W poszukiwaniu granicy niewyznaczalnej

2013/01/19

Październik jest miesiącem swoistego rachunku sumienia, który często kończy się wyznawaniem zaniedbań na polu, jak powiedzieliby jedni, „przyswajania” nauki papieża, lub jak zapewne woleliby inni, „wcielania słowa w czyn”. Konkretnie chodziłoby o Słowo, które często padało na polską ziemię, nawet jeżeli przefiltrowaną przez bruk Rzymu, to jednak będącą i od razu stawało się naszym zadaniem…

Doprawdy, mamy o czym rozmyślać. I tylko nas zasmuca, czy też nudzi, to ciągłe dochodzenie do wniosku, że znów okazujemy się bezrefleksyjni, a raczej – że niezbyt pilnie przykładamy się do poszukiwania ciała dla Słowa.

Każde Słowo ma swoje wymiary. Można powiedzieć, że mierzy się je długością pamięci, zasięgiem odbioru, wielkością idei, którą niesie, wreszcie głębokością sfery, do której się odwołuje w nas. I tu pojawiają się kolejne problemy: inaczej dociera do nas słowo mówione, inaczej pisane, inaczej tekst filozofa, inaczej traktat teologa, inaczej dobitność homiletyczna, a jeszcze inaczej literatura.

Jakże zatem wielkim bogactwem jest dla nas nauka Jana Pawła II! Przecież sięgał on po każdy sposób przekazywania Słowa, a czynił to tak wyraźnie i dobitnie, że każdy z wymiarów można dostrzec oraz opisać z dużą dokładnością.

Czy na pewno każdy? O ile encykliki, przemówienia i listy apostolskie stoją metrami na półkach, już nie tylko sklepów (jakie to szczęście!), o tyle poezja często jest pomijana. Ratują się fragmenty wyśpiewane w oratorium Tu es Petrus Rubika czy Tryptyk Rzymski, zinterpretowany muzycznie przez Stanisława Sojkę. A cała reszta, składająca się na, bądź co bądź, pokaźny tom? Pozostaje na poły tajemnicza, podobnie jak sama skłonność naszego wielkiego Rodaka do sięgania po język literatury tam, gdzie równie swobodnie posłużyłby się językiem filozofii czy teologii.


Zainteresowanie Karola Wojtyły teatrem i dramatem datuje się od lat szkolnych  |  | Fot. Archiwum

Pytanie o tę literacką słabość zadają sobie do teraz wszyscy badacze zagłębiający się w tę niezwykłą twórczość. Chodzi o pewien brak. Ale czego mogło zabraknąć bogatemu i precyzyjnemu językowi filozofii albo uświęconemu wybitnymi poprzednikami, a przede wszystkim tekstami natchnionymi, słownictwu teologii? Otóż, odnajdując pustkę na poziomie wrażliwości literackiej, odkrywamy tym samym nieznany nam rodzaj głębi, którą można tym Słowem otworzyć. Pozostaje nam być może takie pytanie, jakie zadaje sobie i swojemu obecnemu-nieobecnemu ojcu jedna z postaci dramatu Promieniowanie ojcostwa:

Kiedyż się to wypowie, co zawiera się w tobie i we mnie, Co zalega do głębi świadomość i chyba czeka na słowa?

Czy znajdziemy kiedyś będąc razem chwile dla takich słów,

Które wynoszą na wierzch to, co naprawdę jest w głębi,

I jakoś sprawdzimy na co dzień istnienie tego, co jest?

„Słowo” i „głębia” to sam trzon twórczości literackiej, dramatycznej apostoła narodów naszych czasów. W zależności od tego, czy spojrzymy na poszukiwania formy w ramach Teatru Rapsodycznego, tego wielkiego teatru słowa, czy też na poszukiwania coraz to nowych dróg ekspresji tego, co ukryte, co jest tajemnicą bytu duszy ludzkiej, odnajdziemy inny dialog owych swoistych wyznaczników tej twórczości. Pisząc dziś o dramaturgii Karola Wojtyły, trudno nie powołać się na słowa Bolesława Taborskiego z książki o wiele mówiącym tytule Karola Wojtyły dramaturgia wnętrza. Pisze on: „Jest to dramaturgia odbiegająca od naszych przyzwyczajeń i teatralnych gustów, trudna i złożona, niekonwencjonalna, a co może bardziej zadziwia – eksperymentalna. W epoce teatru otwartego na wszelkie powierzchowne, naskórkowe wrażenia, doznania, ekscesy jest to dramaturgia idąca w głąb człowieka i często rozgrywająca się w jego wnętrzu, a w tym celu posługująca się niełatwymi, lecz nader ciekawymi, środkami formalnymi”.


