Rzeczpospolita w globalnej sieci

2013/02/5

Władza w Polsce nie podejmuje realnego wysiłku, żeby Rzeczpospolita istotnie zaczęła być wspólnym domem wszystkich obywateli, którzy w konstytucji mają równe prawa.

Dyktat egoizmu grupowego i jednostkowego, rozbicie więzi społecznych i atomizacja społeczna, masowa emigracja zdeterminowanych, młodych, zdolnych i ambitnych skutkująca drenażem mózgów, gwałtowny spadek dzietności powodujący wyludnienie kraju, brutalna konkurencja w walce o dostęp do zasobu dóbr i usług publicznych, kontrolowanych przez wąskie grupy interesów – na te wszystkie bolączki polskiej transformacji Kościół i pozostali, odpowiedzialni ludzie dobrej woli, muszą intensywnie poszukiwać recepty.

Procesy globalizacyjne stają się wymówką, listkiem figowym dla rządzących Polską, którzy nie czują się na siłach lub nie chcą, ze względu na przeróżne zależności, realizować ambitnych programów, które służyłyby wzmocnieniu kraju przez stworzenie warunków do odbudowy polskiego przemysłu, rozwoju przedsiębiorstw i znacznego przyrostu miejsc pracy. Skoro krajowa gospodarka jest ściśle powiązana i uzależniona od czynników zewnętrznych (m.in. własność banków, udział światowych korporacji w polskim rynku pracy), to wystarczy wmawiać Polakom, że od lokalnych władz nic nie zależy. Stąd już wiedzie krótka droga do pozorowania rządzenia, sprawowania władzy za pomocą tricków PR.

 

Rodzina w zaniku

Wentylem bezpieczeństwa, przez który reguluje się (obniża) ciśnienie społeczne, jest furtka, a wręcz szeroko otwarta brama do emigracji „za chlebem”. Od 2004 r., w którym Polska wstąpiła do Unii Europejskiej, około 2 mln Polaków, głównie młodych, szukało nadziei na normalne życie poza granicami. Gdyby nie ta możliwość, odsetek polskich bezrobotnych w kraju dawno przekroczyłby 20 proc. osób zdolnych do pracy.

Mekką dla rodaków szukających pracy stały się przede wszystkim Wyspy Brytyjskie. Zdecydowało o tym kilka czynników: otwarcie rynku pracy od dnia wejścia Polski do UE 1 maja 2004 r,, łatwość komunikacji (w większości polskich szkół to język angielski jest pierwszym językiem obcym), korzystne rozwiązania komunikacyjne (najpierw regularne linie autobusowe, potem eksplozja tanich połączeń lotniczych z większości polskich portów, także o znaczeniu regionalnym (jak lotniska w Bydgoszczy, Łodzi, Rzeszowie).

Wraz z otwarciem dla Polaków unijnego rynku pracy i masowym exodusem tysięcy i milionów Polaków, nagle na ogromną skalę zaczęły ujawniać się nowe, nieznane wcześniej zjawiska społeczne: tysiące dzieci pozostawionych przez rodziców u dziadków lub wujostwa, pozbawionych kontaktu z rodzicami, względnie żyjących w domach rodzinnych, ale z jednym tylko rodzicem, widujących drugiego rodzica raz na pół roku.

Z kolei emigranci pozostający przez długi czas z dala od domu i rodziny desperacko poszukują bliższych relacji i więzi uczuciowych, nierzadko rozpoczynają drugie, równoległe życie rodzinne, z żoną- czy mężem-bis, z dziećmi z nowego związku. Takie schizofreniczne sytuacje trwają latami aż do ostatecznej decyzji, np. o zerwaniu kontaktów z rodziną w kraju. Wiele polskich dzieci nie ma pojęcia, gdzie zniknęli ich ojcowie czy matki, którzy po prostu przestawali dawać jakiekolwiek znaki życia, czy pamięci o pozostawionych w kraju swoich najbliższych. Czy wciąż bliskich?

Pełne konsekwencje tego pełzającego rozbicia rodzin nie są do końca przewidywalne, ponieważ ujawnią się dopiero w kolejnych latach. Wiadomo jednak, że w środowiskach rodzin doświadczonych emigracją zarobkową obojga lub jednego z rodziców dzieci są zdane na siebie i relacje rówieśnicze. Nie mają doświadczenia kochającej się rodziny, w której ojciec i matka znajdują się na swoich miejscach.

W dobie dynamicznego rozwoju internetu i portali społecznościowych, za którym podążył przemysł elektroniczny zalewający rynek setkami modeli smartfonów, młody człowiek staje się przystawką do telefonu, przed całą dobę podłączony do komunikatorów i portali internetowych, oddychający życiem wirtualnym, przez co odsuwa od siebie obawy i kłopoty, których pełno jest w prawdziwym, codziennym bytowaniu.

Ucieczka od realności w wirtualny, idealizowany świat, powoduje ucieczkę od dojrzałości i odpowiedzialności, niezdolność do budowania i kultywowania prawdziwych relacji międzyludzkich, które wymagają cierpliwości, altruizmu, choćby częściowej rezygnacji ze swoich egoistycznych potrzeb, pochylenia się i dostrzeżenia, a następnie akceptacji i szacunku dla prywatnego mikroświata, w którym żyje druga, bliska osoba.

