Rekolekcje o wierze

2013/01/15

Gdy w zachmurzony, niedzielny majowy wieczór, samolot z Benedyktem XVI odlatywał z podkrakowskich Balic, rozpoczął się na naszej ziemi praktyczny egzamin z czterodniowych rekolekcji, jakie odbyliśmy pod przewodnictwem Głowy Kościoła Powszechnego.

Wcześniej, przemierzaliśmy wraz z Ojcem Świętym trasę wśród kwitnących wiosną ulic Warszawy i starodawnych zaułków Krakowa. Nawiedzaliśmy wspólnie dostojne mury archikatedry warszawskiej, gdzie klękaliśmy przed cudownym krucyfiksem w kaplicy Baryczków. Z nadzieją słuchaliśmy wspólnych słów Modlitwy Pańskiej, zanoszonej przez członków różnych kościołów chrześcijańskich w ewangelickim kościele Świętej Trójcy. Na świadczących o naszej wielowiekowej historii Jasnogórskich Wałach śpiewaliśmy przed Najświętszym Sakramentem hymn uwielbienia do świecącej blaskiem z paulińskiego klasztoru Królowej Polski – „Przybytku sławnego pobożności”. Z poruszeniem oglądaliśmy postać Benedykta XVI w wadowickim kościele, w którym pierwsze kroki na swojej drodze pobożności stawiał późniejszy papież Jan Paweł II. Staliśmy przed monumentalną budowlą bazyliki w Kalwarii Zebrzydowskiej, górującą nad zielonymi wzgórzami i wokół oplatających je „dróżek Maryi”. Z chorymi i udręczonymi cierpieniem zwracaliśmy ufne spojrzenie na Jezusa Miłosiernego w Łagiewnikach. Czuwaliśmy wraz z młodzieżą na Błoniach w sobotni wieczór, wsłuchując się w jej radość, ale i niepokoje. Trwaliśmy w milczącym, modlitewnym zamyśleniu za drutami obozów w Auschwitz i Birkenau. W końcu, jednoczyliśmy się w Eucharystii, tej najdoskonalszej modlitwie kapłanów i Ludu Bożego na obmytym deszczem Placu Piłsudskiego i w niedzielny poranek, na podkrakowskich Błoniach.

Z Benedyktem XVI próbowaliśmy się jednoczyć prawie wszyscy. Pokolenie, dla których była to już dziewiąta pielgrzymka Biskupa Rzymu do Polski od 1979 roku, gdy naszą ziemię po raz pierwszy ucałował Papież- Słowianin, pamiętające następne, pełne oczekiwań i dramatyzmu tamtych czasów pielgrzymki w 1983 i 1987 roku. Ludzie młodsi, którzy dorastali już z inną, wolną Polską i słowami Jana Pawła II, które kierował goszcząc u nas w latach dziewięćdziesiątych i na pożegnanie – w 2002 roku. W końcu najmłodsi, wchodzący dopiero w dorosłość, dla których była to pierwsza, w pełni świadomie przeżyta pielgrzymka papieska, pokolenie, które w niezwykły sposób odczuło odchodzenie z tego świata Głowy Kościoła w czasie kwietniowych dni 2005 roku. Tak jak poprzednio, wśród tłumów witających Piotra naszych czasów, byli ci, co na co dzień żyją w „cieniu skrzydeł Pańskich” , jak też ci, co wciąż znajdują się w przedsionkach, a także poza murami Bożego Domu. Byli zmęczeni przepracowaniem i wyczekujący na pracę. Pojednani i wciąż skłóceni. Beztroscy i otoczeni problemami. Mocni i chwiejący się…

Zatrzymajmy się raz jeszcze nad wybranymi fragmentami tych niezwykłych, ogólnonarodowych rekolekcji.

