Znak, któremu sprzeciwiać się bedą

2013/01/19

Historia dyskryminacji symboli i wartości ewangelicznych jest tak stara, jak chrześcijaństwo. Można powiedzieć, że właśnie rozpoczęła się na krzyżu, który do dzisiaj jest znakiem, któremu świat się sprzeciwia i sprzeciwiać się będzie. Nie chodzi tu jednak o sam symbol religijny, ale przede wszystkim o wartości, które niesie ze sobą od 2000 lat.

Gdy ty opuszczasz lud mój, do Rzymu idę, by mnie ukrzyżowano raz wtóry – odpowiedział Chrystus w znanej scenie z powieści Henryka Sienkiewicza. Te słowa sprawiły, że św. Piotr wrócił do miasta i oddał swoje życie na krzyżu… Czy Europa odnajdzie chrześcijański krzyż, na którym wyrosła?

Minarety zamiast krzyża

Ataki na krzyż, który jest najważniejszym chrześcijańskim symbolem, nie są niczym nowym. Pojawiły się dosłownie w chwilę po tym, gdy wyznawcy Chrystusa zaczęli się nim posługiwać. Już w rzymskich katakumbach bowiem odkryto malowidło przedstawiające ukrzyżowanego osła. Bohomaz ten miał ośmieszyć chrześcijan w oczach ówczesnych obywateli cesarstwa.

Krzyż na dobre wpisał się w europejskie korzenie kulturowe dopiero po edykcie mediolańskim z 313 roku, kiedy to chrześcijaństwo z religii prześladowanej stało się wyznaniem państwowym. Od tego czasu każdy atak na krzyż był atakiem na kulturę, wartości i cywilizację ogólnoeuropejską. A chrześcijaństwo stało się siłą, która spajała, regulowała i budowała tożsamość cywilizowanego świata.

Nic więc dziwnego, że w czasach, gdy na horyzoncie pojawiło się realne zagrożenie islamem, chrześcijańscy władcy stanęli murem w obronie wspólnych wartości. Organizowano wyprawy krzyżowe i zakładano zakony rycerskie. Dziś często przytacza się te wydarzenia historyczne tylko po to, by atakować Kościół, pokazując nadużycia i wypaczenia, jakie niesie ze sobą każda wojna. Niewielu pamięta jednak, że w wojnach, jakie toczyły się w obrębie Morza Śródziemnego, nie chodziło jedynie o religię, ale cały dorobek i przyszłość naszej cywilizacji.

Zagrożenie ze strony islamu nadal jest jednak aktualne. I to nie w postaci Talibów czy innych wojujących terrorystów, ale w postaci ich przywiązania do rodzinnych wartości. Wszystko wskazuje na to, że po prostu podbijają nas demograficznie. Widać to doskonale na przykładzie Hiszpanii, gdzie w latach 70. było zaledwie 10 tys. muzułmanów, a teraz jest ich aż 1,5 mln. Liczba ta nadal dość szybko rośnie. Wszystko wskazuje na to, że za kilkadziesiąt lat w niektórych rejonach będą mogli demokratycznie przejąć władzę. Już bowiem w 2001 roku Szejk Omar Bakri mówił, że po Konstantynopolu przyjdzie pora także na Rzym.

– Żaden muzułmanin nie ma wątpliwości, że Italia ulegnie stopniowej islamizacji, a muzułmański sztandar będzie powiewać nad kopułą św. Piotra – podkreślił Bakri w wywiadzie dla włoskiego dziennika „La Repubblica”.

Nauka wyrzuciła Boga

Średniowiecze było dla naszego kontynentu okresem, w którym wykuwała się państwowość poszczególnych narodów. Wraz z przyjęciem chrztu również Polska stała się członkiem europejskiej rodziny. Chrześcijaństwo dało nam nie tylko wiarę w krzyż i zmartwychwstanie, ale także zaszczepiło uniwersalny system etyczny i prawny. W średniowieczu powstała duchowa jedność świata zachodniego i wykrystalizował się obraz jego uniwersalnej kultury.

Średniowiecze niesprawiedliwie postrzegane jest dziś jak okres zabobonów i ciemnoty. Jego krytycy są jednak bardzo wybiórczy i rzadko wspominają, iż „czasy ciemnoty” były złotym okresem uniwersytetów, na których obok teologii rozkwitała także filozofia oparta na spuściźnie starożytnej Grecji. To właśnie czasy owego „ciemnogrodu” dały nam podwaliny pod całą współczesną naukę, kulturę i cywilizację.