Rośnie generacja singli, ludzi po wielu nieudanych próbach założenia rodziny, sfrustrowanych przegraną, kapitulujących ze strachu przed konsekwencjami i odpowiedzialnością za innych, przyzwyczajonych do stanu, w którym jedyną osobą, od której się zależy, czy z którą uzgadnia się plan na życie, jest postać widziana rano i wieczorem w lustrze. Mają swoją niemałą niszę – przemysł, który z nich żyje, stara się, aby swoją sytuacje odbierali jako właściwą. To świat kreowany przez media, pochylające się z politowaniem nad młodymi matkami, które „zmarnowały sobie życie”, wybierając świat pieluch, zupek i śliniaków, zamiast dokonać jedynie słusznego wyboru: „korzystać z życia”, czyli pozostawać w związkach nieformalnych, niezobowiązujących, imprezować, bywać na modnych filmach, wystawach czy przedstawieniach, spotykać się ze znajomymi, z którymi w istocie nie łączy człowieka nic poza podświadomą chęcią wyparcia z głowy dręczącej samotności przeżywanej w rozentuzjazmowanym, często przy pomocy używek, tłumie.

 

Solidarnie, czyli razem

Odpowiedzią na postępujący egoizm i bariery wyrastające między ludźmi, wynikające ze stanu posiadania, zależne od doświadczenia i stanu samoświadomości co do otaczającego nas matriksa Trzeciej RP, musi być poszukiwanie wspólnoty. Warto w tym kontekście przypomnieć prorocze słowa Jana Pawła II, wypowiedziane w Gdańsku 12 czerwca 1987 r.

W kolebce „Solidarności” (i jej zaprzeczenia z Trzeciej RP, czyli Amber Gold), papież przypominał: „Człowiek nie jest sam, żyje z drugimi, przez drugich, dla drugich. Cała ludzka egzystencja ma właściwy sobie wymiar wspólnotowy – i wymiar społeczny. Ten wymiar nie może oznaczać redukcji osoby ludzkiej, jej talentów, jej możliwości, jej zadań. Właśnie z punktu widzenia wspólnoty społecznej musi być dość przestrzeni dla każdego. Jednym z ważnych zadań państwa jest stwarzanie tej przestrzeni, tak aby każdy mógł przez pracę rozwinąć siebie, swoją osobowość i swoje powołanie. Ten osobowy rozwój, ta przestrzeń osoby w życiu społecznym jest równocześnie warunkiem dobra wspólnego. Jeśli człowiekowi odbiera się te możliwości, jeśli organizacja życia zbiorowego zakłada zbyt ciasne ramy dla ludzkich możliwości i ludzkich inicjatyw – nawet gdyby to następowało w imię jakiejś motywacji »społecznej« – jest, niestety, przeciw społeczeństwu. Przeciw jego dobru – przeciw dobru wspólnemu”.

W 1987 r. powyższe słowa interpretowano jako skierowane wobec instytucji państwa totalitarnego, jaką była komunistyczna PRL. Z dzisiejszej perspektywy można stwierdzić, że dotyczą one ponadczasowych problemów natury ludzkiej i fundamentów aksjologicznych, na jakich bazuje organizacja życia społecznego.

Dzisiejsze państwo oficjalnie jest demokratyczne i nie ma nic wspólnego z krępowaniem swobód obywatelskich, ale zadajmy sobie pytanie, czy poprzez swoistą organizację życia społecznego nie sprzyja tworzeniu barier ograniczających wolność Polaków. Gdy zastanowimy się choćby nad panującym systemem finansowym, uzależnieniu ludzi od kredytów, faktycznemu limitowaniu dostępu do opieki zdrowotnej, edukacji, bezpieczeństwa, kultury, to musimy zdać sobie sprawę, że porządek społeczny w dzisiejszej Polsce przypomina reguły działania państw postkolonialnych, uzależnionych od czynników zewnętrznych, a wewnątrz – krępujących oddolny rozwój.

Gdy dodamy jeszcze deficyty kulawej wolności słowa (z jednej strony reżim medialny dominującego głównego/mętnego nurtu, a z drugiej – działania wymiaru sprawiedliwości w zakresie egzekwowania wolności słowa i wypowiedzi, szczególnie w zakresie narracji dotyczącej mechanizmów powstawania i podtrzymywania „ładu” Trzeciej RP), wówczas możemy odnieść wrażenie, że państwo jest tylko sztafażem na obrazie leseferyzmu, mistyfikacją instytucji wspólnotowych, które w założeniu powinny działać na rzecz całej zbiorowości, a nie roztaczać parasol ochronny nad grupami uprzywilejowanymi u zarania przemian, wyizolowanymi oraz celebrującymi izolację od „tłumu”.

Wróćmy do słów Jana Pawła II z Gdańska: „»Jeden drugiego brzemiona noście« to zwięzłe zdanie Apostoła jest inspiracją dla międzyludzkiej i społecznej solidarności. Solidarność to znaczy: jeden i drugi, a skoro brzemię, to brzemię niesione razem, we wspólnocie. A więc nigdy jeden przeciw drugiemu. Jedni przeciw drugim. I nigdy »brzemię« dźwigane przez człowieka samotnie. Bez pomocy drugich”.

Kryzys państwa jest wynikiem słabości wspólnoty narodowej Polaków. Kryzys moralny, społeczny, polityczny i gospodarczy w Polsce może być przełamany tylko wtedy, gdy słabe dzisiaj „razem” zwycięży nad panoszącym się „chwała nam i naszym kolegom”, że nie wspomnę rozwinięcia skrótu „TKM”.

 Łukasz Kudlicki

© Civitas Christiana 2024. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Projekt i wykonanie: Symbioza.net
Strona może wykorzysywać pliki cookies w celach statystycznych, analitycznych i marketingowych.
Warunki przechowywania i dostępu do cookies opisaliśmy w Polityce prywatności. Więcej