Takim będziemy Cię pamiętali Marek Kostarski 1955-2007

2013/01/17

Marek Kostarski urodził się 5 lipca 1955 roku w Łodzi. Studiował na Wydziale Historii Uniwersytetu Łódzkiego. Studia ukończył w 1979 roku. i rozpoczął pracę w Stowarzyszeniu PAX. Do 1992 roku pracował w Stowarzyszeniu w Łodzi i Skierniewicach, gdzie był przewodniczącym Zarządu Wojewódzkiego. W 1992 roku został zastępcą dyrektora Departamentu Administracji w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych. Był zastępcą dyrektora w Urzędzie Miasta Łodzi, a następnie od 1994 do 1996 roku był zastępcą dyrektora oddziału ds. sieci i administracji w Ruchu S.A. w Łodzi,. a do 1997 roku dyrektorem ds. organizacyjnych łódzkiego Biura Rachunkowego „Milon”. W 1997 roku powrócił do Katolickiego Stowarzyszenia „Civitas Christiana”. Do 1998 roku był doradcą przewodniczącego Stowarzyszenia, następnie do 2000 roku dyrektorem Biura Obrotu Nieruchomościami w Inco-Veritas. 11 października 2000 roku został prezesem i dyrektorem generalnym Inco-Veritas S.A. Oddany był swojej pracy do ostatnich dni. Odszedł od nas 16 października 2007 roku.

 

Zawsze był niezwykły

Mój Tata powiedział mi kiedyś, że nie można sobie zaplanować, iż będzie się wybitnym człowiekiem. To prawda. Wiem, że niczego takiego nigdy o sobie nie zakładał. Nie musiał. Był jest i będzie niezwykły – zawsze.

Dla Taty praca była drugim domem. Wszyscy, którzy mieli okazję z Nim współpracować, wiedzą, jak wiele sił, uwagi i pasji poświęcał swoim obowiązkom. Dziękujemy wam wszystkim, którzy poznaliście mojego Tatę i teraz przyszliście Go pożegnać.

Cóż więcej mogę powiedzieć. Emily Dickinson napisała: Jeżeli utonie moja Łódź Przeniknie w inne morze – Śmiertelność ma pod swym dnem Nieśmiertelności Podłoże –

Tatusiu płyniesz już w innej łodzi, ale przyjdzie kiedyś czas, że znów będziemy razem żeglować tąsamą. I wiem, że znajdziemy właściwy brzeg.

Córka Justyna

Pozostanę aniołem z jednym skrzydłem

Mareczku, Kochanie moje! Ktoś powiedział, że człowiek jest aniołem z jednym skrzydłem – aby fruwać potrzebuje obejmować drugiego człowieka.

Dziękuję Ci za te wszystkie lata, dzięki którym czułam się uskrzydlona. Może nie zawsze byłam aniołem, czasem marudziłam i narzekałam, ale spędziliśmy razem trzydzieści trzy dobre lata. Jestem Ci wdzięczna za ten czas, za dobre, mądre i piękne dzieci, za troskę i opiekę, za cierpliwość i wyrozumiałość, za delikatność i wrażliwość.

Wiem, że rodzina była dla Ciebie najważniejsza. Chciałeś stworzyć nam bezpieczny i spokojny dom – to Ci się udało. Za to też Ci dziękuję

Przeszliśmy wspólnie przez wiele trudnych doświadczeń, jak śmierć najbliższych, choroby cierpienie. Zawsze byliśmy dla siebie wsparciem. Dziś znowu jestem aniołem z jednym skrzydłem – trudno będzie mi wzlecieć…

Żegnam Cię wierszem Burnsa, który Ci podarowałam na pięćdziesiąte urodziny:

W piękności Twojej strojna blask Jak w łunę jasnych zórz Ma miłość przetrwa świat i czas Gdy dnajuż wyschną mórz

