W obcęgach geopolityki

2013/01/21
Rozmawiamy z profesorem Andrzejem Nowakiem z Uniwersytetu Jagiellońskiego, historykiem myśli politycznej Europy Wschodniej XIX i XX wieku

Jeśliby przyjąć perspektywę myślenia Feliksa Konecznego o nieuchronnym konflikcie cywilizacji, to konflikt polsko-rosyjski nie ma rozwiązania.

Jeśli przyjąć tę perspektywę to pozytywnego rozwiązania stosunków polsko- rosyjskich nie ma i nie może być, bo Koneczny nie przyjmuje innej niż zła możliwości połączenia cywilizacyjnego, hybrydy cywilizacyjne zaś uznaje za najgorsze z możliwych rozwiązań. Ale ja tak radykalnych wniosków nie wyciągam – choć uznaję cały szereg uwarunkowań odrębnie kształtujących Rosję od Zachodniej Słowiańszczyzny, Polski i tej części Europy Środkowo-Wschodniej, która wybrała źródło swej cywilizacji w kręgu kultury łacińskiej.

Zatem nie tylko konflikt cywilizacyjny leży u podstaw złych stosunków polsko-rosyjskich?

Myślę, że kluczowy jest tu konflikt geopolityczny o dominację w Europie Środkowo-Wschodniej. Konflikt ten Polska przegrała w końcu XVII wieku z chwilą podpisania rozejmu andruszowskiego w 1667 roku i od ponad 300 lat stoi na drodze pełnej ekspansji imperium rosyjskiego.

W XIX wieku kolejne powstania po rozbiorach, w których Rosja zagarnęła 82 proc. terytorium Rzeczypospolitej, destabilizowały to imperium i wykluczały jego ekspansję do środka Europy. W okresie komunistycznym tego imperium Polska w 1920 roku zatrzymała najazd bolszewicki na Europę Środkową, a później już po wchłonięciu naszego państwa do bloku sowieckiego (po 1944 roku) opór Polski – w 1956, 1966, 1970 i później w 1980 i 1981 roku odegrał wielką rolę w rozkładzie tego imperium. To sprawia, że Polska jest postrzegana w Moskwie po dzień dzisiejszy jako przeszkoda w ekspansji imperialnej Rosji.

W retoryce politycznej prezydenta, a obecnie premiera Putina najważniejsza geopolitycznie jest oś Moskwa – Berlin. W 2005 roku ujął on to jednoznacznie, że Europa miała się najlepiej, gdy Rosja z Niemcami ściśle współpracowała. Nasz punkt widzenia na tę sytuację jest zupełnie inny.

Jakie w tej sytuacji jest miejsce dla Polski?

Skoro główna oś współpracy, z punktu widzenia Moskwy, rozciąga się od Moskwy do Berlina, to nie ma innego miejsca dla Polski niż korytarz, przez który współpraca rosyjsko-niemiecka powinna przebiegać, albo zapory, która jest cienką ścianką działową (wedle określenia Stalina z 1918 roku), jaką Rosja sowiecka musiała przebić, aby dojść do Niemiec.

To nie jest wymysł ideologii komunistycznej, ale realna konstrukcja geopolityczna, bowiem Rosja i Niemcy są wielkimi potęgami, których współpraca zapewnia im dominującą rolę w zachodniej części kontynentu euroazjatyckiego. Polska leżąc między tymi potęgami przeszkadza im w owej współpracy – chyba, że wyrzeknie się swej podmiotowości, ograniczy swoją rolę do korytarza, przez który będą mogły swobodnie przebiegać linie współpracy rosyjsko-niemieckiej.

Ze zrozumienia tej sytuacji ma wynikać zwrot w naszej polityce zagranicznej dokonany przez rząd Platformy Obywatelskiej?

