Uczyń mnie, Panie, znakiem ku dobremu…

2013/01/21

Od 0 kwietnia rano, od momentu, gdy ze Smoleńska napłynęła ta tragiczna wiadomość, chęć pozostania choćby na moment z własnymi myślami, po to, żeby przyjąć ją i uporać się z przerażającą rzeczywistością, walczyła z koniecznością śledzenia faktów podawanych przez media. To jest jakiś zrozumiały imperatyw. Chcemy w najdrobniejszych szczegółach wiedzieć o wszystkim, co się wydarzyło. W pewnym momencie jednak trzeba nacisnąć guzik pilota.

Natłok komentarzy, opinii, często spontanicznych i prawdziwych, na szczęście rzadko stylizowanych względami jakiejś cenzury, partyjnej, środowiskowej, a może także służbowej, wreszcie jakimś interesem na dziś i na jutro, sprawia, że mętlik wokół tamtego wydarzenia i osób nim dotkniętych wyłącza refleksję. A tej potrzeba dziś bardziej niż kiedykolwiek.

Narodowy zryw

Bardzo często dziennikarze stawiali pytanie, czy ten zryw narodowy, porównywalny z tym, co działo się przed pięcioma laty w Rzymie, kiedy odchodził Jan Paweł II, potrwa dłużej. Jak długo, jaki będzie jego skutek, czy będzie w ogóle dostrzegalny w wymiarze społecznym, politycznym, moralnym? Pytania raczej retoryczne. Przecież wiadomo, jak krótkotrwałe były tamte wzruszenia, kiedy odchodził Papież. Może nawet szczerze manifestowane światu, ale życie poszło dalej nie tym idealnie, przynajmniej w intencjach, wyrównanym torem. Rychło wpadło w dawne rozpadliny, wyhamowało na wybojach codzienności, a solenne postanowienia po prostu stały się echem kolejnych rocznicowych wspominek Może to nic nadzwyczajnego. Każda żałoba ustępuje przed dynamizmem życia. Rzadko rodzi jakieś konkretne dobro Bo dobro nie może powszednieć, a przeżycia angażujące przede wszystkim emocjonalnie powszednieją. W ślad za tym bledną także te pod wpływem chwili jaśniej widziane kontury rzeczywistości, w której żyjemy, która często boli i rani Może nawet trochę żałujemy, że przez chwilę daliśmy się porwać impulsowi bezinteresownej szlachetności. Bo nadszedł szary dzień i walka nieznosząca sentymentów wzięła górę. Byliśmy dobrzy przez moment. On wraca od czasu do czasu w chwilach uroczystych upamiętnień, rocznic. Ale co pozostaje na stałe? Mało, zbyt mało, bo nie chodzi o świętowanie, ale właśnie o dzień powszedni, a ten, jak był, tak jest szary, nieprzyjazny, niemądry głupotą jałowo umykającego czasu, bez tego dobra, do którego przez chwilę zatęskniliśmy. Gorzkie to prognozy, ale sprawdzone wielokrotnie. A przecież zdarzają się w dziejach naszych chwile, gdy nie powinno się przeoczyć symbolu, bo on coś mówi, nawet, jeśli ratio bywa dla wielu z reguły jedynym autorytetem.

