TRUDNY ROK DONALDA TUSKA

2013/07/5
Zbigniew Borowik

Kończącego się 2012 roku Donald Tusk nie będzie dobrze wspominał. I to bynajmniej nie z powodu mającego nastąpić 21 grudnia końca świata. Pasmo niepowodzeń zaczęło się już w styczniu od protestów młodzieży w sprawie AC TA

 

Potem było już tylko gorzej. Brak porozumienia ze światem pracy w sprawie wydłużenia wieku emerytalnego, niekończący się kołowrót z refundacją leków i postępujący rozkład służby zdrowia, masowe protesty w związku z próbą wyeliminowania jedynej opozycyjnej telewizji ogólnokrajowej, nieudolność i nadużycia w przygotowaniach do Euro 2012, klęska na dwóch najważniejszych imprezach sportowych ostatnich lat, afera Amber Gold i ujawnienie niejasnych powiązań syna premiera z jej sprawcą, wpadka z sędzią Milewskim, który stał się czarną owcą wymiaru sprawiedliwości w III RP, i wreszcie ujawnienie prawdy o potraktowaniu zwłok ofiar katastrofy smoleńskiej.

W kraju o ugruntowanej demokracji każda pojedyncza taka sprawa zachwiałaby pozycją premiera i partii rządzącej. W Polsce cały ich splot doprowadził zaledwie do spadku sondażowych notowań szefa rządu. Dominująca pozycja PO pozostała niezachwiana.

Ale jesienią był czas, kiedy wydawało się, że nastroje społeczne się zmieniają. Ofensywa programowa PiS, a zwłaszcza zainicjowanie pierwszej od wielu lat debaty o gospodarce, wielki sukces marszu „Obudź się Polsko”, a wreszcie kompetencja i opanowanie kandydata na premiera rządu „technicznego”, który miał zastąpić nieudolną ekipę Tuska, sprawiły, że notowania partii Jarosława Kaczyńskiego poszybowały górę, a PO w dół. O tym, że coś się zmienia, najlepiej świadczył fakt, że sam redaktor naczelny „Gazety Wyborczej” zaczął już przygotowywać swoich czytelników na ewentualność powrotu PiS do władzy.

Ten karnawał Prawa i Sprawiedliwości nie trwał jednak długo. W ostatnim dniu października wysadziły go ślady trotylu i nitrogliceryny znalezione przez polskich prokuratorów na wraku Tupolewa w Smoleńsku. Napisał o nich poważny dziennik ogólnopolski „Rzeczpospolita”. To nic, że prezes PiS mówiąc o „morderstwie 96 osób” dał jedynie wyraz swemu przekonaniu o zamachu. Takich okazji Tusk nie marnuje. Rozpętana przez niego medialna histeria skutecznie wmówiła Polakom, że przywódca opozycji oskarża premiera i prezydenta o mord na 96 osobach i że „nie sposób żyć w jednym państwie z Kaczyńskim”.

Na efekty nie trzeba było długo czekać. Już pierwszy sondaż poparcia dla partii zasygnalizował powrót do „normalnej” sytuacji. Odetchnął Tusk i odetchnęła Platforma skupiająca w swoich rękach całą władzę i rozdzielająca synekury między swoje bliższe i dalsze zaplecze. Jeszcze raz się okazało, że istnieje pokaźna grupa obywateli zniechęcona niekompetencją i krętactwem Tuska, ale też nie chcąca słyszeć o jakimkolwiek jeszcze wyjaśnianiu tragedii smoleńskiej.

Ale koniec roku znów okazał się dla premiera niezbyt pomyślny. Starannie zaplanowany sukces na brukselskim szczycie przeszedł koło nosa. Tusk doskonale wiedział, że zwolennikiem cięć jest nie tylko premier Cameron, ale i kanclerz Merkel, tyle że o tej drugiej postaci nie bardzo wypadało mówić. W tej sytuacji każde przyznane nam pieniądze można byłoby nazwać sukcesem, a szefa rządu ogłosić geniuszem negocjacji. Niestety budżetu uchwalić się nie dało. I było to największe rozczarowanie, bo Tusk nie mógł, tak jak premier Marcinkiewicz przed siedmiu laty, zawołać w euforii do rodaków „yes,yes,yes!”.

Bilans mijającego roku zawsze skłania do prognoz, choć w przypadku naszej polityki jest to zajęcie nader ryzykowne. Można się jednak pokusić o wskazanie pewnych czynników, które mogą mieć na nią istotny wpływ w najbliższym czasie. Pierwszym z nich jest kryzys, a w zasadzie jego głębokość. Jeżeli w przyszłym roku dojdzie do załamania wzrostu, a w konsekwencji zwiększenia bezrobocia i marginesu ubóstwa, rządzącej partii trudno będzie przekonać obywateli, że jest jedyną gwarantką gospodarczej pomyślności kraju. Jesienne debaty opozycji o gospodarce spotkały się z wielkim zainteresowaniem społecznym i zaowocowały wzrostem poparcia w sondażach. Wydaje się, że dla wyborców szczególnie atrakcyjna może być idea rządu „technicznego”, na którego czele nie stoją skłóceni politycy, ale uznani i oddani krajowi fachowcy, którzy nie muszą swymi decyzjami spłacać partyjnych długów.

Drugi czynnik to obserwowany od dłuższego czasu wzrost autorytaryzmu wśród klasy rządzącej. Powstaje pytanie, jak daleko posunie się Platforma w przykrawaniu demokracji na swoją miarę. Na razie są to próby ograniczania pluralizmu medialnego, wpływania na swobodę demonstracji, wykorzystywania służb specjalnych do walki z opozycją, manipulowania ordynacją wyborczą. Czyżby w Platformie nikt nie wiedział, że jest to najkrótsza droga do społecznego wybuchu i że władza absolutna deprawuje w sposób absolutny. A może tej władzy po prostu oddać nie można, bo wiązałoby się to czymś więcej niż z polityczną porażką?

© Civitas Christiana 2024. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Projekt i wykonanie: Symbioza.net
Strona może wykorzysywać pliki cookies w celach statystycznych, analitycznych i marketingowych.
Warunki przechowywania i dostępu do cookies opisaliśmy w Polityce prywatności. Więcej