Fundament wiary i miłości

Hasło pielgrzymki: „Trwajcie mocni w wierze” wskazywało, jaki charakter będzie miała ta wizyta. Przede wszystkim był to czas formacji teologiczno-duszpasterskiej oraz skupienia nad najbardziej fundamentalną dla ludzkiej kondycji kwestią wiary i relacji do Boga. „Człowieka nie sposób zrozumieć bez Chrystusa” powtarzał tak często Jan Paweł II. W tym sensie, po jego śmierci, nowa, lecz reprezentująca tego samego Chrystusa, widzialna Głowa Kościoła przybyła nad Wisłę, aby utwierdzić swoich braci w wierze, w tej samej i niezmiennej wierze, przekazywanej od dwóch tysięcy lat przez Tradycję Apostolską. Wierze i Tradycji, istniejącej we wspólnocie Kościoła niezależnie od zmieniających się okoliczności historycznych i społecznych, ustrojów i ludzkich praw, mód i prądów kulturowych oraz naszych stanów wewnętrznych i dyspozycji. Tej samej wierze i tej samej Tradycji, nad którą wraz z biskupami czuwają kolejni, zmieniający się na przestrzeni czasów następcy Pierwszego Apostoła, którego tuż przed wstąpieniem do nieba w czterdzieści dni po swoim chwalebnym Zmartwychwstaniu, Chrystus zapytał: „Szymonie, Synu Jana, czy miłujesz mnie?” (J 21, 16).

Wiara i Tradycja apostolska, którą przekazują nam kolejni papieże i biskupi nie trwa w próżni. Nie jest tylko zbiorem zaleceń czy postulatów do wypełnienia. Została nam objawiona i jest nieustannie ożywiana przez nieskończoną Miłość naszego Stworzyciela. On to „zesłał Syna swego Jednorodzonego na świat, abyśmy życie mieli dzięki niemu” (1J 4, 9). Relacja człowieka do Boga to odpowiedź, jaką każdy z nas za świętym Piotrem daje na tę objawioną w Chrystusie odwieczną miłość Boga – nie abstrakcyjną i metaforyczną „miłość do ludzkości”, lecz jak napisał Benedykt XVI w swojej encyklice Deus caritas est: „miłość w swej najbardziej radykalnej formie”. To przez nią właśnie „w Jezusie Chrystusie sam Bóg poszukuje , ludzkości cierpiącej i zagubionej” (Deus caritas est, 12). Miłość Boga, skierowana jest do każdego człowieka od czasów prarodziców zamieszkujących w rajskim ogrodzie. Skoro jest skierowana do każdego i bez wyjątku, to podobnie jak wiara oraz Tradycja Apostolska, trwa na wieki, niezmienne i niezależnie od wszelkich innych okoliczności. Trwa także wtedy, kiedy nie potrafimy tej miłości dostrzec albo zapominamy o niej, gdy tak jak pierwsi rodzice, po złamaniu Bożego przykazania, poczuli wobec siebie wstyd i próbowali ukryć się przed swoim Stwórcą.

Miłość Boża i przekazująca jej orędzie rzeczywistość Kościoła zbudowanego na porządku wiary i Tradycji, są więc najbardziej pierwotnym i niezbędnym elementem świadomości każdego członka wspólnoty Ludu Bożego. Miłość, wiara i Tradycja Apostolska trwają ze sobą w nierozerwalnej wspólnocie. Miłość Boża jest jakby podłożem, bez którego niemożliwe byłoby określenie punktu naszej równowagi wobec otaczającego świata. Wiara i Tradycja to z kolei nogi, które umożliwiają nam poruszanie się i aktywność. Amputacja nawet jednej z nich utrudnia znacznie, bądź w ogóle uniemożliwia nasze ruchy.

„Największym więc bogactwem jest znajomość prawd wiary” mówi w jednej ze swoich katechez święty Cyryl Jerozolimski. Z kolei kardynał John Henry Newman, wielka postać XIX–wiecznej Anglii zwykł mawiać, że „jest bardziej pewny prawd wiary niż tego, że ma ręce i nogi” W rozdziale pierwszym Katechizmu Kościoła Katolickiego czytamy: „Bóg nie przestaje przyciągać człowieka do siebie i tylko w Bogu człowiek znajdzie prawdę i szczęście, których nieustannie szuka” (pkt 27).