Żona

Polska to był dla Niego Ktoś

Znaliśmy się prawie całe dorosłe życie. Ta męska przyjaźń zrodziła się nad Krutynią, gdzie powstał pierwszy owoc naszej wspólnej pracy – drewniany pomost – i gdzie odbyliśmy pierwszą wspólną wyprawę – spływ kajakowy. Potem umacniała się na tatrzańskich szlakach, wiodących na Czerwone Wierchy, Orlą Perć, Rysy. Góry weryfikują ludzkie postawy, uczą pokory, cierpliwości, wytrwałości w dążeniu do celu. W górach odwagę należy wspierać rozwagą. To najlepsze miejsce do poznania drugiego człowieka…

Dobrze pamiętam, w czasie stanu wojennego – wieczorne, fascynujące rozmowy przy starym stole na pięterku u gazdów w Gliczarowie: o historii, losach Polski, tej nie z ówczesnych podręczników, lecz prawdziwej, której Marek był znawcą i pasjonatem.

Dla Niego Polska – to był Ktoś, a nie coś i to Ktoś bardzo osobisty, a fałsz oficjalny budził jego wielki gniew: zaciśnięte szczęki, twardy głos i wzrok daleki, aż do oświetlonego księżycem Kasprowego, za drewnianym okienkiem góralskiej chaty… Niezłomny. Budził podziw i zaufanie…

Zaufanie tam zdobyte, pozwalało podejmować najtrudniejsze wyzwania. Ostatnim takim wyzwaniem od roku 2002, była nasza współpraca w zarządzaniu Spółką Inco-Veritas. Tu Marek wytyczał kolejne trudne szlaki do przejścia i cele do osiągnięcia.

I szedł na czele zespołu, nie oszczędzając się…

Nie sprawimy Mu zawodu, tego jestem pewien.

Krzysztof Bacia członek Zarządu Spółki INCO-VERITAS S.A.

Pomagał ludziom w potrzebie

Poznaliśmy się z Markiem w październiku 1975 roku, w pierwszym miesiącu studiów historycznych. Bardzo odstawał od reszty studentów. Nosił krótkie włosy, uprawiał sport i nie „używał życia”. Nie naśladował dominującego – choć kończącego się – trendu młodzieżowej kontestacji. Co tu dużo mówić – imponował mi. Długie rozmowy i wspólne poglądy na rzeczywistość stopniowo nas zbliżały. Podziwiałem siłę Jego katolickich i narodowych przekonań. Czasem mnie zadziwiał, gdy mówił o poezji i teatrze, które kochał. Ze swoją cudowną Krysią „polował” w kraju, na co ciekawsze, inspirujące spektakle teatralne. Ta wrażliwość zdawała się sprzeczna z Jego wizerunkiem silnego mężczyzny…

Potem wojsko. Obydwaj dostaliśmy powołanie do Szkoły Podchorążych Rezerwy w Morągu. Marek był w pierwszym szeregu tych, którzy nie ulegli żadnym próbom nacisku. Z uporem walczył o prawo do uczestnictwa w mszy radiowej, świeżo wówczas wywalczonego. A było Go czym szantażować – miał już żonę i maleńką córeczkę. W odróżnieniu od wielu nie uległ.

Po rocznej przerwie znów się odnaleźliśmy. Tym razem w pracy w Oddziale Wojewódzkim Stowarzyszenia PAX w Łodzi. Wtedy poznałem inną twarz Marka. Człowieka, który lubił pomagać ludziom w potrzebie. W stanie wojennym, w sytuacji zagrożenia jednego z naszych kolegów ukrywał druki „drugiego obiegu”. Na swój sposób uczestniczył też w walce z ówczesnym systemem, jako jedno z tysięcy ogniw. Odbijał na służbowym kserografie pozycje wtenczas zakazane, które rozpowszechnialiśmy swoimi drogami. Sporo czasu poświęcał na niedocenianą działalność w dziedzinie pomocy społecznej Radzie Narodowej. Warto wspomnieć, że był jednoosobowym biurem organizacyjnym Łódzkiej Wiosny Poetów. Nigdy nie skarżył się na „opór materii” i cenzurę – po prostu osiągał cel. Cały Marek!

