Zbyteczne cnoty

2013/01/19

„Cnota” to słowo nieczęsto dzisiaj używane, przestarzałe, więc chyba niepotrzebne. Kulturowy balast, o którym czasami – zresztą coraz rzadziej – przypomni tylko kaznodzieja z ambony lub jakiś teologiczny archiwista.

Na ogół cnota kojarzy nam się z dwiema postaciami. Albo z „cnotliwą panienką”, czyli dziewczyną śmiertelnie nudną, a w dodatku zahukaną, albo, jak pisał w swoich Wspomnieniach ojciec Józef Maria (Innocenty) Bocheński OP, z „cnotliwą babcią pod kościołem”, czytaj: kobietą niezbyt rozgarniętą i mało komunikatywną. Ogólnie istnieje opinia, że cnota to jakaś bliżej nieokreślona właściwość nieatrakcyjnych osób płci żeńskiej, którym się w życiu nie powiodło i w związku z tym szukają ucieczki w owej enigmatycznej „cnocie”. Prezenter telewizyjny dodałby jeszcze do tego obrazu komentarz, że osoby uchodzące za cnotliwe mają na ogół wykształcenie podstawowe, pochodzą z małych miast i nałogowo czytają prasę katolicką, a poza tym wolą Kościół „toruński” od „łagiewnickiego”. (Przyjęło się bowiem dzielić Kościół rzymskokatolicki na toruński i łagiewnicki, integrystyczny i postępowy, fundamentalistyczny i otwarty, staroświecki i nowoczesny itp. A ja zawsze w swojej dziecięcej naiwności myślałem – mając w pamięci powtarzane regularnie Credo – że Kościół jest jeden, święty, powszechny i apostolski…).

Wieloznaczne pojęcie

Powyższymi spostrzeżeniami właściwie można by zakończyć rozważania nad cnotą, jako nieprzystające do współczesności. Na przeszkodzie stoi jedynie drobny fakt, że polski wyraz „cnota” odpowiada łacińskiemu rzeczownikowi virtus (rodzaj gramatyczny żeński), który z kolei wywodzi się od vir, co znaczy „mąż”, „mężczyzna”, „małżonek”, a także „żołnierz”, „wojownik” i nawet „bohater”. Sama zaś virtus to, jak objaśnia Cyceron (Marcus Tullius Cicero, 106-43), „dzielność (odwaga, waleczność) w najwyższym stopniu przynależna mężczyźnie”. Coś więc w naszym prosto skonstruowanym obrazie się nie zgadza: tam naiwna parafianka, a tutaj wojowniczy, budzący podziw mężczyzna – i obydwoje cnotliwi. Chyba zaszło jakieś nieporozumienie pojęciowo- językowe.


Zwierciadło cnót
Ilustracja: Dominik Różański

Trzeba przyznać, że szeroko rozpowszechniona, negatywna opinia o cnotach opiera się bardziej na niefortunnych, utrwalonych skojarzeniach aniżeli na rzetelnej wiedzy o tym, czym cnota jest. A czym ona jest? Żeby na to pytanie odpowiedzieć, musimy zastanowić się nad zagadnieniem z pozoru całkiem odmiennym, a mianowicie, jakiego rodzaju różnice występują między ludźmi.

Ilekroć patrzymy na znane nam albo obce osoby, zauważamy między nimi różnice w charakterystyce fizycznej: przede wszystkim w płci, a później we wzroście, w sylwetce, fizjonomii, kolorze skóry, oczu i włosów. Kiedy poznajemy ludzi bliżej, dowiadujemy się również, że każdy ma inną zamożność, inny status społeczny, pozycję zawodową, inteligencję, erudycję, światopogląd, nawyki i upodobania itp. Poza tym jedni są weseli, a drudzy ponurzy; ci lubią spędzać czas na samotnych spacerach i rozmyślaniach, tamci wolą liczną i hałaśliwą kompanię; niektórzy są aktywni i energiczni, inni zadumani i powolni. Te właściwości nazywamy charakterologicznymi.

I to już wszystko? Niezupełnie. Wiemy bowiem jeszcze o innych różnicach. Otóż pewne osoby są uczciwe, pracowite, wytrwałe, dyskretne, obowiązkowe, higieniczne, cierpliwe, wyrozumiałe, punktualne, staranne, trzeźwe. Inne natomiast uchylają się od pracy, nie dotrzymują słowa, upadają na duchu wobec najmniejszych trudności, plotkują o cudzych sekretach, wiecznie się spóźniają, unikają mydła i wody, ale bynajmniej nie wódki i piwa, zaniedbują obowiązki albo nawet kradną, oszukują i przeklinają. To wszystko są już cechy obyczajowe, z grecka nazywane etycznymi, a z łacińska – moralnymi. Charakteryzują one wyłącznie człowieka. Jeżeli bowiem o zwierzętach też mawiamy, że są ładne albo brzydkie, wesołe czy smutne, brudne albo czyste, to jedynie człowieka możemy określić jako hojnego, punktualnego i szlachetnego albo wprost przeciwnie – chciwego, spóźnialskiego i nikczemnego.

Cnota do lamusa?