Taka optyka pokazuje nam, że nasza doczesna aktywność – sprawy rodzinne, zawodowe, społeczno-gospodarcze czy polityczne – jest podrzędna w stosunku do głównej rzeczywistości, jaką jest Boże Objawienie. To z tego Objawienia i odpowiedzi, jaką daje mu nasza wolna i nieprzymuszona wola, wynikają wszystkie inne wektory naszych działań. Plany zmiany porządku naszego doczesnego świata mają o tyle sens, o ile trwają w porządku wiary i miłości – powiedział nam Benedykt XVI w motcie pielgrzymki.

Wiara rozpoznaje znaki czasu

Również nasze odniesienie się do przeżywania kategorii czasu – przeszłości, teraźniejszości i przyszłości jest niezbędne na płaszczyźnie wiary i miłości Boga. Biegnący czas symbolizuje dynamiczna i ulegająca przemianom ludzka historia, w której to co „teraz”, łączy się z tym co „było” i dopiero „będzie”. Nasz stosunek do przeszłości nie jest tylko zwykłym sentymentalizmem – stąd Benedykt XVI witając nas na warszawskim Okęciu powiedział: „(…) nie jest to tylko podróż sentymentalna, choć i to ma swoje znaczenie, ale wędrówka wiary, wpisana w misję, jaką powierzył mi Pan w osobie Piotra apostoła, który został powołany, aby utwierdzać braci w wierze. Ja również pragnę zaczerpnąć z obfitego źródła waszej wiary, które bije nieprzerwanie od ponad tysiąca lat.” Podążając śladami Jana Pawła II, Ojciec Święty pokazał, że jego obecność na naszej ziemi nie ma być tylko wizytą pobudzającą do wspomnień, lecz, że w życiu Kościoła, przeszłość i teraźniejszość stanowią jeden ciąg dawania ludzkiej odpowiedzi na Bożą miłość.

Także przyszłość nie jest ciemną i mroczną niewiadomą, w której zdani jesteśmy na ślepy i nieuporządkowany ciąg przypadków, lecz zadaniem, jakie musimy rzetelnie wypełniać, ufni w Boże Miłosierdzie, które nie przestaje nigdy sprawować swojej opieki nad światem. Żegnając się na płycie Balic, papież mówił: „Proszę was, abyście pozostawali wiernymi strażnikami chrześcijańskiego depozytu, byście go strzegli i przekazywali następnym pokoleniom”.

Na przestrzeni czasu ukształtowała się cała Tradycja Apostolska, ożywiana Prawdą, która jest darem samego Ducha Świętego. To on, Pocieszyciel spoczywający na biskupach, będących następcami apostołów wskazuje i uczy, jak mamy wierzyć i rozpoznawać to, co pochodzi od Ojca, a co od fałszywych proroków. Benedykt XVI ujął to następująco w homilii na Placu Piłsudskiego: „(…)Usiłuje się stworzyć wrażenie, że wszystko jest względne, że również prawdy wiary zależą od sytuacji historycznej i od ludzkiej oceny. Kościół jednak nie może dopuścić, by zamilkł Duch Prawdy. Za prawdę Ewangelii odpowiedzialni są następcy Apostołów, razem z Papieżem, ale także wszyscy chrześcijanie są wezwani, by wziąć na siebie część tej odpowiedzialności, przyjmując jej autorytatywne wskazania. Każdy chrześcijanin winien konfrontować własne poglądy ze wskazaniami Ewangelii i Tradycji Kościoła, aby dochować wierności słowu Chrystusa, nawet gdy jest ono wymagające i po ludzku trudne do zrozumienia. Nie możemy ulec pokusie relatywizmu czy subiektywnego i selektywnego interpretowania Pisma św. Tylko cała prawda pozwoli przylgnąć do Chrystusa, który umarł i zmartwychwstał dla naszego zbawienia”.

