Szansa na trochę bardziej znośną politykę?

2013/01/21

Wielu komentatorów dziś się zastanawia, czy wielka tragedia narodowa, jaką przeżywaliśmy w kwietniu, będzie miała wpływ na jakość naszego życia politycznego. Wszystkim, którzy w dniach żałoby ulegli nastrojowi narodowej zadumy i poczuli więź ze wspólnotą polskich dziejów i kultury, odpowiedź na to pytanie wydaje się jasna: coś się musi zmienić. I co ciekawe, przekonanie to jest wyrażane nawet przez tych, którzy negatywnie oceniali prezydenturę śp. Lecha Kaczyńskiego.

Fot. Artur Stelmasiak

Zapewne w tym momencie niejeden z czytelników pokiwa z politowaniem głową, ponieważ zdaje sobie sprawę, że atmosfera pojednania, wzajemnego zrozumienia i solidarności na ogół nie trwa u nas długo. Wystarczy przypomnieć śmierć Jana Pawła II. A jednak fakt, że w katastrofie pod Smoleńskiem zginęli, pełniąc swoje obowiązki, przedstawiciele wszystkich opcji parlamentarnych, już wywołał pozytywne zmiany w zachowaniach wielu polityków, których dotychczas skłonni bylibyśmy posądzać o bezduszność i cynizm. Okazało się, że dla zdecydowanej większości naszej klasy politycznej istnieje jednak coś więcej niż sama polityka, że są pewne wartości, przed którymi trzeba chylić czoła, nawet jeśli nie przyniesie to wymiernych korzyści politycznych Oczywiście, jest też Lech Wałęsa ze swoją robotniczo-chłopską małostkowością i środowisko „Gazety Wyborczej” z Partią Demokratyczną, która zawsze bardzo się niepokoi, gdy Polacy zaczynają manifestować swoje uczucia patriotyczne. Na szczęście to już tylko margines polskiej polityki.

Ale nie chodzi tu tylko o gesty i dowody współczucia. One są ważne, ale nie zastąpią prawdziwego pojednania, które mogłoby poprawić jakość wzajemnych relacji między politykami a rywalizującymi ze sobą partiami. Nie muszę dodawać, że chodzi tu o pojednanie i jedność na gruncie wspólnych wartości i zasad, a nie o likwidację pluralizmu opcji politycznych. Można ze sobą prowadzić spór, toczyć walkę polityczną, ale zachowywać przy tym styl działania, który jest świadectwem rywalizacji o idee, programy, koncepcje i pomysły. Nie można sprowadzać całej polityki do sporów personalnych i wyłącznej troski o wizerunek: jak najlepszy własny i jak najgorszy przeciwnika. Przecież nawet najbardziej zaciekli wrogowie IV Rzeczypospolitej muszą przyznać, że przeważająca cześć krytyki pod adresem nieżyjącego prezydenta miała charakter personalno-wizerunkowy. Mało kto zdolny był wyjść poza argumenty typu ad personam.

Pojednanie, które mogłoby być dobrym owocem tragedii pod Smoleńskiem, to przede wszystkim pojednanie wewnątrz poszczególnych partii i środowisk. Dla Prawa i Sprawiedliwości mogłoby to oznaczać powrót członków, którzy przed i po wyborach 2007 opuścili szeregi tej partii. Wymagałoby to oczywiście od każdej ze stron sporu pokonania własnych uprzedzeń, co nie jest rzeczą łatwą, bo spór ten zdaje się mieć, niestety, charakter personalny. A jednak to właśnie katastrofa prezydenckiego samolotu i olbrzymie straty, jakie w jej wyniku poniósł PiS, mogłyby się stać motywem tego pojednania i uwiarygodnić je w oczach społeczeństw.

Również dla Platformy Obywatelskiej to bolesne wydarzenie z 10 kwietnia mogłoby oznaczać szansę na ostateczne rozliczenie się z afery hazardowej i odzyskanie tej jedności, którą się ta partia cieszyła, dwa i pół roku temu wygrywając wybory Jedność dla PO jest tym bardziej cenna, że wzrosła bardzo odpowiedzialność tego ugrupowania za losy kraju. Jedności potrzebuje też Sojusz Lewicy Demokratycznej, ale czy młode kierownictwo tej partii zdoła przekuć tragedię, jaka spotkała jej najwybitniejszych członków pod Smoleńskiem, w nowy impuls dla wspólnego działania, które byłoby wiarygodne dla lewicowego elektoratu.

Pojednanie mogłoby też nastąpić między partiami, zwłaszcza PO i PiS. Wiele wzajemnych gestów, jakie obserwowaliśmy podczas żałoby narodowej, napawa optymizmem, ale czy przyniesie to realną zmianę we wzajemnych stosunkach, gdy przeminie czas refleksji i zadumy nad kruchością ludzkiej egzystencji.

Takie pojednanie wymagałoby konkretnych dowodów dobrej woli. Na przykład zastępujący prezydenta marszałek Sejmu Bronisław Komorowski mógłby się powstrzymać od podejmowania decyzji w sprawie nowelizacji ustawy o IPN i przyjęcia bądź odrzucenia sprawozdania Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji do czasu wyborów prezydenckich (znalezienie odpowiedniej formuły prawnej dla takich decyzji nie jest rzeczą trudną i przesadą jest odwoływanie się do jakiegoś prawniczego determinizmu). Taki gest dla marszałka Sejmu wydaje się o tyle rzeczą łatwą, że sondaże i tak dają mu niemal pewne zwycięstwo.

Z kolei PiS mógłby się publicznie zobowiązać, że w kampanii prezydenckiej całkowicie zrezygnuje z wykorzystywania materiałów historycznych, tkwiących w archiwach służb specjalnych nie tylko PRL, ale i III Rzeczypospolitej (raport o WSI). Takie zobowiązanie sprawiłoby, że kampania wyborcza miałaby rzeczywiście charakter merytoryczny.

Oczywiście czas pokaże, czy te oczekiwania nie staną się tylko kolejnymi punktami na liście pobożnych życzeń pod adresem polskiej polityki.

Zbigniew Borowik

Artykuł ukazał się w numerze 05/2010.

© Civitas Christiana 2024. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Projekt i wykonanie: Symbioza.net
Strona może wykorzysywać pliki cookies w celach statystycznych, analitycznych i marketingowych.
Warunki przechowywania i dostępu do cookies opisaliśmy w Polityce prywatności. Więcej