Ten zwrot dokonany przede wszystkim przez ministra Radosława Sikorskiego miał zaakcentować możliwość porozumienia polsko-rosyjskiego, odsunięcia na dalszy plan współpracy polskoukraińskiej i z krajami Zakaukazia, które prezydent Kaczyński i poprzedni rząd usiłowali włączyć w schemat porozumienia antyimperialnego i antyrosyjskiego o charakterze gospodarczo-strategicznym. Chodziło tu głównie o alternatywne wobec rosyjskich linie przesyłowe ropy i gazu. Nowy rząd premiera Tuska starał się odciąć od tej polityki i zasygnalizować, że dla Warszawy teraz to Moskwa jest najważniejszym, najbardziej pożądanym sąsiadem na Wschodzie. Stąd wizyta Tuska w bardzo nieszczęśliwym zresztą terminie, w szczytowym okresie prezydenckiej kampanii wyborczej w 2008 roku, kiedy nikt poważny do Moskwy nie jeździł.

Oznaczało to niezrozumienie istoty polityki zagranicznej i zlekceważenie jej zasad w imię walki wewnętrznej. Premier Tusk i minister Sikorski byli gotowi uczynić wszystko, aby osiągnąć efekt „piarowski” w walce z PiS-em.

…który nazywa polskiego premiera „naszym człowiekiem w Warszawie”.

Warto przypomnieć określenie cara Mikołaja I, który mówił, że zna dwa rodzaje Polaków: tych, których nienawidzi i tych, którymi gardzi. Nienawidzi swoich otwartych wrogów, a gardzi udającymi przyjaciół Rosji. Żaden władca rosyjski – mówił Mikołaj I – nigdy nie wierzy w szczerość prorosyjskiego zwrotu Polaków. Myślę, że i premier Tusk i minister Sikorski będą mieli wielką trudność w przekonaniu Rosjan, co do trwałości swoich uczuć ku Rosji.

Warto zresztą zauważyć, że najbardziej krytyczne artykuły w prasie rosyjskiej pojawiły się właśnie na ich temat. Sikorskiemu wytyka się, że udaje przyjaciela, przyjeżdża do Moskwy, przypominając jego istotnie niemądrą wypowiedź, w której porównał rurociąg północny do Paktu Ribbentrop – Mołotow, jak również podróż do Waszyngtonu w ubiegłym roku, gdzie wygłosił czysto propagandowe oświadczenie o potrzebie stworzenia doktryny NATO reagującej na neoimperialne poczynania Moskwy. Było to tuż po wyborze Baracka Obamy, kiedy było jasne, że nie ma najmniejszych szans na przyjęcie tej skądinąd słusznej doktryny.

Polityki zagranicznej nie prowadzi się tylko po to, aby móc informować opinię wewnętrzną w kraju o paśmie sukcesów. Na te poczynania patrzą bowiem nasi partnerzy zagraniczni i, jeśli podporządkowane są one tylko logice propagandy wewnętrznej, a nie jakiejkolwiek stabilnej linii w relacjach z tymiż partnerami, to czyni to naszą politykę zupełnie niewiarygodną.

Trudno poważnie traktować sens i pryncypia takiej polityki…

W założeniu ma to zdjąć z Polski odium kraju nieracjonalnie antyrosyjskiego, które nam przeszkadza w Unii Europejskiej. Być może ma to jakiś sens, bo wtedy będziemy lepiej traktowani w kluczowych stolicach UE – Paryżu i Berlinie. Moim zdaniem jest to jednak chybiona kalkulacja, bo nasze interesy w podstawowych punktach są sprzeczne z interesami Rosji. I nie sposób tego ukrywać. W relacjach z tą Rosją, której władcą i symbolem jest Władimir Putin polski konflikt polityczny to gra o sumie zerowej: tam gdzie jeden wygrywa, druga strona przegrywa. I nie łatwo tu znaleźć dobry kompromis.

Sytuacja była inna w latach 1991 – 1993, kiedy Rosja była w defensywie, a władze na Kremlu przyjęły kurs antykomunistyczny. Obecnie sytuacja jest diametralnie inna. Zwyciężyły tendencje neoimperialne i kiedy Putin proponuje spotkanie w Katyniu, to trzeba wziąć pod uwagę, że debata, jaka toczy się obecnie wewnątrz Rosji pod pełną kontrolą premiera niesie przekaz: Polska jest naszym wrogiem, Polska spiskowała z Hitlerem… W takim kontekście trudno uwierzyć w szczerość intencji zapraszającego do Katynia.