Wielkość dostrzeżona za późno

W kwietniu 2010 roku była właśnie taka chwila i dotyczyła trzech wydarzeń. Pięciolecie śmierci Jana Pawła II. Siedemdziesięciolecie zbrodni katyńskiej i tragedia smoleńska z tą ostatnią powiązana niezbadanym zrządzeniem Opatrzności. Taki zbieg, nie okoliczności, ale konkretnych wydarzeń legł u podstaw rozważań na temat znaku, jakiego należałoby się dopatrywać. Oczywiście symbolika tego zbiegu wydarzeń jest czytelna. Gorzej, gdy chodzi o czytelność samego znaku. Zginęło 96 osób. Każda z nich jest ważna, w sensie eschatologicznym i humanistycznym – w tym ostatnim znaczeniu, dla wszystkich, nie tylko dla wierzących. Ale zginęła także jedna osoba, której wielkość z dnia na dzień – dopiero, gdy jej zabrakło – rozpoznało wielu. Nie tylko polityków skorych od zawsze do zamykania jej w klatce śmieszności lub manifestowanego w sposób obrażający już nie osobę, ale wręcz Państwo i Naród, lekceważenia przenoszonego na arenę międzynarodową i budzącego tam zgorszenie i zdumienie. Małość piętnuje zawsze obrażającego, a nie obrażanego. Prawdziwa ocena Prezydenta uwidacznia się w opiniach zagranicznych ujawnionych po jego tragicznym zgonie. A przecież ona znacznie wyprzedzała tragedię smoleńską. Dlaczego nie znalazła odbicia w polskich mediach? Dopiero dziś widać, jak zafałszowany obraz one kreowały, w dodatku doprawiając go jakże krzywdzącymi i jednostronnymi komentarzami. Ktoś powie: nie wszystkie media. To prawda, ale milczenie w tej materii i w takich sytuacjach obciąża niemal wszystkie.

Pytanie o przyszłość

Te sądy, jakże krzywdzące osobę i majestat pierwszego urzędu Rzeczypospolitej, przenosiły się na ulicę. To one kształtowały sondaże będące wynikiem odpytywania ludzi, którym własne zdanie przychodzi równie trudno, co niejednemu z polityków powiedzenie prawdy. Zatem, jeśli ma się coś zmienić, a słyszymy od tego tragicznego dnia, że koniecznie musi, to przede wszystkim musi to być zmiana narzędzia walki o władzę i jej sprawowania. Gruntowana odmiana Każde kłamstwo będzie jej zaprzeczeniem, a tym samym tych spontanicznie podejmowanych zobowiązań, dziś tak szczodrze artykułowanych. Wiele wypowiedzi przywoływanych przed kamerami telewizyjnymi – nie mamy tu na myśli tych spoza kręgu osób medialnych, a więc vox populi, ale profesjonalistów od kształtowania opinii publicznej – domagało się pojednania, zacierania różnic, tolerancji, zawieszenia sporów politycznych, postępowania w duchu miłości i prawdy (w polityce). To tylko niektóre z tych recept na lepsze jutro Przeważnie są one oczywiste, ale równie często zupełnie nie przystają do rzeczywistości życia politycznego. Kiedy jeden z wypowiadających się (profesor Zybertowicz) podważył tezę o konieczności zarzucenia sporów politycznych, zupełnie słusznie bowiem zapytał, czym wobec tego odznaczać by się miała demokracja, dziennikarz prowadzący rozmowę chyba się stropił i zaniepokoił. Może dlatego, że panuje niesłuszne, a dość rozpowszechnione mniemanie, iż w chwili tak uroczystej żałoby nie wolno wspominać nietaktownie o tej rzeczywistości dnia powszedniego, nawet, jeśli miałoby to przybliżyć realia. Ich pomijanie ze względów estetycznych z góry wskazuje na klęskę nawet najlepsze deklaracje Stare przysłowie, że o stryczku nie mówi się w domu wisielca, zawiera wielką mądrość życiową. Po prostu nie wypada Tak myśli wielu, przenosząc treść porzekadła na wszelkie sytuacje kłopotliwe i niewygodne. Z pewnością jednak nie myśleli tak ci z modlitwą i w zadumie towarzyszący tamtemu smutnemu niedzielnemu konduktowi. To było wspaniałe świadectwo prawdziwie ludzkich, niemodyfikowanych żadnym interesem uczuć. Czy można to samo powiedzieć o obmyślających już własne zyski polityczne? Oby tak było, ale…!? Wołanie o to, że coś się musi zmienić, przychodzi łatwo, o wiele trudniej odważnie i wyraźnie określić, jak tę zmianę widzą. Przede wszystkim u siebie samego. To są konkretne pytania. A odpowiedź może mieć tylko postać czynu, bo słowa mało tu ważą Przecież w mediach, nawet na trybunie sejmowej, przy różnych okazjach Prezydenta, którego dziś stawia się – słusznie – na piedestał nie tylko politycznych, ale i czysto ludzkich wartości, boleśnie wykpiwano, poniżano, aplikowano humor prymitywny i godny raczej półświatka niż twórczości artystycznej Jawnie kwestionowano jego kompetencje, choć dziś nagle odkryto jego erudycję i świetne rozeznanie w polityce światowej. Czyż można uznać to za gest szczery, a może wręcz jakieś nawrócenie, o czym teraz chętnie i jakże łatwo się mówi, jeśli ci sami ludzie, którzy dopuszczali się tak niegodnych czynów wobec Lecha Kaczyńskiego, nagle gotowi są całować jego trumnę, wypowiadać słowa kondolencji? Zbyt tanie to i spektakularne, a brak głośnego wyartykułowania swojej winy mówi sam za siebie Minie żałoba, wróci dawna brutalna, z niczym się nielicząca retoryka Niegodne jest dziś szermowanie bronią sarkazmu, ale wszystko to przypomina „nawrócenia” w 1989 roku byłych ideologów i aparatczyków ustroju komunistycznego.