Jeżeli teraz chcemy się dowiedzieć, czy cnota obumarła, czy może nadal żyje, powinniśmy najpierw zadać sobie pytanie, z jakimi ludźmi – lekarzami, policjantami, urzędnikami, sąsiadami, przełożonymi… – wolimy mieć do czynienia. Nie wiem, jak Ty, drogi Czytelniku, ale ja akurat lubię nawiązywać i utrzymywać stosunki zawodowe i towarzyskie z osobami, które są trzeźwe, uczciwe, odpowiedzialne, uprzejme, punktualne, cierpliwe, pracowite itd. Każdą zaś z tych pozytywnych, mile widzianych cech człowieka nazywamy właśnie owym staromodnie brzmiącym słowem „cnota”. Również współcześni, konsumpcyjnie nastawieni młodzieńcy, których w żadnym wypadku nie posądzilibyśmy o upodobania do cnoty, na ogół poważają te dziewczęta, które same siebie cenią – pogardzają zaś tymi, które prowadzą bujne i niekontrolowane życie erotyczne (wiadomo bowiem, że młodzież dzisiaj trudna, ale dziewczyny na ogół łatwe). Także w tych kręgach cnota, wbrew pozorom, pozostaje w cenie.

Nauka o cnocie

W historii myśli ludzkiej zagadnienie cnót podjęli najpierw filozofowie, a potem teologowie. Ci pierwsi zainteresowali się cnotami bardzo dawno temu, bo już prawie dwa i pół tysiąca lat temu. Wielkie zasługi położyli na tym polu tacy myśliciele jak Sokrates, Platon, Arystoteles i św. Tomasz z Akwinu. Z biegiem czasu wykształciła się szeroko rozbudowana teoria cnót, zwana aretologią. Stanowi ona jeden z działów etyki oraz teologii moralnej. W średniowieczu i renesansie ten temat stał się nawet modny. Tworzono tak zwane zwierciadła cnót (specula virtutum), czyli opisy cech moralnych składających się na wizerunek idealnego rolnika, szlachcica, rycerza, duchownego itp. Zestawiano również „orszaki cnót” – wyliczenia zalet podporządkowanych każdej z czterech cnót głównych (kardynalnych), którymi są: sprawiedliwość, roztropność, męstwo oraz umiarkowanie (teologowie dodają trzy cnoty nadprzyrodzone: wiarę, nadzieję i miłość); na przykład prawdomówność niejako podlega sprawiedliwości, a oszczędność – umiarkowaniu.

Co innego jednak cnota w teorii, czyli w książkach i homiliach, a co innego – w praktyce, czyli w życiu. Jak stać się „człowiekiem pełnym cnót”, który – jak powiedziałby profesor Tadeusz Kotarbiński – zasługuje na cudzy szacunek i jest mile widziany w dobrym towarzystwie? Otóż praktykując każdą z owych zalet. Pływać wszakże uczymy się, pływając; jeździć na rowerze, jeżdżąc na rowerze; obsługiwać komputer, korzystając z komputera. Identycznie jest z cnotami: jeżeli chcemy być mężni, wytrwali, pracowici, to musimy ćwiczyć każdą z cnót. Niestety, nie jest to lekka praca; wręcz przeciwnie, wysiłek budowania własnego charakteru moralnego należy do najtrudniejszych zadań, które stoją przed każdą istotą ludzką w jej krótkim życiu na Ziemi.

Można by uznać, że nabywanie pozytywnych cech moralnych to egocentryczny lub egoistyczny zabieg, który służy tylko podnoszeniu swojej samooceny, budowaniu własnego wizerunku (czyli image’u, jak zwykło się mawiać), zaspokajaniu wymagań swojego ego. Czyżby? Niech tę wątpliwość rozwieje pisarz i poeta, Edward Stachura, który w utworze Oto pisał: „Na przykład, co jest prawdziwą cnotą? Na przykład oszczędność (…). Kto jest oszczędny, może dużo dać ludziom, oczywiście nie oczekując czegoś w zamian. Może dać, bo ma. Ma, bo jest oszczędny”. Trudno chyba o zwięźlejsze objaśnienie społecznego znaczenia cnoty.

Nieodzowny składnik

Powyższe refleksje prowadzą do wniosku, że cnota jest czymś ogromnie potrzebnym w dzisiejszym świecie. Dookoła bowiem plenią się cechy wprost cnotom przeciwne, czyli wady – również tak zwane narodowe, którymi wśród Polaków są zwłaszcza pijaństwo, lekkomyślność i złodziejstwo (czy w ogóle nieuczciwość). Niemało mówił o tym kardynał Stefan Wyszyński, dużo pisała Zofia Kossak i inni wybitni nauczyciele zbiorowości.

Potrzeba nam nie tylko ludzi, którzy o cnotach potrafią błyskotliwie rozprawiać, ale nade wszystko żywych wzorców osobowych, czyli owych „zwierciadeł cnót”. Jednym z nich był sługa Boży, Adam (Jacek) Woroniecki OP (1878–1949), wybitny znawca aretologii. Mówiąc o nim, wyżej cytowany ojciec Bocheński, zarazem jego brat zakonny i uczeń, pisał: „Ludzie nie zdają sobie na ogół sprawy, co takie postacie znaczą. Praca myśliciela i kierownika dusz elity duchownej narodu jest pracą na zewnątrz mało widoczną. Ale człowiek tej miary stanowi źródło wody żywej w narodzie, z którego przez liczne stopnie pośrednie płynie na lud światło, miłość i kultura. Ludzi takich mamy straszliwie mało. Nie tylko nieliczni są wśród nas ci, których można w świecie ťpokazaćŤ, mniej jeszcze mamy takich, którzy potrafią prowadzić mądrze ku wielkości”.

Paweł Borkowski

Artykuł ukazał się w numerze 05/2009.

© Civitas Christiana 2024. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Projekt i wykonanie: Symbioza.net
Strona może wykorzysywać pliki cookies w celach statystycznych, analitycznych i marketingowych.
Warunki przechowywania i dostępu do cookies opisaliśmy w Polityce prywatności. Więcej