Staliśmy się odrobinę lepsi

2013/01/19

Jechałyśmy „zakopianką” zatłoczonym busikiem w stronę miejscowości, która nazwą przypomina ulubioną zupę mojej mamy. Nigdy nie byłam w Pieninach. W ogóle jedyna dotychczasowa moja przygoda z górami wydarzyła się w Tatrach, bo warmińskomazurski ze mnie osobnik. Gdy podekscytowane wjeżdżałyśmy do Szczawnicy, uśmiech zastygł nam na ustach, bo z nieba, które w jednej chwili zrobiło się granatowe, lunął deszcz. Ale to nie powstrzymało nas w szybkim znalezieniu miejsca noclegu – „Orlicy”.

Przy „akompaniamencie” grzmotów, kierowane dobrymi radami zmokniętych przechodniów, dotarłyśmy do celu. Na widok drewnianego, umiejscowionego na szczycie stromego zbocza schroniska, już wiedziałyśmy, że pobyt będzie udany. Całą noc padał ulewny deszcz, wszyscy patrzyliśmy przez okna nieco zasmuceni, bo na drugi dzień planowane było wyjście w góry. Zasypialiśmy z nadzieją, że jutro zaświeci słońce. No i udało się. Dzień przywitał nas piękną pogodą, zachęcając do wędrówki po najpiękniejszych zakątkach górskich i szlakach, które przemierzał swego czasu Jan Paweł II. Zaopatrzeni w wodę i – nie dowierzając aurze – także w „deszczaki”, ruszyliśmy o poranku niebieskim szlakiem w Małe Pieniny. Prowadził nas wytrawny przewodnik i miłośnik gór, dyrektor Oddziału Okręgowego w Krakowie. Już sam początek trasy skruszył w nas ostatnie resztki nadziei, że będzie to łatwa i prosta droga. Strome zbocza i usuwające się stale spod nóg błoto pozostałe po wczorajszych deszczach, dobitnie potwierdziły, że góry to nie przelewki.

Pnąc się z trudem po kamienistych ścieżkach, chwytałyśmy się z moją przyjaciółką cieniutkich gałązek, dziwiąc się, że nie pękają pod ciężarem naszych nieprzygotowanych na taką wspinaczkę ciał. Ale pełne zapału gnałyśmy za całą resztą grupy, która nadała przednie tempo wycieczce. Ale cóż się dziwić! Warmiak z jezior nigdy nie dorówna Krakusowi z gór! A za to satysfakcja dwa razy większa… Weszliśmy na Durbaszkę oraz na najwyższy szczyt całych Pienin, którym jest Wysoka, wznosząca się na wysokość 1050 metrów. Na szczycie – zmęczeni, ale szczęśliwi, podziwialiśmy zarys „Trzech Koron” i fotografowaliśmy cuda przyrody. Przeszliśmy przez rezerwat Białej Wody, gdzie trasa była już nieco łagodniejsza, co jednak nie przeszkodziło mi i kilku innym osobom, aby pokonać znaczną odległość ślizgiem na tylnej części ciała. Ostatnim punktem wędrówki był wąwóz Homole, a potem powrót busem do Szczawnicy. Przeszliśmy ok. 35 kilometrów górskimi szlakami po błocie, stromych kamienistych i bardzo śliskich ścieżkach. Uczucia, jakie towarzyszyło nam podczas tej wędrówki, nie da się opisać trafnymi słowami. Można tylko spróbować wymieniać takie jak podziw, zachwyt, chwile zwątpienia, poczucie bliskości z Bogiem. Nigdy nie zapomnę tej wielkiej przestrzeni wokół mnie tak pięknej, niedostępnej i tej radości wypełniającej mi serce. Warto było przebyć tę trasę choćby dla pokonania swych własnych słabości. Zastanawiałam się, czy Papież czuł się podobnie, o czym myślał wędrując szlakami i czy też wzruszył się na widok małej, drewnianej chatki skrytej w ścianie lasu świerkowego. I nawet gdy po powrocie do schroniska okazało się, że z powodu wczorajszej wichury nie ma prądu i wody, nie straciłam tej szalonej satysfakcji i uczucia mojego małego zwycięstwa.


Uczestnicy spotkania przy kremówkach w Pieninach  |  Fot. Alicja Urszula Pawlak

Kładliśmy się wszyscy do łóżek w dobrych nastrojach, nie mogąc doczekać się następnego dnia, który miał nam przynieść tym razem ucztę duchową. I tak też się stało…

Zasiedliśmy wszyscy z samego rana na tarasie schroniska, słuchając ciekawych wypowiedzi prelegentów. Mnie osobiście podobało się to, co miała do powiedzenia pani dr Agnieszka Kurnik. Sposób, w jaki interpretowała dramaty Jana Pawła II, bardzo przypadł mi do gustu. Niezwykle jasno wypowiadała się o walorach tej sztuki, ale także potrafiła dostrzec niedociągnięcia poety. Jednak wszyscy biorący udział w tych warsztatach zdawali sobie sprawę, że wszelka poezja wymaga indywidualnego podejścia każdego czytelnika, gdyż poeta tworzy wokół dzieła swój własny świat, do którego każdy w inny sposób potrafi dotrzeć.

Bardzo miłą niespodzianką był dla nas występ ks. Marcina ze swoimi fraszkami i humorystycznymi, ale jakże trafnymi spostrzeżeniami na temat życia. Towarzyszył mu piękny wokal koleżanki Ani, która bluesowymi aranżacjami pozwoliła nam się jeszcze bardziej cieszyć widokiem pięknych górskich szczytów.

Bardzo się cieszę, że mogłam poznać tylu wspaniałych ludzi. To bardzo budujące, że takie spotkania jednoczą tak różną młodzież. Góry pokonały w nas wszelkie opory, zapomnieliśmy o różnych uprzedzeniach, pomagaliśmy sobie, jak tylko potrafiliśmy, a każda wyciągnięta dłoń prowadziła nas wyżej i wyżej… Dla każdego z nas to spotkanie miało swój własny osobisty wymiar. Nauczyliśmy się wielu nowych rzeczy, a poezja i wymowne teksty Karola Wojtyły będą nam towarzyszyć już nie tylko w klimatach górskich widoków i rwącego koryta Dunajca, ale i na co dzień w zwykłym życiu, gdzie każdy z nas powrócił odrobinkę lepszy…”

Beata Jasieniecka

Artykuł ukazał się w numerze 08-09/2009.

© Civitas Christiana 2024. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Projekt i wykonanie: Symbioza.net
Strona może wykorzysywać pliki cookies w celach statystycznych, analitycznych i marketingowych.
Warunki przechowywania i dostępu do cookies opisaliśmy w Polityce prywatności. Więcej