Nie mogę nie wspomnieć o aspekcie osobistym. Kilkakrotnie Marek bardzo mnie wspomógł w trudnych chwilach życiowych. Zawsze mogłem na Niego liczyć.

Bohdan Melka dziennikarz

Przyjaciel i kolega

Znałam Go 15 lat, a Inco-Veritas było naszym trzecim miejscem wspólnej pracy. Poznaliśmy się w październiku 1992 roku. Marek był wówczas zastępcą dyr. w Wydziale Administracji Urzędu Miasta Łodzi, ja zastępcą dyrektora w Wydziale Finansowym. Tzw. „chrzest bojowy” przeszliśmy podczas remontu i modernizacji budynku Wydziału Finansowego. Miało być „kilka puszek farby”, a w istocie była to wielotysięczna inwestycja. Wtedy poznałam Jego umiejętności organizacyjne, niewiarygodną solidność. Bardzo mi zaimponowały spokój i opanowanie, którymi emanował.

Później przyszła praca w „Ruch” S.A., Marek odpowiadał za administrację i sieć handlową, ja za finanse. Cechowała Go bardzo duża odpowiedzialność za decyzje, które podejmował, jak i za ludzi, z którymi współpracował.

Nasze drogi ponownie zeszły się, gdy w październiku 2000 roku Marek objął stanowisko prezesa Inco -Veritas, wtedy zaproponował mi funkcję, którą piastuję do chwili obecnej. Po tych 7 latach „nasze Inco” jest już inne. Dzięki temu, że nie blokowały Go lęki, w firmie pracuje dużo młodych ludzi, dobrze przygotowanych do zajmowanego stanowiska. Marek preferował „zadaniowy” styl pracy, powoływał zespoły do konkretnych projektów. Niektóre nadzorował sam, ufał ludziom i nie bał się powierzać im trudnych zadań. Był szefem wymagającym, ale potrafił słuchać różnych opinii, dyskutować, a nawet spierać się w obronie swojego pomysłu.

Poznając Marka zyskałam wiernego, lojalnego kolegę, nie boję się powiedzieć przyjaciela. W pracy liczyła się fachowość. Marek nie zawsze był idealny, miewał też swoje gorsze dni… Irytowała Go niezasłużona krytyka, bezmyślność, niedomówienia. Źle znosił powątpiewanie w swoje umiejętności. Złościł się, że coś, co zaplanował idzie zbyt wolno. Miał też słabości – szybką jazdę samochodem i papierosy, z których nie chciał zrezygnować. Mimo 15 lat znajomości, różnych sytuacji, w których byliśmy razem, tak naprawdę nigdy do końca Go nie poznałam. Okazywał zawsze szacunek kobietom. Pocieszeniem jest dla mnie myśl, że Bóg chce mieć u swego boku tych najlepszych, widocznie ma dla niego jakieś zadanie.

Anna Łosiak członek Zarządu Spółki INCO-VERITAS S.A.

Potrafił wysłuchać do końca

Markiem spotkałem się po raz pierwszy w latach osiemdziesiątych, kiedy został przewodniczącym Oddziału Stowarzyszenia PAX w Skierniewicach. To środowisko było mi bliskie, ponieważ kilka lat wcześniej byłem właśnie tam skierowany do pracy przez kierownictwo Stowarzyszenia. Było o czym pogadać, ponieważ akurat w tej organizacji i w tym oddziale było wiele ciekawych i „barwnych” postaci.