Wiara jest skałą

Jak widzimy, wiara jest dla Benedykta XVI naczelną zasadą, która kieruje ludzką egzystencją. Czy jednak zawsze jest ona tak zdecydowana, silna i ugruntowana? A jeżeli nawet tak, to czy zawsze i w każdej sytuacji życiowej mamy świadomość, że jest ona jedynym, zawsze niezawodnym ratunkiem? Dzisiejszy świat nie szczędzi nam burz i załamań, a często też zwątpienia lub zniechęcenia. Wiedzą to szczególnie ludzie młodzi, którzy tak często spotykają się z tragedią rozbitej rodziny, braku miłości i akceptacji, samotności, pogrążeniem w nałogach, bezrobociem i brakiem perspektyw. Do nich właśnie, Pielgrzym z Watykanu skierował jasne przesłanie mówiące, że jedyną skałą i fundamentem, na którym zbudują swoje życie jest Chrystus: „Głupotą jest bowiem budować na piasku, kiedy można na skale, dzięki której dom będzie mógł się oprzeć każdej zawierusze. Głupotą jest budować dom na takim gruncie, który nie daje pewności przetrwania w najtrudniejszych chwilach. Kto wie, może i łatwiej postawić swoje życie na ruchomych piaskach własnej wizji świata, może łatwiej budować bez Jezusowego słowa, a czasem i wbrew temu słowu. Ale kto tak buduje nie jest roztropny, bo wmawia sobie i innym, że żadna burza nie rozpęta się w jego życiu i w jego dom nie uderzą żadne fale. Być mądrym, to wiedzieć, że trwałość domu, zależy od wyboru fundamentu. Nie lękajcie się być mądrzy, to znaczy nie lękajcie się budować na skale!”

Chrystus jest wymagający. Nie obiecuje krótkotrwałej i pustej euforii. Ale Jego wymagania to znak miłości, a nie egoizmu, który człowieka zużywa i wyrzuca. Łatwiej jest ulec współczesnym pokusom – w sumie nie wymagają one od nas wielkiego wysiłku. Ale czy dają coś w zamian? Czy mają, tak jak Ten, który umarł za nas na krzyżu i powstał z martwych „słowa życia wiecznego”?

Jeżeli trwamy na skale wiary, jaką jest Chrystus, Pan i Zbawiciel Świata, to i potrafimy angażować się w umacnianie zaczątków Jego królestwa już tu na ziemi – prosił nas o to Benedykt XVI w homilii w czasie liturgii niedzieli Wniebowstąpienia Pańskiego na krakowskich Błoniach. Gdy pozostając tu na ziemi wpatrujemy się w niebo, oczekując na przyjście Tego, który wstąpił do nieba, aby „zasiąść po prawicy Ojca”, wówczas wszystkim udręczonym cierpieniem, niesprawiedliwością i nienawiścią, ale także dotkniętych pustką spowodowaną brakiem Boga, niesiemy słowa Ewangelii życia i głosimy nowinę o Baranku Bożym, „który zgładził grzechy świata” i jest obecny w każdej Eucharystii.

Świadectwo wiary kapłanów dla świata

Święty Jan Chryzostom w jednym ze swoich dialogów tak opisuje przejmującą tajemnicę Stwórcy, który spośród ludzi wybrał zastępców Chrystusa, którzy do końca świata będą codziennie sprawować Eucharystię – kapłanów: „ Kapłaństwo bowiem sprawuje się na Ziemi, należy jednak do rzeczy niebieskich. I tak jest istotnie. Tej bowiem godności nie ustanowił człowiek, ani archanioł, ani żadna inna stworzona siła, lecz sam Pocieszyciel, i tych, co pozostają w ciele, skłonił do podjęcia anielskiej posługi. Dlatego kapłan powinien być tak czysty, jak gdyby znajdował się w niebie wśród tych Potęg. Straszne były i dreszczem przejmowały już te rzeczy, które poprzedzały łaskę – dzwonki, jabłka granatowe, szlachetne kamienie na piersiach i ramionach, mitra, turban, złota tablica, Miejsce Najświętsze, głęboka w jego wnętrzu cisza”.