Drugi o wiele poważniejszy aspekt tego zaproszenia to fakt, że premier Putin był przez większość swej kariery jest oficerem kadrowym KGB. W innych sprawach, jak rokowania gazowe, kwestia wiz, stosunków handlowych z Rosją, nie ma to być może większego znaczenia. Ale gdy mamy się spotkać nad grobami w Katyniu, nie można tego nie przypomnieć, bo zbrodnią katyńską są obciążone formacje NKWD, którego kontynuacją bezpośrednią jest KGB. Pamiętajmy: Putin z chwilą wyboru na prezydenta udał się na Łubiankę i złożył meldunek: zadanie wykonane towarzysze oficerowie – władzę w państwie przejęliśmy. My – to znaczy KGB.

Gdyby Rosja miała rzeczywistą wolę jakiegoś przełomu w sprawie Katynia, to nadawcą tego zaproszenia mógłby być tylko prezydent, jako głowa państwa i to on powinien zaprosić głowę państwa polskiego. Poza tym prezydent Miedwiediew, w odróżnieniu od Putina nie jest bezpośrednio związany ze służbami specjalnymi.

Co zatem w zamyśle Rosji to oznacza?

To nie jest żaden przełom w sprawie Katynia, jak zachłystują się nasze media, ale raczej pułapka zastawiona przez politykę rosyjską. Szansa na porozumienie z początku lat 90., kiedy dyskurs w Rosji był antykomunistyczny i potępiał sowieckie zbrodnie, została zmarnowana głównie na skutek ewolucji wewnętrznej debaty w Rosji, ale i z naszej winy, bo chyba nie byliśmy gotowi na postawę z listu biskupów polskich do biskupów niemieckich: Przebaczamy i prosimy o przebaczenie.

Na czym polega ta pułapka Putina?

To znany nam trick z historii stosunków polsko-rosyjskich i dziejów rosyjskiej polityki imperialnej: dzielić i rządzić. Oznacza to, że kraj, który ma być poddany stopniowo kontroli rosyjskiej, jest dzielony wewnętrznie przez rosyjskich ambasadorów, rosyjską politykę zagraniczną: na partię „rosyjską” i partię, którą Rosja chce zdelegitymizować. Te dwie partie rozgrywa się przeciw sobie. Tak było w XVIII w. z partią królewską i partią opozycji magnackiej, które wygrywał przeciw sobie ambasador Repnin przed Konfederacją Barską. Wskazywał: z tymi rozmawiamy, z tamtymi nie, aż ci drudzy zaczynają się dopraszać łask cesarzowej. Ten sam manewr powtórzył Stalin w 1944 r. mówiąc brytyjskiemu premierowi Churchillowi, następnie polskiemu premierowi Mikołajczykowi, że powinien on usunąć prezydenta Raczkiewicza, bo z premierem może rozmawiać, a z prezydentem sobie nie życzy.

Jeśli jedno państwo chce prowadzić z drugim równoprawne stosunki, to musi zwracać się do tych partnerów, którzy reprezentują to państwo, a nie wybierać sobie bardziej przyjaznych. Zaakceptowanie innej postawy oznacza ubezwłasnowolnienie.

Trzeba też powiedzieć, że to próba moralnego poniżenia narodu polskiego. Można też chyba mówić o pułapce moralnej?

Wystąpienie premiera Putina nad grobami katyńskimi w roli patrona moralnego pojednania wydaje mi się w tej chwili raczej ponurą i przewrotną farsą. W kulturze rosyjskiej wśród różnych prądów jest też mocny nurt przewrotnej perwersji moralnej, skrajnej kpiny moralnej. Mam wrażenie, że właśnie dochodzimy do owej granicy kpiny moralnej – pułkownik KGB, spadkobierczyni NKWD zaprasza polskiego premiera i jednocześnie odrzuca polskiego prezydenta – po to, aby zainscenizować farsę pojednania moralnego nad grobami ofiar organizacji, którą reprezentuje.