Oczekiwanie w kolejce do złożenia hołdu prezydenckiej parze trwało nawet kilkanaście godzin
Fot. Artur Stelmasiak

Demokracja w prawdzie

Jeśli przełom, bo i takie słowo padło także w rozmowach na temat tragedii 10 kwietnia, ma być prawdziwy, musi sięgać do samego dna nieprawości. Prezydent był nią bezlitośnie chłostany i znosił to w niezwykłej, jak na tak wysoko postawioną osobistość, iście franciszkańską pokorą. Poczytano mu to za słabość. Ale tym silniej i boleśniej uderzano. O tym nie wolno zapomnieć, bowiem takie uprawianie polityki jest wręcz odwrotne do sposobu, jaki obrał Prezydent. Jeśli więc chcemy cokolwiek naprawić, najpierw uznajmy to, nie tylko w łatwych słowach, które ulatują, ale w czynach, których celem będzie dobro – nie własne, nie określonej partii, ale tego Narodu i tego Państwa. Te nieporadne słowa przelane tu na papier to nie apoteoza, ale wołanie o prawdę i uczciwość prywatną i publiczną, o wartości, które jedynie mogą dopomóc do samorealizowania się demokracji. Bowiem szary człowiek mający dzięki niej prawo głosu nie może być okłamywany, nie można go także zobowiązać do uczciwości, samemu łamiąc ją na każdym kroku. Ta lekcja sprawowania władzy to jeden z owoców przeżywanego dziś nieszczęścia. Jakiż ten owoc się okaże? Niedaleka przyszłość da z pewnością odpowiedź.

Antyfona rozpoczynająca Mszę św na piątek po trzeciej niedzieli Wielkiego Postu (mszał przedsoborowy) brzmi: „Uczyń mnie, Panie, znakiem ku dobremu, aby ci, którzy mnie nienawidzą, widzieli ku zawstydzeniu swojemu, żeś Ty mi pomógł i pocieszył mnie, Panie”. Odchodząc od tematyki przywodzącej na myśl te ludzkie, jakże smutne i godzące we wszelką nadzieję sprawy, odczytajmy wyżej zacytowaną myśl w duchu prawdy wiecznej. Może ona właśnie wyraża to, co najbardziej istotne w tej tragedii, z której, po ludzku rzecz pojmując, nic nie rozumiemy i nieprędko się z niej otrząśniemy.

Ks Zygmunt Zieliński

 

Artykuł ukazał się w numerze 05/2010.

© Civitas Christiana 2024. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Projekt i wykonanie: Symbioza.net
Strona może wykorzysywać pliki cookies w celach statystycznych, analitycznych i marketingowych.
Warunki przechowywania i dostępu do cookies opisaliśmy w Polityce prywatności. Więcej