„Autorytety moralne” III RP a sprawy ukraińskie i polskie.
Przed wieloma laty, kiedy jeszcze losy Polaków na Wschodzie mieściły się w jakichś tam priorytetach polskiej polityki, w ramach działalności oddziału „Wspólnoty Polskiej” brałem udział w akcji zakupów żywności i przygotowania paczek świątecznych dla Polaków na Wołyniu. Na znanej lubelskiej giełdzie spożywczej wraz z innymi członkami stowarzyszenia szukaliśmy odpowiedniego towaru. Przy jednym ze stoisk zauważyliśmy, że przyzwoicie wyglądający towar kosztuje znacznie taniej. Mając ograniczone środki, ucieszyliśmy się, że da się nabyć więcej żywności i sporządzić więcej paczek. Chcąc przystąpić do realizacji transakcji, usłyszeliśmy od sprzedawcy półgębkiem, z lekkim, porozumiewawczym uśmiechem wypowiedziane w zaufaniu słowa: „To nie dla was, panowie”. Wyjaśnił, że sprzedaje towar klientom ze Wschodu.
Nieuczciwy handlarz, który w odruchu „patriotyzmu” zdobył się na gest solidarności z rodakami, wywołał niesmak, ale też zilustrował pewną rzeczywistość, która istniała od lat. To, co nie pasuje Polakom, może pójść do „Ruskich”, w myśl zasady: „oni wezmą wszystko”. Żywność nieodpowiadająca standardom ekologicznym w naszym kraju mogła iść do kraju skorumpowanego, trwającego w stanie ustawicznej biedy, gdzie na rynku można było zbyć stosunkowo tani polski towar.
Skojarzenia z postawą nieuczciwego sprzedawcy spod Lublina nasuwają się również, gdy się słucha wypowiedzi autorytetów nt. obecnej sytuacji na Ukrainie i kondycji tamtejszego społeczeństwa. Zryw przeciwko kryminalno-oligarchicznym rządom został entuzjastycznie odebrany przez wiele polskich środowisk politycznych. Od czasu odzyskania przez Polskę suwerenności zwaśnione i nawzajem zwalczające się rządy wywodzące się z różnych „układów” solidarnie i konsekwentnie wspierały sprawę ukraińskiej niezawisłości i doskonale się czuły w roli „adwokata Ukrainy” na arenie międzynarodowej.
W czasie tzw. „pomarańczowej rewolucji” niemal całe społeczeństwo zjednoczyło się w geście solidarności z Ukrainą przeciwko nieuczciwym wyborom i fałszerstwom. Po zwycięstwie popieranego przez Polaków kandydata na prezydenta, Wiktora Juszczenki, doszło do dziwnej metamorfozy – wśród osób otaczających symbol ukraińskiej demokracji coraz częściej zaczęły się pojawiać postacie kojarzone ze skrajnym nacjonalizmem. Jeden z najbliższego majdanowego otoczenia Juszczenki, lider formacji kontynuującej tradycję OUN – Kongresu Ukraińskich Nacjonalistów – Oleksij Iwczenko stał się czołową postacią polityki ukraińskiej odpowiadającą za sektor energetyczny (później figurant afer korupcyjno-kryminalnych). Nowa polityka historyczna strategicznego sojusznika Polski wybitnie zaczęła się orientować na gloryfikację sił nacjonalistycznych, a autorzy straszliwego ludobójstwa Polaków stali się z jego rozdania „bohaterami Ukrainy” (honorowy tytuł państwowy wzorowany na najwyższym sowieckim stopniu nobilitacji – tytule „bohatera Związku Radzieckiego”). Sprawa upamiętnienia miejsc masowych kaźni Polaków znalazła się w impasie, Dom Polski we Lwowie nie został przekazany, żaden z kościołów katolickich we Lwowie nie został zwrócony prawowitym właścicielom. Tym niemniej ci mający monopol na rozsądek i obrońcy racji stanu zapewniali: „Polacy, nic się nie stało”, tak trzeba dla wyższych celów, to jeszcze nie jest właściwy czas, by wchodzić w trudne tematy.
Po zmianie władzy i utrwaleniu się reżymu Wiktora Janukowycza (nb. posądzanego o fałszerstwa wyborcze i inne niecne sprawy) nowy kijowski włodarz z lubością był podejmowany na salonach nadwiślańskiej stolicy, jakby nic się nie stało. Nie tylko stratedzy rządowi realizowali dalekosiężną politykę, zadawali się z pospolitym kryminalistą wyniesionym burzliwymi falami oligarchiczno-klanowej „polityki” ukraińskiej na szczyt władzy i próbowali w jego pozbawionym cech logiki i gramatyki bełkocie dostrzec prześwit myśli europejskiej (a między linijkami antyputinowskiej), ale i opozycja, nawiązująca do etosu Rzeczypospolitej Wielu Narodów, znalazła metodę, by rządy oligarchów-bandytów wkomponować w wymarzoną koncepcję Międzymorza. Zawodowy „godziciel” polsko-ukraiński, specjalista od historii, jak też stosunków międzynarodowych, mąż stanu w wydaniu „Polska Jest Najważniejsza”, Paweł Kowal, bez żenady uzasadniał konieczność zawarcia „paktu z oligarchami” i przemyślnie formułował geopolityczny konstrukt, według którego bandycki klan Janukowycza, zwany „rodziną”, może być gwarantem suwerenności energetycznej Ukrainy (zob.: P. Kowal, Pakt z oligarchami, „Nowa Europa Wschodnia” 2013, nr 2 (XXVIII), s. 23–24). Żeby przekonać Polaków, że wszystko jest OK, że nic się nie stało, mówiło się: A czy nasi magnaci z czasów tamtej Rzeczypospolitej byli lepsi?