To nie byłaby farsa tylko wtedy, gdyby premier Putin powiedział nad grobami katyńskimi, że potępia całkowicie NKWD i KGB i przeprasza za słowa wypowiedziane na Łubiance o powrocie KGB do władzy w Rosji, że potępia swoją działalność w KGB. Jeśli tego nie uczyni – nie ma najmniejszego prawa stanąć na ziemi katyńskiej nad grobami pomordowanych przez KGB oficerów polskich w roli patrona pojednania.

Jeśli wciągnięci zostają w tę grę reprezentanci Polski, to następuje przykra farsa.

Myślę, że najlepiej będzie jeśli prezydent Polski osobno będzie obchodził tę uroczystość i nie da się wciągnąć do owej gry.

Czy można jednak powiedzieć, że w stosunkach polsko-rosyjskich coś drgnęło?


Prof. Andrzej Nowak twierdził, że polska polityka musi doprowadzić do akceptacji przez Rosję suwerennej Polski

Widzę pewne symptomy nadziei. Wiążę je z Cerkwią prawosławną. Kiedy Stalin dopuścił jej przywrócenie w 1943 roku po latach straszliwych prześladowań była ona skrajnie uzależniona od państwa komunistycznego. Wszyscy hierarchowie byli mianowani bezpośrednio przez KGB. To uzależnienie odciskało się na postawach hierarchów, łącznie z poprzednim patriarchą. Obecny patriarcha Cyryl też wywodzi się z tamtego okresu, przypomnę, że w wieku 30 lat został arcybiskupem odpowiedzialnym za stosunki Cerkwi prawosławnej z zagranicą. Ale jednak korzystając z faktu, że minęło 20 lat od upadku systemu komunistycznego, patriarcha Cyryl zdaje się reprezentować o wiele bardziej krytyczną linię w stosunku do spuścizny sowieckiej. Kładzie nacisk na zbrodnie sowieckie na chrześcijanach, w pierwszej kolejności, co oczywiste, na prawosławnych. Można jednak powiedzieć, że widać coraz większą rolę Cerkwi prawosławnej w kształtowaniu polityki historycznej w Rosji.

Widać, że ma ona charakter antykomunistyczny. Nie ma tu miejsca na „dobrego Stalina”, inaczej niż w ideologii Putina z początku jego prezydentury. Stalin jest potępiony całkowicie jako straszliwy zbrodniarz, który zabił najwięcej Rosjan w historii.

To istotnie proces szerszy, głębszy?

Niedawno wszedł na ekrany kin w Rosji film „Car”, w którym po raz pierwszy Iwan Groźny został przedstawiony jako zbrodniarz, bo zabił metropolitę moskiewskiego Filipa. Wymowa tego filmu uderza w podstawy najgorszej wersji ideologii rosyjskiej, do której próbowano nawiązywać w kształtowaniu świadomości politycznej Rosjan w ostatnim dziesięcioleciu, według której każda zbrodnia jest dobra, jeśli służy wielkości Rosji. Cerkiew teraz już mówi wyraźnie: nie każdą zbrodnię da się usprawiedliwić – nawet wielkością Rosji.

To początek jakiejś istotnej przemiany?

Cerkiew prawosławna miała wpływ, na realizację w 2008 roku ogromnego projektu z zakresu polityki historycznej – wybór przez telewidzów najpopularniejszej postaci w dziejach Rosji. Władzom zależało, aby to był jakiś polityk z przedrewolucyjnej Rosji. Cerkiew lansowała świętego Aleksandra Newskiego – i jego wybrano. Także związany z moskiewskim patriarchatem profesor Andriej Zubow wydał w ubiegłym roku pod swoją redakcją wielką, dwutomową historię Rosji w XX wieku, w której bez żadnych usprawiedliwień, po imieniu nazwane są wszystkie główne zbrodnie systemu sowieckiego – w ty także zbrodnie na Polakach: 23 sierpnia 1939 i jego konsekwencje: 17 września, Katyń, itd.

