, ale sam fakt przywiązania do tego przez rząd pruski tak wielkiej wagi świadczy o jego obawach przed odżyciem tradycji prymasowskiej.

Prymasostwo zaniepokoiło władze pruskie ponownie, kiedy w czasie Soboru Watykańskiego I abp Mieczysław Halka Ledóchowski zajmował miejsce między prymasami  i podpisał się jako „prymas Polski”. Rząd zupełnie mylnie skomentował to jako gest polityczny i zwrot arcybiskupa w kierunku narodowym, zatem jako pójście śladem poprzednika. Ledóchowski jednak był przekonanym legitymistą, a jego późniejszy konflikt z rządem zupełnie inne miał przyczyny.

Prymasostwo wróciło niejako na wokandę w chwili odzyskiwania przez Polskę niepodległości. Od 1915 roku na stolicy arcybiskupiej w Gnieźnie i w Poznaniu zasiadał abp Edmund Dalbor (1869–1926). Jego działalność w sferze publicznej w czasie wojny i po jej zakończeniu wyraźnie wskazywała na jego świadomość zadań ciążących na prymasie. Przede wszystkim interweniował on w sprawach kościelnych i politycznych w odniesieniu do obszaru całego kraju. On też zwołał do Gniezna w 1919 roku pierwszą ogólnopolską konferencję biskupów. Jednak prymasostwo w tym kształcie co w Polsce przedrozbiorowej było nie do pomyślenia. Zresztą na tym tle trwał spór między Gnieznem a Warszawą, której metropolita Aleksander Kakowski nie rezygnował z używania tytułu prymasa Królestwa Polskiego. Stolica Apostolska położyła kres tym nieporozumieniom, znosząc dekretem z 5 II 1925 roku dotychczasowe tytuły prymasowskie – nie jurysdykcję, gdyż takowej nie było – ustanawiając tytuł  prymas Polski przysługujący arcybiskupowi gnieźnieńskiemu.

W okresie prymasostwa kard. Augusta Hlonda (1926–1948) utrwaliła się pozycja prymasa w episkopacie polskim, któremu przewodniczył. Ale był to autorytet moralny oraz pewna wyjątkowość pozycji prymasa, zarówno w łonie episkopatu, jak i w relacjach między Kościołem a rządem i Stolicą Apostolską. Konkordat regulował wszystkie sprawy kościelne, stąd też rola prymasa na gruncie czysto jurysdykcyjnym de facto nie istniała.

Sytuacja zmieniła się radykalnie po II wojnie światowej, kiedy Hlond, przenosząc swą siedzibę z Gniezna i Poznania do Warszawy i przyjmując w miejsce stolicy poznańskiej stolicę arcybiskupią warszawską, stał się na mocy specjalnych uprawnień Stolicy Apostolskiej faktycznie zwierzchnikiem Kościoła w Polsce. Określenie takie nie ma oczywiście nic wspólnego z normą kanoniczną, ale wyraża istniejący faktycznie stan rzeczy – wymuszony częściowo przez zerwanie przez rząd we wrześniu 1945 roku konkordatu, a generowany antykościelną polityką władz państwowych. Śmierć Hlonda nastąpiła w momencie rozpoczynającej się epoki stalinowskiej, ale dokonania jego na tzw. ziemiach odzyskanych jako prymasa działającego na zgoła innych, aniżeli historyczne, podstawach swego autorytetu, były decydujące dla zakorzeniania się tam Kościoła, a w znacznej mierze także polskiego władania.