Mieczysław Kotlarczyk (pierwszy od prawej) twórca „Teatru Rapsodycznego”wprowadzał Karola Wojtyłę w świat teatru i dramatu  | 

Zetknąwszy się choć raz z dramatami takimi jak Hiob, Jeremiasz, Brat naszego Boga, Przed sklepem jubilera czy wreszcie Promieniowanie ojcostwa, nie ma się najmniejszych wątpliwości, że nawet z samą przestrzenią dzieją się „dziwne” rzeczy: cień wytłumaczalny logicznie światłem rzucanym przez latarnię uliczną wprowadza w inny wymiar obcowania człowieka z samym sobą, ten sam lokal pojawia się jednocześnie w różnych miejscach, a różne przestrzenie mogą znaleźć się równocześnie w tym samym miejscu. Przestrzeń i czas nie są respektowane, ale owo zaburzenie rzeczywistości prowadzi nas do wnętrza. Osoby, które spotykają się w przedziwnej przestrzeni leśnej, niekoniecznie znajdują się fizycznie na łonie natury – jest to świat wewnętrzny duszy, w którym znajduje się ona najbliżej Źródła, najbliżej Początku. Przyroda jest tu księgą obecności Boga, lecz Boga nienazwanego po imieniu, Boga ukrytego, a jednocześnie ze wszystkich stron ogarniającego człowieka. Przejawia się w tym, co najbardziej ludzkie: w talencie artystycznym, powołaniu, małżeństwie, rodzinie, rodzicielstwie. Jest obecny w momentach zakochania, dorastania uczuciowego, nie waha się ukazywać w czymś tak codziennym jak wystawa sklepowa. Rzeczywistość nadprzyrodzona kształtuje się w przestrzeniach międzyosobowych, nie bojąc się wzmianek o butach na wyższym obcasie czy psie, który miał „pysk rozczulający”. Świat ukazywany w dramatach jest kształtowany sercem odważnym, pokładającym wiarę w głębokie przenikanie się pierwiastka boskiego z pierwiastkiem ludzkim, więcej nawet: w nierozdzielność tych dwóch, że mówienie o dualizmie rzeczywistości jest wyborem w najwyższym stopniu niewłaściwym.

Schodzenie do głębi, lekceważenie porządku świata jest w zasadzie niczym innym jak ukazywaniem stworzenia u źródeł Prawdy, jest próbą ukazania więcej w obrazach niż w samych słowach. Dobieranie słów jest misterne i przezroczyste zarazem, słowa kształtują tu wyjątkowe pejzaże duszy, portrety wewnętrzne osób, słowa usprawiedliwiają, łagodzą, wygładzają ostre zakręty na drodze życia człowieka. Jeżeli odruchowo chciałoby się podzielić postaci pojawiające się na kartach dramatów na „dobre” i „złe”, szybko zostanie się wprowadzonym na właściwy poziom rozważań, bo tam, gdzie dotyka się tajemnicy osoby, nie można takiej granicy przeprowadzić.

I coraz silniej okazuje się, że niemożliwe jest również wytycznie granicy między tym, co ludzkie, a co boskie. Całe życie, cała rzeczywistość, w którą wpisane jest ludzkie istnienie, okazuje się być jednym wielkim sakramentem, czyli widzialnym znakiem Niewidzialnego. Jeżeli obecnie słowo „mistyczny” jest często nadużywane, tutaj powinno się pojawić. Przeglądając karty dzieł największych mistyków, którzy jednocześnie stawali się mistrzami duchowości, możemy dojść do wniosku, że zostali nam dani jako wyraźny obraz rzeczywistości ukrytej, a przecież właściwej każdemu, tajemniczej łączności z Najwyższym, która jest w nas miłością wciąż nieznaną i mogącej zaskakiwać oraz fascynować.

Zafascynowanie dramaturgią Karola Wojtyły ma w sobie coś z tego zamiłowania do mistyki, a u swojej podstawy leży blisko zachwytu nad człowieczeństwem niemożliwym do oddzielenia od Bóstwa. Poszczególne słowa, zdania, dialogi, obrazy, kolejne medytacje, którymi stają się słowa postaci, są ciągłym prowadzaniem ku granicy niewyznaczalnej, a przy tym próbami uchwycenia tajemnic, przy których ustaje język filozofii, a język teologii pokornie chyli głowę.

Agnieszka Jaroszewicz

Artykuł ukazał się w numerze 10/2009.

© Civitas Christiana 2024. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Projekt i wykonanie: Symbioza.net
Strona może wykorzysywać pliki cookies w celach statystycznych, analitycznych i marketingowych.
Warunki przechowywania i dostępu do cookies opisaliśmy w Polityce prywatności. Więcej