Potem Marek awansował do Warszawy, został szefem Wydziału Organizacyjnego, nasze kontakty stały się rzadsze i bardziej służbowe, aż do roku ’98. W pierwszej połowie tego roku, ja już pracowałem w jednym z oddziałów spółki, Marek zadzwonił. To był niespodziewany telefon, ale bardzo mnie ucieszył. Wiedziałem, że wrócił do pracy w Stowarzyszeniu zaproponował spotkanie. Powiedział, że został Mu powierzony przez przewodniczącego nowy odcinek pracy, że tworzy w tym celu zespół ludzi i że widzi mnie w tym zespole. Po dwóch dniach zdecydowałem, że oczywiście dołączam do tego zespołu. To nie było takie proste. Mieszkałem przecież poza Warszawą. Praca w Warszawie oznaczała dla mnie wiele niewiadomych. I tak zaczęła się moja przygoda z Markiem Kostarskim.

Marek okazał się niezłym fachowcem w zarządzaniu nieruchomościami. Wiedziałem, że był zastępcą dyrektora jednego z wydziałów Urzędu Miasta w Łodzi, ale kiedy zdążył zdobyć taką rozległą wiedzę, w tej, wcale niełatwej dziedzinie. Jeździliśmy w teren, do naszych „chałup”. Godzinami rozmawialiśmy w samochodzie, w hotelu, w biurze – jak dostępnymi środkami finansowymi „uzdolnić” je do dzisiejszych wymagań.

Mówiliśmy oczywiście nie tylko o sprawach służbowych. Każdy z nas miał jakąś drogę za sobą, prywatną, rodzinną służbową. Marek, o co wcześniej nigdy Go nie posądzałem, był wspaniałym narratorem. Opowieści, szczególnie te z wojska – to był niezły ubaw. Nie posądzałem Go o tak rozległą wiedzę w różnych dziedzinach. Nieraz, tak mimochodem, o czymś wspomniałem, a On – ku mojemu zaskoczeniu – zrobił mi kompetentny wykład. To mnie zaskakiwało. Z dziedziny nieruchomości mam jeszcze do dzisiaj niektóre fachowe podręczniki, które mi podrzucał, a które okazały się niezastąpione przy zdobywaniu przeze mnie licencji zarządcy. Wystarczyło zobaczyć Jego bibliotekę.

W drugiej połowie 2000 roku, kiedy już były przesądzone zmiany w kierownictwie Spółki, Marek powiedział mi, że będzie musiał odejść z Biura Obrotu Nieruchomościami, bo podjął się innych wyzwań. Ciężko było wówczas, bo traciło się „swojego szefa”.

Żył pracą i rodziną. Moja Krzysia, Justyna, Julka, tak o Nich mówił – to była Jego duma. W pracy cieszył się, gdy coś dobrze wyszło, przeżywał niepowodzenia, niesprawiedliwe opinie, osądy.

Zawsze potrafił wysłuchać do końca i słuchał, a nie udawał. Potrafił docenić każdą uwagę, sugestię, podpowiedź. Taki był. Darzył nas, pracowników spółki, wielkim zaufaniem. I to najbardziej było zobowiązujące wobec Niego.

Edward Jasiński dyrektor Biura Administracji INCO-VERITAS S.A.

Prezesowi na pożegnanie

Zyje cłek na tym Bozym świecie juz pore roków i zdaje sie mu, ze pojon tom prowde: jak sie wto ulągnie, to i kiesi umrzeć musi.

Ale coz, kie roz po roz staje nad otwartym grobom i zaś sie dziwuje i smuci: jakoz to – juz? Cemu on, kie tak bars był ze zyciem i światem związany?

Tak zaskocyło nos nagłe odyńście nasego Prezesa Marka.

Jesce tak niedowno chodzilimy po Zokopanym a On, patrzęcy na góry cudowoł sie ik potęgom i piyknem. Opowiadoł , jak w jego zyciu góry były wozne, jak ucyły Go prowdy, pokory i miyłości. Tutok /za sprawom popsutego trampka!/ poznoł i pokochoł dziywcyne, z wtorom potem, jako ślubnom, dzielił swoje pracowite zycie. Tutok wracoł sie roz po roz, juz ze swoimi córkami, coby im pokazować wielgość Boga i bogactwo świata, a naprzeciw postawić cłowiecom małość.