Styl posługi Hlonda mającej na względzie dobro Kościoła i Narodu i łączącej te dwie wartości w spójne pojęcie Polski katolickiej przejął w całej rozciągłości następca – arcybiskup, następnie kardynał Stefan Wyszyński (1948–1981). Spełniał to zadanie na swój sposób, zasadniczo różny od tego, jaki widać w działaniu Hlonda. Nie miał złudnych nadziei na rychły upadek komunizmu. Jako program przyjmował ocalenie Kościoła przed dezintegracją i niezawisłość dzieła ewangelizacji. Przewidział, iż w obu tych kierunkach pójdzie atak na Kościół. Jego losy w tzw. demoludach poza Polską to potwierdziły. Równoległy do wyżej przedstawionego cel to obrona suwerenności Narodu w warunkach niesuwerennej państwowości. Prymas Wyszyński gotów był akceptować wiele społecznych przemian w Polsce powojennej. Stanowczo odrzucał kuratelę państwa nad Kościołem, co w rezultacie musiałoby prowadzić do minimalizacji lub zgoła wygaśnięcia jego misji ewangelizacyjnej. Dlatego nie łamane przez państwo Porozumienie z 1950 roku, a jeden dekret z 9 II 1953 doprowadził do otwartej walki, w której Prymas nie ustąpił ani na krok.

Zatem ta nawet przez niektóre kręgi katolickie krytykowana nieustępliwość Prymasa zapobiegła grożącej schizmie, do której komuniści dążyli, wyznając zasadę divide et impera. Trzeba było wielkiej odwagi i przenikliwości, żeby w Porozumieniu wyrzec się poparcia dla opozycji, zwłaszcza zbrojnej. Ale Prymas świadom był tego, iż losy kraju i narodu rozstrzygną się nie w ograniczonej czasowo swoistej partyzantce politycznej, ale w walce obliczonej na dziesięciolecia, w której stawką będzie tożsamość Narodu, a miejscem jej manifestacji pozostanie Kościół. Nie było to odtrącenie dialogu z władzą komunistyczną, ale uświadomienie tej ostatniej jego ceny. Ze strony Kościoła była to zgoda na wszystko, co w programie komunistycznej władzy nie godziło w istotne dla Kościoła i Narodu wartości. Był to program realistyczny, w pewnym sensie milcząco zaakceptowany pod koniec PRL przez jej przywództwo, ale na przestrzeni dziesięcioleci skazywał on Kościół i prymasa na nieustanną walkę.

Niekiedy walka ta sprawiała wrażenie zmagań politycznych, a tym samym Prymas wchodził jak gdyby w rolę swych poprzedników z epoki Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Tak było faktycznie, gdy w grę wchodziły takie wartości, jak przeszłość Narodu i płynące z niej zobowiązania, jak obrona jego bytu materialnego i moralnego zagrożonych przez komunizm. W tym sensie stał się Prymas przywódcą Narodu. Skądinąd jednak w jego działaniu znać było przyjęcie za swoją podstawy rozdziału Kościoła od państwa, co stanowiło naturalny bastion obronny przeciw zakusom tego ostatniego.

Taki modus pasterzowania, nawet przy pewnym nalocie politycznym, miał jednak jako motyw przewodni budowanie religijnego oblicza Narodu. Najlepszym tego dowodem jest Wielka Nowenna przed Nowym Tysiącleciem. To było dzieło Prymasa dowodzące, iż źródła jego walki o duszę Narodu mieściły się nie sferze autorytetu i wpływów politycznych, ale w ewangelizacji z przełożeniem na praktykę życiową. Dzieło to, podobnie jak całe pasterzowanie Prymasa dowiodły, iż można się obyć bez konkordatu, bez przywilejów i asystencji państwa, natomiast niezbędne jest budowanie życia z wiary.

Po Październiku dialog z władzą, jakiego namiastkę można obserwować w pierwszych latach powojennych, właściwie się skończył. Wiele na to złożyło się przyczyn działających poza Kościołem, ale jedna była istotna: prymas Wyszyński postępował bez względu na dezyderaty widoczne po stronie państwowej, według racji stanu, jaką upatrywał dla Kościoła i katolickiego Narodu. Nie mogły tego zmienić apodyktyczne rządy Gomułki, porażka pozorowanej zresztą reformy życia publicznego zapowiadanej w 1956 roku, usuwanie religii ze sfery publicznej, m.in. ze szkoły. Prymas szedł własną drogą, niekiedy sprawiając wrażenie, że nie zauważa wrogiej sobie i Kościołowi infrastruktury publicznej. W rzeczy samej zauważał każdy ukierunkowany przeciwko Narodowi gest władzy, reagując nań w postaci składanych protestów i propozycji. Nie pozwolił faktycznie wyprzeć Kościoła ze sfery życia publicznego, do czego władze systematycznie dążyły od zniesienia konkordatu. W tej aktywności Prymasa priorytetem zdawały się być sprawy Narody bardziej niż Kościoła.