Nasi kapłani byli pierwszymi, do których Najwyższy Pasterz Kościoła skierował swoje kroki z lotniska Okęcie. Każda katedra jest kościołem-matką dla całej diecezji, świątynią w której Lud Boży, powierzony pasterskiej pieczy biskupa, trwa z nim złączony na sprawowaniu Eucharystii i przepowiadaniu Słowa Bożego. W murach warszawskiej archikatedry Benedykt XVI przypomniał o tej nadprzyrodzonej godności kapłańskiej, nie mogącej być zredukowanej do żadnego innego ziemskiego zawodu czy urzędu. Zadaniem kapłana, na mocy jego wyjątkowego charyzmatu, polegającego na szafowaniu Bożymi tajemnicami, jest świadectwo wiary i bycie lekarzem ludzkich dusz, „niespokojnych, póki nie spoczną w Bogu”, jak mówił święty Augustyn. Świadectwo to jest szczególnie ważne dla dzisiejszego człowieka, rozdartego między laicką i odrzucającą autorytet mistrzów duchowych wizją świata nieograniczonej wolności, której jedyna miarą jest samozadowolenie, a mglistym i wybiórczym pseudomistycyzmem, głoszonym przez różne, konkurujące ze sobą „na wolnym rynku idei” szkoły filozoficzne i ideologie.


Benedykt XVI apelował do nas, abyśmy nie zatracili swojej wiary
Fot. Artur Stelmasiak

Kapłan nie jest samozwańczym guru, sprzedającym recepty na osiągnięcie wewnętrznego spokoju, ani też urzędnikiem świadczącym „tradycyjne” usługi. Jest osobą konsekrowaną przez Kościół, a więc noszącą w sobie szczególne dary. Papież zwrócił uwagę: „Na mocy przyjętego sakramentu otrzymaliście wszystko to, czym jesteście. Gdy wypowiadacie słowo „ja” czy „moje” („Ja ci odpuszczam… To jest bowiem ciało moje…), czynicie to nie w swoim imieniu, ale w imieniu Chrystusa (in persona Christi), który zapragnął posłużyć się waszymi ustami i rękami, waszą ofiarnością i talentem. Poprzez liturgiczny znak nałożenia rąk w obrzędzie święceń, Chrystus wziął was w swoją szczególną opiekę. Jesteście ukryci w Jego dłoniach i w Jego Sercu. Zanurzcie się w Jego miłość i oddajcie Mu waszą! A odkąd wasze ręce zostały namaszczone olejem, znakiem Ducha Świętego, zostały przeznaczone na służbę Pana jako Jego ręce w dzisiejszym świecie. Nie mogą już służyć egoizmowi, ale powinny nieść światu świadectwo o miłości samego Boga”.

Wszelkie ludzkie słabości kapłanów „z ludzi wziętych” (Hbr 5, 1) nie niweczą tego podstawowego charyzmatu świętości i mocy sakramentu kapłaństwa. Ci, którzy mają udział w sprawowaniu wielkich i najważniejszych tajemnic Kościoła nie powinni uciekać w inne rodzaje doczesnej aktywności, czy też przypodobywać się „duchowi tego świata” za wszelką cenę. Polska, Europa i świat potrzebują właśnie ich znajomości spraw Bożych – aby mogli być przewodnikami dusz żeglujących po wzburzonym oceanie współczesności. O tym świadectwie, jakiego łaknie świat, które potrzebuje też wołająca o rechrystianizację Europa powiedział tak dobitnie Benedykt XVI: „Kościół w Polsce dał już wielu księży i wiele sióstr, którzy posługują, nie tylko Polakom poza granicami kraju, ale również na misjach, nieraz w bardzo trudnych warunkach(…) Dar licznych powołań, jakim Bóg pobłogosławił wasz Kościół, powinien być przyjmowany w duchu prawdziwie katolickim. Kapłani polscy, nie bójcie się opuścić wasz bezpieczny i znany świat, by służyć tam, gdzie brak kapłanów i gdzie wasza wielkoduszność przyniesie wielokrotne owoce!”.