Był nas Dyrektor cłekiem, lo ftorego prawość, pracowitość i ucciwość były sprawom nojwoźniyjsom. Fcioł, coby w ludziak była scyrość. Uwazowoł , ze kie do tyj scyrości i otwartości dołozy sie chęci do roboty, to moze cłek robić wielgie i piykne rzecy. Ba!– moze góry przenosić. Góry! Zaś one sie haw pojawiyły. Prowdziwe, wielgie i mocarne.

Ucył sie na historyka. A potem zycie wyucyło Go na prowdziwego humaniste, co jesce syrzyj i głębiyj pojmowoł cłece i światowe sprawy.

Bez 7 roków nom prezesowoł i były to rządy dobre, mądre i sprawiedliwe.

Władek Groblicki dyrektor Zakładu Produkcji Galanterii w Białym Dunajcu (Opowieść w góralską mowę ubrała poetka z Nowego Targu, Wandzia Szado-Kudasikowa.)

Spotkaliśmy się po raz pierwszy, gdy obejmował stanowisko dyrektora Biura Nieruchomości. Rzeczywistość rozwijała się bardzo szybko i z pozycji kolegi dyrektora – równolatka zostanie moim szefem, a w dalszej kolejności szefem, do którego w każdej chwili, w każdym momencie, o każdej porze mogłem się zwrócić o radę i pomoc.

Gdy nasz Zakład Produkcji Artykułów Ściernych przeżywał trudne chwile, kiedy swoją pracą i osiągnięciami prześcignęliśmy nasz bratni zakład w Pruszkowie wiele osób wówczas zazdrościło nam sukcesu i pod szyldem reorganizacji odebrano nam pewną samodzielność. Po objęciu stanowiska prezesa przez Marka Kostarskiego przywrócono normalność. Za co nasz zakład i moi pracownicy są mu wdzięczni do dzisiaj.

Prezes dał mi duży kredyt zaufania mówiąc: „Wierzę i góralom„ bowiem zawsze nasze dwa południowe zakłady Mszana Dolna i Biały Dunajec łączył razem i integrował z górami. Jestem przekonany, że ta ufność i wiara w moją załogę, ludzi ciężkiej pracy, bezgranicznie oddanych zakładowi dała nam szansę perspektywicznego rozwoju utrzymania wysokiej pozycji rynkowej .

Był wyjątkowym szefem zawsze opanowany i bezpośredni. Obserwując jego działania nauczyłem się większej samodzielności i odwagi w moim i w naszych życiowych przedsięwzięciach. Podczas jednej z narad powiedział: „To jest zespół ludzi, to jest kadra dyrektorska, z którą chciałbym pracować”. Byłem bardzo dumny, że zalicza mnie do tego grona, że mogę dla niego pracować.

Był moim autorytetem, wzorem człowieka, szefa potrafiącego w sposób skuteczny osiągać cele. Udzielał mi wsparcia w wielu przedsięwzięciach, a także w trudnych osobistych chwilach.

Jerzy Łabuz dyrektor Zakładu Produkcji Artykułów Ściernych w Mszanie Dolnej

Dźwięk temperowanego ołówka

Z Markiem Kostarskim pracowałam od marca 1998 r. w ZGN w strukturach Katolickiego Stowarzyszenia „Civitas Christiana”. Początkowo pracowaliśmy we dwoje, w krótkim czasie dołączył do nas Edward Jasiński, zwany EJ i tak w tym 3-osobowym zespole działaliśmy do momentu powołania nowego Oddziału Spółki – Biura Obsługi Nieruchomości. Od stycznia 1999 r. zespół nasz był już liczny, bo i na terenie całego kraju w nieruchomościach, które były w naszym administrowaniu pracowali ludzie.

Marek umiał z uwagą słuchać i usłyszeć, pomóc i dodać otuchy. Potrafił swą pasją i zaufaniem, którym się cieszył, wyzwolić siły i energię do pracy, do poznawania i uczenia się rzeczy nowych, przyjmowania nowych wyzwań wydawałoby się niemożliwych.