Z naszego chrześcijańskiego punktu widzenia jest to zwrot ku lepszemu. Dlatego, o ile krytycznie zapatruję się na polityczną imprezę związaną z zaproszeniem przez Putina naszego premiera Tuska do Katynia, to inaczej patrzyłbym na wizytę tam delegacji Cerkwi prawosławnej, jak się mówi, z udziałem patriarchy Cyryla. W tej sytuacji i nasz Kościół katolicki zapewne wyśle godną reprezentację.

Na Kremlu zdają się jednak nadal panować tendencje ideowe hołubiące imperialne ambicje Rosji?

Na początku mijającej dekady najbardziej znacząca była doktryna euroazjatyzmu, bardzo radykalnej konfrontacji z Zachodem, śmiertelnej wojny ze Stanami Zjednoczonymi i współpracy z Niemcami, oderwania Europy od świata atlantyckiego i zniszczenia hegemonii Ameryki. Ale szybko okazało się, że Putin nie postępuje ściśle z ideologicznym azymutem, a jedyną jego wskazówką jest umacnianie geopolityczne Rosji w brutalnym wykonaniu tradycyjnego imperializmu rosyjskiego, czego przykładem była wojna z Gruzją w 2008 roku. Konsekwencją tego jest dążenie do odbudowy pozycji wielkomocarstwowej Rosji na arenie międzynarodowej i stłumienie wszelkiej wewnętrznej demokracji mogącej osłabić Rosję, centralizacja systemu politycznego. I to jest akceptowane przez większość opinii publicznej, w przeciwieństwie do lat 90. postrzeganych jako czas chaosu i zachodnich wpływów. Czasy Putina Rosjanie postrzegają jako rządy cara surowego, ale takiego, którego boją się inni i nie pogardzają Rosją.

Rosja na tyle agresywnie realizuje politykę energetyczną, że można mówić o używaniu broni energetycznej?

Kolejne wydania doktryny państwowej Rosji potwierdzają, że chce ona utrwalić swą strategiczną kontrolę nad dostawami energii do Europy, by trwale uzależnić od siebie Europę. Chce zbudować alternatywę dla tej linii w postaci sieci przesyłowej do krajów azjatyckich Chin i Indii, żeby szantażować Europę groźbą zakręcania kurka gazowego. Geopolitycznie taka gra jest zrozumiała, ale Chiny to partner skrajnie ryzykowny i Rosja będzie musiała utrzymać kierunek europejski, ku czemu skłaniają ją także (tu różnię się z Konecznym) korzenie cywilizacyjne. Niech świadczy o tym choćby fakt, że bogaci Rosjanie budują wille na Morzu Śródziemnym a nie Chińskim, a oszczędności lokują w bankach szwajcarskich i w londyńskim City raczej niż w Tokio i Szanghaju. Potwierdza to, że Rosja nie jest gotowa mentalnie do zwrotu w stronę Azji. Chińczycy nadto mają pretensje do co najmniej półtora miliona km kwadratowych terytorium na Dalekim Wschodzie i nigdy z tego nie zrezygnują.

W tych wymogach geopolityki możemy upatrywać szansy na zmianę relacji z Rosją?

W dłuższej perspektywie czasu – tak. Rosja będzie musiała w coraz większym stopniu poświęcać uwagę na obronę swoich pozycji w Azji, pomimo prowadzonej obecnie, w myśl ideologii euroazjatyzmu, gry przeciw Zachodowi z niektórymi mocarstwami azjatyckimi. W dłuższej perspektywie Rosja będzie musiała zwrócić się ku Europie.

Kluczowe będzie dla nas pytanie, takie, jak przed 80 laty postawił Dmowski w pracy z 1931 roku „Świat powojenny i Polska”. Stwierdzał on, że Polska musi umocnić się na tyle na zachodniej granicy Rosji, żeby ta traktowała nasze państwo jako poważnego partnera, aby jedynym partnerem dla Rosji nie były na zachodniej granicy Niemcy, ale także Polska.

