Przebaczać trzeba hojnie

2013/01/16

Z ks. prof. Piotrem Mazurkiewiczem z Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie, rozmawia Piotr Chmieliński


Ks. prof. Piotr Mazurkiewicz jest dyrektorem Instytutu Politologii UKSW
Fot. Piotr Chmieliński

Dlaczego powinniśmy wybaczać? Pozornie wydaje się, że w obliczu dokonanego zła spontanicznie rodzi się potrzeba odwetu, odpłaty.

Sam Chrystus zachęca nas do przebaczania, wręcz do swego rodzaju nieumiarkowania w przebaczaniu. Postawa gotowości do przebaczenia bardzo podoba się Panu Bogu. Jako chrześcijanie wiemy, że nikt z nas nie jest bez winy. To zaś oznacza, że każdy potrzebuje przebaczenia. Jeśli chcielibyśmy, żeby nam udzielono przebaczenia, zdrowy rozsądek podpowiada, że powinniśmy również przebaczać innym.

W modlitwie „Ojcze Nasz” prosimy Boga o przebaczenie nam naszych win. Mało tego, zachęcamy Boga do tego, żeby z naszych relacji międzyludzkich wziął miarę tego, jak będzie nam przebaczał. Można powiedzieć, że „nie pozwalamy” Bogu wybaczyć nam bardziej, niż my wybaczyliśmy drugiemu człowiekowi.

Czyli trzeba przebaczać hojnie?

Tak. Co ciekawe, Bóg nie może w moim imieniu przebaczyć drugiemu człowiekowi. Zadanie to pozostaje w rękach człowieka. Talmud uczy, że w Dniu Pojednania człowiek uzyskuje przebaczenie swoich grzechów wobec Boga, za wyjątkiem tych, które popełnił wobec swego bliźniego, chyba że ten mu wybaczy.

Przebaczenie potrzebne jest na trzech rożnych płaszczyznach: ze strony Boga, ze strony drugiego człowieka oraz udzielanego samemu sobie. Dzieje się tak, ponieważ tych trzech typów relacji dotyka zło przeze mnie uczynione.

Każdy z nas potrzebuje także przebaczenia udzielonego samemu sobie. Ale chodzi o przebaczenie, a nie o zwykłe zapomnienie złej przeszłości czy zepchnięcie jej do podświadomości. Także przed samym sobą każdy musi przyznać się do winy, a potem znaleźć wystarczające powody do tego, aby winę tę sobie wybaczyć. Trudno bowiem żyć w stanie ciągłej pretensji, czy niechęci do samego siebie.

Jan Paweł II pisze, że przebaczenie jest przeciwieństwem żywienia urazy i pragnienia zemsty, ale nie sprawiedliwości. Czyli przebaczenie nie wyklucza sprawiedliwości, ale czy tę sprawiedliwość trzeba rozumieć jako karę za dokonane zło?

Przywracanie sprawiedliwości nie polega po prostu na karaniu. Kara może kojarzyć się także z zemstą. Słowo „sprawiedliwość” wiąże się etymologicznie zarówno ze słusznym prawem, jak i z usprawiedliwieniem. Zawsze jednak chodzi o dobro, które trzeba przywrócić lub ocalić.

Gdy mówimy, że przebaczenie wymaga sprawiedliwości, to chodzi o wewnętrzną strukturę aktu przebaczenia. Samo przebaczenie powinno być poprzedzone wyznaniem winy ze strony sprawcy i jego prośbą o jej darowanie. Aby człowiek potrafił taką prośbę wyartykułować, najpierw sam musi ją rozpoznać. Musi dojść do jego spotkania z prawdą o sobie i o własnym czynie. Musi umieć powiedzieć: „tak, to jest złe, nigdy nie powinienem był tego zrobić.” Uznanie, że kogoś skrzywdziłem rodzi chęć naprawienia krzywdy, przywrócenia sprawiedliwości. W zamian za taką szczerą prośbę, otrzymuję przebaczenie, czyli uwolnienie mnie od winy.

Co mogę dać w zamian? Czasem wyłącznie to wyznanie. I nic więcej. Ale często możliwa jest restytucja. Jeśli dokonałem jakiejś krzywdy, mogę ją naprawić. Jeśli ktoś dopuścił się kradzieży, nie wystarczy, że przyzna się do winy, ale powinien daną rzecz oddać. Jeśli pozbawił kogoś dobrego imienia, winien to dobre imię „zwrócić”. Jeśli krzywda polega na okaleczeniu, czy pozbawieniu drugiej osoby życia, rzeczywista restytucja nie jest możliwa, ale często możliwa jest jakaś jej forma szczątkowa. Można wypłacić rodzinie ofiary odszkodowanie, zapewnić dzieciom dostęp do edukacji czy ubezpieczeń społecznych, można wreszcie zbudować memoriał.

Rozpatrzmy teraz sytuację, kiedy ja sam zostałem skrzywdzony. Powinienem wejść na drogę przebaczenia krzywdzicielowi, ale co zrobić, kiedy on nie chce uznać swojej winy i nie prosi mnie o przebaczenie? Czy wtedy przebaczenie jest niemożliwe?

Niezależnie od tego, kim jest sprawca, obowiązuje mnie w stosunku od niego życzliwość i troska o jego dobro. Wynika to choćby z przykazania miłości nieprzyjaciół. Pojawia się jednak pytanie: na czym konkretnie ta miłość do nieprzyjaciela ma polegać? Na pewno na tym, aby był dobrym człowiekiem, co może oznaczać – aby się nawrócił. Stąd także pytanie o to, co ja mogę zrobić, żeby on stał się dobrym człowiekiem, odkrył prawdę o swoim czynie i o samym sobie.