Pamiętam pierwszą w moim życiu listę płac sporządzoną w Excelu i niezgodność z księgowością – 5 groszy. Szef widząc moją determinację i nerwowość w poszukiwaniu błędu, jednocześnie zaniepokojony ciszą wchodził, co chwilę do pokoju i w końcu zażartował kładąc 1 złoty. Proszę tę złotówkę zanieść do głównej księgowej do kasy pancernej – będzie do rozliczenia na przyszłość.

Wzruszające i niezwykle ciepłe były nasze spotkania pracownicze z okazji świąt początkowo we troje, potem z całym zespołem zatrudnionym w Warszawie, na które wszyscy przygotowywali produkty sami we własnych domach. Były i żarty, i zaduma.

Z wielką cierpliwością znosił moje nie wszystkie „trafione” pomysły. W naszym biurze przy ul. Mokotowskiej w aneksie kuchennym i łazience w oczy aż wżerała się ciemnoszara wykładzina. Postanowiłam zerwać ją cykliną ręczną, a klej rozpuścić rozpuszczalnikiem nitro. Szef odurzony unoszącym się już od parteru zapachem rozpuszczalnika ze stoickim spokojem poruszył nosem, zapytał: co z moją głową? Po czym zrobiliśmy totalny przeciąg przez parę godzin. I cieszyliśmy się jasnością naszej łazienki i aneksu.

Do końca życia dźwięk temperowanego ołówka przywoływać mi będzie Marka Kostarskiego. Lubił pisać ołówkiem. Żartowałam, że wszystkie Jego ołówki to bocianie dzioby. Dźwięk temperówki późnym popołudniem oznaczał nowe opracowanie jakiegoś projektu, tym samym pracę do późna. Wywoływało to niejednokrotnie moje głośne westchnienie, ale nie niechęć. Często pracowaliśmy dłużej, ale atmosfera była wspaniała.

Anna Leśniewska-Rzepka kierownik Biura Kadr w BGN

Bilans jest dodatni

W 1981 roku ówczesny dyrektor generalny naszej firmy Stanisław Karolkiewicz powierzając mi funkcję dyrektora Huty Szkła „Tarnowiec” powiedział, iż w swojej pracy stosuje zasadę oceny ludzi poprzez bilans ich dokonań, a nie ocenę pojedynczych kont. Wszak na kontach może być różnie, a mimo to bilans jest dodatni.

Po dwudziestu latach od tamtej rozmowy dane mi było pracować pod zwierzchnictwem śp. Prezesa Marka Kostarskiego. Historia dla mnie zatoczyła koło. Marek Kostarski również stosował tę zasadę. Doświadczyłem tego parokrotnie…

Tadeusz Żak dyrektor Huty Szkła w Tarnowcu

Wzbudzał respekt

Przez wiele lat patrzyłem na prezesa Kostarskiego jako na osobę o niezwykłej charyzmie, odporności psychicznej, niezłomności charakteru. Prezes wzbudzał respekt. Kiedy później miałem zaszczyt poznać Go nieco bliżej, ujrzałem drugą cześć bogatej osobowości: człowieka niezwykle wrażliwego, ufającego i wspierającego swoich współpracowników, o niezwykłym poczuciu humoru i rzadko dziś spotykanej kulturze.

Andrzej Pawluk dyrektor ds. produkcji

Był człowiekiem otwartym i życzliwym

Pracownicy poznali osobiście Prezesa w 2005 roku podczas obchodów 50.lecia Grupy Opakowań.

Pozostał w naszej pamięci jako osoba żywo interesująca się problemami zakładu jak i pracowników. Jego decyzje były zawsze głęboko przemyślane, wyważone i trafne. Można było zawsze liczyć na szczerą rozmowę i pomoc w rozwiązywaniu problemów.