Wydaje się, że tylko ten, kto zupełnie nie interesuje się wydarzeniami na Ukrainie, mógł nie dostrzec niebywałej aktywizacji nacjonalizmu – zarówno w postaci ideologii, która wypłynęła z koryta niszowych partii faszyzujących, a stała się częścią oficjalnej doktryny państwowotwórczej (np. decyzja prezydenta Poroszenki o wprowadzeniu do kalendarza świąt Dnia Obrońcy Ojczyzny, przypadającego w rocznicę utworzenia UPA), jak i formacji militarnych i politycznych prześcigających się w radykalizmie, estetyce politycznej w postaci powszechnej, ogólnokrajowej akceptacji dla symboli i haseł wyprodukowanych w swym czasie przez nacjonalistyczne organizacje inspirowane nazizmem. To, co zza oceanu lub z perspektywy dalszej Europy może się wydawać swoistym folklorem politycznym, mimo brzydkich skojarzeń mającym rację bytu jako bicz na rosyjski imperializm, z polskiej perspektywy nie ma usprawiedliwienia. A to z racji nader bolesnych doświadczeń okrutnego ludobójstwa wykonywanego pod tymi symbolami i sloganami, a i z racji szczerego pragnienia pokoleń Polaków, by graniczyć z wolną, europejską, przyjazną Ukrainą mogącą być partnerem i sojusznikiem w kreowaniu bloku państw Europy Środkowo-Wschodniej.
Zamiast więc zacząć stanowczo i rzeczowo rozmawiać o niebezpiecznych tendencjach w kreowaniu nowych zrębów ukraińskiej tożsamości, z trudem dającej się wkomponować w standardy europejskie, autorytety III RP na nowo podjęły się trudu przekonywania, że czarne jest białym i że tak w zasadzie to nic się nie stało. Na ichni użytek – mówiąc o Ukraińcach – to jakoś pójdzie, oni już tacy są – muszą przecież mieć jakichś bohaterów, nawiązywać do jakiejś historii. Nasz stały przedstawiciel w Davos, Aleksander Kwaśniewski, zawodowy autorytet moralny i mąż stanu, który swoją karierę polityczną i intelektualną uwieńczył paktem z Januszem Palikotem, nawoływał rodaków do utrzymania kontaktów ze wszystkimi ukraińskimi partiami politycznymi, łącznie z faszyzującą Swobodą uznaną przez Parlament Europejski za partię rasistowską i ksenofobiczną. Ale w myśl autorytatywnych mentorów narodu wszystkie chwyty są dozwolone na drodze do uszczęśliwienia sąsiedniego kraju. Nie mniejszy autorytet, Radek Sikorski (którego gwiazda z niesłychaną siłą zabłysła w ubiegłorocznym okresie wakacyjnym na kanwie afery taśmowej), udzielając sensacyjnych wywiadów amerykańskiemu magazynowi „Politico”, z satysfakcją zapowiadał nauczkę, jaką dadzą ukraińscy nacjonaliści rosyjskim agresorom. Zresztą jego niezwykle błyskotliwa małżonka, Anna Applebaum, globalnie oceniając ukraiński kryzys, daje jednoznaczną receptę na wzmocnienie demokracji na Ukrainie. „Nacjonalizm, jest to właśnie to, czego potrzebuje Ukraina” – oznajmia małżonka polskiego ministra spraw zagranicznych na łamach postępowego amerykańskiego pisma „The New Republic”. Na marginesie należy przypomnieć płomienną mowę ministra w Sejmie, blokującą właściwe formuły potępienia nacjonalizmu w uchwale poświęconej 70. rocznicy rzezi wołyńskiej.
Wraz z celebrytami od polityki włączyli się do akcji edukacyjnej różni eksperci i specjaliści od spraw ukraińskich, tłumaczący rodakom, że ruch banderowski – to nic takiego. Flaga banderowska w polskich miastach eksponowana przez ukraińskich studentów – to też OK. Przecież to przeciw Rosji, nie bądźmy tacy małostkowi i zaściankowi, upatrując we wszystkim znamion banderyzmu, a jeśli nawet i jest – to więcej tolerancji i wyrozumiałości. Niejaki Woycicki ze Studium Europy Wschodniej zachęcał wprost, żeby się wydobyć z zaścianka i dostrzec „cechy bohatera” w postaci Romana Szuchewycza odpowiedzialnego za rzeź ludności polskiej na Kresach. Inny „ekspert” edukujący zacofane społeczeństwo twierdzi, że pochody ku czci Bandery, które w ostatnich latach przestały być lwowską specjalnością, ale rozciągnęły się na cały kraj z głównym ośrodkiem w Kijowie, „nie mają wydźwięku antypolskiego”. I w ogóle, nikt tam nic nie wie o rzeziach, o zbrodniach. My, owszem, nie powinniśmy zapominać, ale oni już tacy są.
I tutaj znów wracam do przykrego doświadczenia z lubelskim handlarzem. Przestrzegł on rodaków przed towarem złej jakości, jaki zbywał na Wschodzie. Oni to zjedzą, my nie powinniśmy, bo może zaszkodzić.
Prof. Włodzimierz Osadczy
pgw