Wzorem i zachętą dla kapłanów i osób konsekrowanych, a szczególnie tych, którzy „umierając dla świata” wybrali drogę życia w zgromadzeniach kontemplacyjnych, które w ciszy klasztornych murów poświęcają swój ziemski czas na celebrację modlitwy za Kościół i całą ludzkość, winna być Maryja. To na jej postawę, pełną pokory i subtelności, tak rzadko spotykaną w dzisiejszej, krzykliwej rzeczywistości sukcesu za wszelką cenę, zwrócił Benedykt XVI uwagę na Jasnej Górze.

Wiara łączy tych, co rozdzielił grzech

Na to, aby każdy ludzki wysiłek zakorzeniony był w głębokim zaufaniu do Boga, który „przez Chrystusa, mocą Ducha Świętego ożywia i uświęca wszystko” zwrócił Benedykt XVI uwagę w czasie spotkania z przedstawicielami innych kościołów chrześcijańskich w warszawskim kościele ewangelickim. Nadzieję na przezwyciężenie ludzkiego grzechu podziału Kościoła trzeba nam powierzyć Bogu. On sprawi, że to co podzielone i chore, zostanie przez Jego miłość połączone i uzdrowione. Jeżeli odpowiemy na Boże orędzie postawą gotowości do służby bliźnim poprzez wypełnianie dzieł miłosierdzia i nasze otwarcie się na zalążki odwiecznej Bożej prawdy, zasiane w każdym człowieku, zbliżać się będziemy do wypełnienia próśb Chrystusa o jedność wśród Jego uczniów, wypowiedzianych w czasie Ostatniej Wieczerzy. Biskup Rzymu powtórzył przy tej okazji, że dążenie do jedności jest zadaniem dla wszystkich chrześcijan.

Nie wystarczy tutaj jednak czysto ludzka, nawet najbardziej wyrafinowana działalność. Zawsze zaczynać i kończyć musimy na polu wiary i modlitwy – bo jak zauważył papież: „ (…) Wszyscy jesteśmy w drodze na ostateczne spotkanie z Chrystusem, kiedy odsłoni On przed nami sens ludzkich dziejów, których centrum stanowi krzyż Jego zbawczej ofiary. Jako wspólnota uczniów zmierzamy na to spotkanie z nadzieją i z ufnością, że będzie to dla nas dzień zbawienia, dzień dopełnienia wszystkiego, za czym tęsknimy, dzięki naszej gotowości kierowania się wzajemną miłością, którą wzbudza w nas Jego Duch. Tę ufność budujemy nie na naszych zasługach, lecz na modlitwie, w której Chrystus odsłania sens swojego przyjścia i swojej śmierci”.

Deus caritas est

Egzamin z papieskich rekolekcji będziemy teraz zdawać każdego dnia naszego ziemskiego pielgrzymowania. To egzamin tylko dla nas, żyjących tu i teraz, lecz przez to, że włączonych do Kościoła, także wezwanych do bycia „dziedzicami życia wiecznego” (Tt 3, 7). Pomogą nam w tym egzaminie słowa Ojca Świętego, które padły na naszej ziemi. Ale pomoże nam też prawda, o nieograniczonej i zawsze wiernej Bożej Miłości, która jest źródłem wszelkiej wiary.

Łukasz Kobeszko

Artykuł ukazał się w numerze 6-7/2006.

© Civitas Christiana 2024. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Projekt i wykonanie: Symbioza.net
Strona może wykorzysywać pliki cookies w celach statystycznych, analitycznych i marketingowych.
Warunki przechowywania i dostępu do cookies opisaliśmy w Polityce prywatności. Więcej