Andrzej Fira dyrektor Grupy Opakowań, Koniecpol

Zawsze miał czas porozmawiać

Pracowałam z Prezesem od samego początku. Przed jego przyjściem słyszałam od byłego prezesa, że pan Kostarski jest bardzo ciepłym, skromnym, dobrym człowiekiem, że zostawia nas w dobrych rękach. I miał rację.

Ja jestem szeregowym pracownikiem firmy. Nigdy jednak Prezes nie dał mi tego odczuć. Jak mnie zobaczył, zawsze się ze mną serdecznie witał i pytał, co słychać. Nigdy nie dał odczuć, że nie ma czasu na chwilkę rozmowy. Będzie mi Go brakowało.

Maria Piekarek pracownica dyrekcji INCO-VERITAS S.A.

Drogi Marku, Dyrektorze, Prezesie, Kolego, Przyjacielu

Dyrektorzy Spółki INCO-VERITAS zebrani dziś na tej tak smutnej uroczystości żegnamy Ciebie pod każdą z tych postaci. Do każdej z nich można by spokojnie dopisać wiele naszych wspólnych przeżyć i wspomnień. Każda była inna, ale wszystkie łączyły się w jedną całość. Życzliwego, łagodnego, porządnego, dobrego człowieka. Autentycznego Przyjaciela.

Zdarzenia i sytuacje, które przeżyliśmy razem, nie były łatwe. Było to ciągłe zmaganie z przeciwnościami losu. Szczególnie w chwilach trudnych mogliśmy na Ciebie liczyć. W swoim sposobie zarządzania firmą i nami kierowałeś się życzliwością i zrozumieniem dla podwładnych. Umiałeś słuchać i delikatnie podawać propozycje rozwiązania spraw trudnych, a tam gdzie byłeś pewny swoich racji potrafiłeś ich bronić w sposób nieustępliwy. Każde spotkanie z Tobą utwierdzało w nas poczucie naszej wartości i godności, a to za sprawą przyjmowania przez Ciebie postawy służebnej wobec drugiego człowieka.

Za to wszystko, a szczególnie za te 7 ostatnich lat pod Twoim kierownictwem składamy Ci serdeczne podziękowania. Wszyscy tu obecni i ci, którzy znali Cię od dawna i ci, którzy są w naszym gronie niedługo, wszyscy mówimy Ci dzisiaj: Marku byłeś z nami za krótko! Za krótko w relacjach służbowych gdzie pod Twoim przewodnictwem snuliśmy plany na przyszłość, ale też i za krótko w życiu prywatnym.

Jako ludzie wierzący, wiemy, że kiedyś spotkamy się w innym, tym lepszym życiu, ale Panie Boże, czy naprawdę nasz Przyjaciel musiał odejść tak młodo, mogąc na tym świecie zrobić, wiele dobrego dla ludzi, tak jak to robił przez całe swe życie. Obiecujemy, Marku, nad Twoim grobem, że to czego nas nauczyłeś, czyli jak pracować i jak żyć w tym trudnym świecie, będziemy kontynuować, że to co razem zaplanowaliśmy, to co było Twoim pomysłem na firmę, będziemy realizować. To co dzisiaj czujemy opisuje krótki wiersz nieznanego autora:

„Tak, to po Tobie płaczą dzwony, Boleścią rwie się serce. Fruną gołębie przestraszone, Żałobnym drżeniem łka powietrze. Smutek za gardło dusznością ściska, Wczoraj widziałem Ciebie, A dzisiaj… Masz już swoją przystań…..”

Żegnamy Cię Marku, nasz Prawdziwy Przyjacielu! Spoczywaj w Panu! Przemówienie dyrektora Jerzego Matuszczyka nad grobem śp. Marka Kostarskiego na cmentarzu w Skierniewicach

 

Artykuł ukazał się w numerze 12/2007.

© Civitas Christiana 2024. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Projekt i wykonanie: Symbioza.net
Strona może wykorzysywać pliki cookies w celach statystycznych, analitycznych i marketingowych.
Warunki przechowywania i dostępu do cookies opisaliśmy w Polityce prywatności. Więcej