Ale jeżeli on nie chce odkryć tej prawdy?

Być może jesteśmy w stanie mu w tym pomóc. Warto się zastanowić, dlaczego grzesznikowi tak trudno się przyznać, zwłaszcza wobec drugiego człowieka, do własnego grzechu, nawet, gdy wszyscy wokół o nim już wiedzą? Przypomina się tutaj scena z rajskiego ogrodu. Dlaczego Adam i Ewa zaprzeczają, próbując przerzucać winę na kogoś innego, nawet na samego Pana Boga?

Człowiek się boi prawdy o sobie. Boi się prawdy, bo lęka się, że gdy ta prawda wyjdzie na jaw, zostanie ostatecznie odrzucony przez drugą osobę. Aby prawda miała moc wyzwalającą, przywracającą człowiekowi wolność, musi jej towarzyszyć miłość. Najwięcej wolności doświadczam wówczas, gdy nie muszę niczego ukrywać przed drugą osobą, ponieważ mnie kocha. Wie o mnie wszystko i pomimo to mnie kocha.

Ale jak pomóc krzywdzicielowi odkryć prawdę o wyrządzonej krzywdzie?

Możemy pomóc mu udzielając tzw. przebaczenia zaliczkowego. Wolelibyśmy, aby sprawca sam potrafił się zdystansować do swojego grzechu, przyjść i prosić o przebaczenie. Wówczas udzieliłbym mu tego, o co prosi. Niekiedy jednak to ofiara musi zrobić pierwszy krok. Przebaczam i czekam, jaki skutek w drugim człowieku wywrze adresowane do niego słowo przebaczenia. Poprzez zaliczkowe przebaczenie czynię poniekąd wolne miejsce, aby on mógł zdystansować się do siebie, do swojego czynu, aby wypowiedział słowo „przepraszam”. Wprawdzie kolejność wówczas jest odwrócona, ale cel ten sam.

A jeśli ten człowiek nie dostrzega nawet tego zaliczkowego przebaczenia?

Wtedy przebaczenie powraca do nas, niczym w ewangelicznym słowie o pokoju, który powraca do nas, gdy człowiek okaże się niegodny pokoju.

Warto pamiętać, że jeśli człowiek pielęgnuje w sobie urazę, pamięć o doznanych krzywdach niszczy go wewnętrznie. Pamięć ta powinna być uzdrowiona w momencie, gdy dochodzi do pojednania, ale jeśli ta druga osoba nie wchodzi na tę drogę, ja sam muszę się jakoś wyzwolić od tej złej pamięci. Istotne jest pozbycie się świadomości bycia ofiarą, ciągłego myślenia o sobie jako o tym, kto został skrzywdzony. Jest to bowiem rodzaj więzienia.

Czy może Ksiądz Profesor podać jakiś przykład takiego uzdrawiania pamięci?

Przykładem może być list biskupów polskich do biskupów niemieckich dotyczący wydarzeń II wojny światowej. Wojna ta była koszmarem i wydawało się, że wykopała przepaść nie do pokonania między obydwoma narodami. Wyjście polskich biskupów naprzeciw narodowi niemieckiemu i gotowość do przebaczenia, była próbą zmiany znaczenia naszej wspólnej historii. To samo dotyczy życia indywidualnego człowieka. Jeśli, przykładowo, ktoś został skrzywdzony przez swoich rodziców i nie potrafi im tego wybaczyć, nie potrafi się uwolnić od świadomości bycia ofiarą, może się zdarzyć, że niejako „skopiuje” ich sposób zachowania w relacjach ze swoimi dziećmi. Ale może także być odwrotnie. Właśnie dlatego, że pamięta tę krzywdę i właściwie ją przepracował, wie jak nie wolno postępować wobec dziecka. To samo wydarzenie może mieć różne znaczenie w życiu różnych ludzi.

Sprawa wewnętrznego uznania prawdy o sobie to jedno, a druga rzecz to pytanie, na ile ta prawda ma być publicznie wyznana?

Grzech, po pierwsze, powinien być wyznany w konfesjonale. Warto jednak pamiętać, że sakrament pojednania jest sakramentem publicznym w tym sensie, że choć inni nie mają prawa wiedzieć, z czego się spowiadam, to mają prawo wiedzieć, że się spowiadam. Bywają jednak takie grzechy, które, ponieważ są publiczne i powodują publiczne zgorszenie, powinny także być publicznie wyznane. Jeśli bowiem poprzez niewłaściwe postępowanie przyczyniliśmy się do zamazania w świadomości społecznej granicy między dobrem a złem, powinniśmy uczynić coś, co przywróci świadomość ostrości tego podziału.

Ks. Piotr Mazurkiewicz jest doktorem habilitowanym w zakresie nauk o polityce, profesorem Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego, dyrektorem Instytutu Politologii UKSW, członkiem Rady Naukowej Instytutu Studiów Politycznych Polskiej Akademii Nauk.

Piotr Chmieliński

Artykuł ukazał się w numerze 3/2007.

© Civitas Christiana 2024. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Projekt i wykonanie: Symbioza.net
Strona może wykorzysywać pliki cookies w celach statystycznych, analitycznych i marketingowych.
Warunki przechowywania i dostępu do cookies opisaliśmy w Polityce prywatności. Więcej