Jeszcze jedno spostrzeżenie będzie tu konieczne. Prymas nigdy nie zakładał destrukcji systemu uważanego słusznie za niewydolny. Najlepiej ujawniło się to tuż przed jego odejściem, w czasach „Solidarności”. Był przeciwko burzeniu czegokolwiek, jeśli nie byłaby gotowa konstrukcja nowego ładu. Wiedział, że nie była, dlatego wzywał do rozwagi. Pod tym względem naraził się na krytykę ze strony środowisk niewiele mających ze sobą wspólnego, ale pod tym względem działających ręka w rękę. Wielu działaczy „Solidarności” zewnętrznie przejawiało może nawet aż nazbyt pompatyczną religijność. Prymas był chyba ostatnim człowiekiem, który dałby się zwieść takiej mimikrze. Dlatego też unikał firmowania interesownej religijności, a to z kolei budziło wobec niego rezerwę wielu spośród opozycji. Łatwo było nawet o zarzuty z powodu rzekomego poparcia Prymasa dla reżimu. Krytyka, nieco wcześniej się ujawniająca, przychodziła także z innej strony. Tutaj głos zabierali katolicy z prawdziwego zdarzenia, ale zafascynowani postępem czerpiącym swe źródła z II Soboru Watykańskiego. Paradoksem jest tu fakt, iż Prymas przeciwko tym, kierowanym na pewno gorliwością, osobom musiał bronić się bodajże silniej aniżeli przeciwko agresji komunistów. A przecież niedługo trzeba było czekać, by się przekonać, iż proponowane przez nie reformy przywiodłyby Kościół w Polsce do podobnej dekompozycji, jak to się stało w wielu krajach zachodnich, a do czego dążyli przez niemal pół wieku także komuniści w Polsce.

O prymasie Wyszyńskim mówi się jako o dobrym pasterzu, ale często także jako o mężu stanu. Są to określenia jednoznaczne, ale wymagają pewnego doprecyzowania, gdyż jego sylwetka różni się od wielu jej podobnych w dziejach Polski i Kościoła.

Prymas Wyszyński nie był z pewnością politykiem w pospolitym znaczeniu tego słowa, choć za takowego często jest uważany. Kompromis, na jaki niejednokrotnie się zdobywał, nigdy nie dotyczył wartości zasadniczych. U polityka bywa inaczej.

Wydaje się, że ta właściwość Prymasa budziła dlań respekt u przeciwników. Gomułka, obrzucając go niewybrednymi epitetami, dawał tym samym wyraz swej bezsilności wobec jego postawy, a zwłaszcza głoszonych przezeń wartości.

Prymas nie kwestionował istniejącej władzy, choć miał świadomość nielegalności jej genezy i trwania. Postulował jednak niezmiennie lepsze jej sprawowanie, wiedząc, że nikt w istniejących warunkach nie może jej zastąpić.

Jedyną siłą zapewniającą ciągłość tradycji narodowej i dającą nadzieję na zmiany ustrojowe był w pojęciu Prymasa Naród, dlatego tylko o jego substancję ideologiczną zabiegał.

To krzyżowanie się sfery kościelnej z publiczną charakteryzowało całe pasterzowanie prymasa Stefana Wyszyńskiego. Miał on silne poczucie odpowiedzialności, jaka przynajmniej w założeniu musiała obciążać prymasa interrexa. Można też mniemać, iż mając świadomość swoistego braku legalności tej państwowości, jaką wygenerowały w Polsce II wojna światowa i układ jałtański, Prymas podejmował wiele zadań i działań, jakie byłyby obowiązkiem prymasów tempore interregni – czasu opustoszałego tronu.

Zygmunt Zieliński

© Civitas Christiana 2024. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Projekt i wykonanie: Symbioza.net
Strona może wykorzysywać pliki cookies w celach statystycznych, analitycznych i marketingowych.
Warunki przechowywania i dostępu do cookies opisaliśmy w Polityce prywatności. Więcej