Należy więc nie oglądając się na zły obecnie stan stosunków z Rosją, wynikający z różnicy interesów politycznych, nie dać się uprzedmiotowić rosyjskiej polityce, umacniać nasze państwo, nie dawać się rozgrywać takimi prymitywnymi metodami, jak zaproszenie do Katynia, które ma podzielić naszą scenę polityczną i poniżyć nasze morale. By stać się poważnym partnerem dla Rosji, która będzie musiała zwracać się ku Zachodowi, Polska – w perspektywie 20-30 lat – musi się umacniać, a nie słabnąć i gardzić własnym państwem. Tym Zachodem dla Rosji nie mogą pozostać tylko Niemcy. Polska musi znaleźć swoje miejsce w wyobraźni politycznej Rosjan, jako poważny i stabilny partner, broniący swoich interesów, a nie kraj, który „podlizuje się” w sposób nieszczery, bo tak Rosjanie odbierają umizgi premiera Tuska i ministra Sikorskiego i tego nie akceptują.

Obecnie Rosja stawia jednoznacznie na silnego partnera – Niemcy.

Tak, ale nie da się całej Europy uzależnić tylko przez Niemcy. Dlatego w tej grze Rosji ważne są Włochy premiera Berlusconiego, skrajnie prorosyjskie, co wynika interesów gospodarczych m. in. firm, których właścicielem jest Berlusconi, ale i Francja: z powodów ekonomicznych i mentalnościowo-ideologicznych (dla Francuzów wciąż ważne są resentymenty antyamerykańskie, owo wzmacnianie Europy z Rosją, żeby odegrać się na Amerykanach).

Taką grą z Rosją zupełnie nie jest zainteresowana Wielka Brytania, traktująca Rosję, jako niebezpieczną. Trzeba też zauważyć, że, we Francji, Włoszech i w samych Niemczech są poważne siły polityczne, które patrzą krytycznie na zabiegi lobby prorosyjskiego. Można też w tych krajach tworzyć lobby blokujące działania prorosyjskie i szukać porozumienia z tymi siłami, bo przecież nie wszyscy chcą być sługusami Putina.

Jeśli uda się nam wyhamować rosyjskie plany imperialne, które biegną rurociągami północnym i południowym i doprowadzić do budowy rurociągu Nabucco, alternatywnego projektu zaopatrywania Europy w gaz od południa, to ubezsensowni rosyjski rurociąg południowy i osłabi nacisk Rosji od południa. Nord Stream, teraz wydaje się z naszej perspektywy przegrany, ale to nie oznacza, że przegrane jest wszystko i musimy się pogodzić z rolą korytarza. Tak nie jest.

Można też stępić ostrze rosyjskiej broni energetycznej poprzez pozyskiwanie energii z alternatywnych źródeł. Polska ma tu podobno znaczny potencjał?

Warto poszukiwać i wykorzystywać własne źródła energii. Nie uważam jednak, żeby w związku ze stępieniem rosyjskiej broni gazowej i naftowej można było uznać problem Rosji za rozwiązany. Wiadomo przecież, że Rosja ma największe zasoby naturalne na świecie, ma niemal całą tablicę Mendelejewa i drugie co do wielkości na świecie zasoby pitnej wody, najważniejszego przecież surowca do przetrwania życia na ziemi. Rosyjskie surowce będą więc zawsze potrzebne światu i trzeba się z tym pogodzić i nie próbować odwracać się do Rosji plecami.

Na prowadzenie polityki z Rosją jesteśmy więc skazani. Jakie powinny być jej azymuty?

Musimy doprowadzić do sytuacji, w której Rosja zaakceptuje suwerenną Polskę, a my będziemy akceptowali suwerenną Rosję, która pozostanie naszym potężnym sąsiadem na Wschodzie. Rosji zaś dotąd nie będziemy mogli traktować jako życzliwego partnera, dopokąd ta nie zacznie traktować Polski inaczej niż jako korytarza, czy przepierzenia, które należy przebić.

Dziękuję za rozmowę

Artykuł ukazał się w numerze 04/2010.

© Civitas Christiana 2024. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Projekt i wykonanie: Symbioza.net
Strona może wykorzysywać pliki cookies w celach statystycznych, analitycznych i marketingowych.
Warunki przechowywania i dostępu do cookies opisaliśmy w Polityce prywatności. Więcej