Krytyka średniowiecza, od wielu stuleci, jest nieodłącznym elementem atakowania Kościoła. „Ciemnota” tego okresu jest do tej pory ściśle łączona z „ciemnotą” wiary. A jako przełom i krok ku wyzwoleńczej nowożytności traktuje się renesansowych myślicieli. Jednocześnie większość z krytyków średniowiecza nie jest w stanie wymienić choć jednego prądu filozoficznego doby renesansu. Według najnowszych badań, ówcześni uczeni nic nie wnieśli do filozofii, a jedynie ją popsuli na rzecz pomieszania jej z gusłami i magią. Odrodzenie bezkrytycznie zachłysnęło się także kulturą pogańską. Jeden z czołowych przedstawicieli neotomizmu Étienne Gilson wykazuje, że renesans jest tylko „zepsutym średniowieczem”. Upatruje on w tej epoce początku rozwodu pomiędzy nauką a prawdziwą filozofią. Zdaniem Gilsona, to niebezpieczeństwo dostrzegał juz św. Tomasz z Akwinu. Konsekwencją tego rozdziału było odarcie człowieka z jego boskości i uczynienie go „zwyczajnym” tworem natury.

Błąd ten kontynuowany był później w oświeceniu, które rozwinęło intelektualny rozłam metafizyki od filozofii, co zredukowało późniejszą myśl naukową do racjonalizmu, deizmu i w konsekwencji do materialistycznego ateizmu. Teologia – według ówczesnych myślicieli – nie miała więc żadnych naukowych podstaw. Dlatego też od końca XVII wieku panem świata nie jest już Bóg, ale człowiek. A wkrótce zamiast kościołów zaczęto zakładać loże masońskie.

Chrześcijaństwo nauczyło Europejczyków samodzielnego myślenia. Teologia zaś podkreślała, że każdy z nas ma wolną wolę. Nikt jednak nie spodziewał się, że ta naukowa wolność i myślenie bez skrupułów pozbędzie się swojej Matki – Kościoła.

Półnagie kobiety na ołtarzu

Zgubna jednak okazała się wolnomyślicielska filozofia bez Boga, o czym dość szybko przekonała się Francja podczas swowej wielkiej rewolucji. I choć 1789 rok uważa się za przełomowy moment nowoczesnej Europy, to jednak czar pryska, gdy zajrzymy za kulisy rewolucyjnych wydarzeń. Wówczas jasno widać, że fakty historyczne nie dają powodów do dumy, a jedynie obnażają krwawe wydarzenia. Do dziś niezrozumiałe jest, jak Francja może być dumna z tego, że w ramach przemian społecznych wyrżnięto ok. 100 000 jej mieszkańców. Aby wówczas stracić życie, wystarczyło być duchownym, arystokratą albo tylko „być dobrze ubranym”

Zdobyczą francuskiej myśli oświeceniowej była m.in. akcja dewastacji kościołów. Niszczono w nich wszelkie oznaki kultu – obrazy, pomniki, rzeźby, relikwie. Większość świątyń wówczas zamknięto, a część z nich zamieniono na „świątynie rozumu”. Tak stało się na przykład z paryską katedrą Notre-Dame, gdzie odbywały się huczne uroczystości „na cześć Rozumu”, podczas których na ogołoconych ołtarzach występowały półnagie kobiety – miały być alegorią rewolucyjnych cnót. Tak więc za pomocą populistycznych haseł wolności, równości i braterstwa wywrócono dotychczasowy ład społeczny ówczesnej Francji.

Śmierć Boga

Spadkobiercami oświeceniowej myśli Woltera, Diderota, Rousseau byli pozytywiści z Augustem Comte na czele. Określił on zakres filozofii, ograniczając ją do realnie istniejących przedmiotów, o których jedynie można uzyskać wiedzę pewną i ścisłą – czyli do przedmiotów fizycznych. Jednocześnie odrzucił całą metafizykę, która nie może być przedmiotem rzetelnej wiedzy. Taka koncepcja filozofii i nauki zlekceważyła dociekania co do istnienia absolutu, a więc Boga. Ponieważ tego typu wiedza znajduje się poza rzetelnym doświadczeniem. Wyrzucenie z filozofii wszystkiego, co empirycznie nieweryfikowalne, spowodowało, że nauka nie zadawała sobie już pytania, skąd wziął się człowiek i dokąd zmierza. A więc i Bóg przestał być przedmiotem akademickich dociekań.


Czy Europa odnajdzie chrześcijański krzyż, na którym wyrosła?
Fot. Dominik Róźański

Wiemy nie od dziś, że przyroda nie znosi próżni. Skoro w filozofii nie ma już Boga, to trzeba znaleźć Mu jakieś zastępstwo. I tak Karol Marks wprowadził w miejsce Boga nowy absolut: materię i społeczeństwo. Religia pozostanie więc „opium dla ludu”, a nowym bogiem stanie się człowiek, który ma całkowitą autonomię i może się zbawić sam siebie poprzez przekształcanie świata.

Historia Europy pokazuje, że odejście od absolutu, Boga i Chrystusowego krzyża, zawsze źle się dla niej kończy. Ateistyczna filozofia Marksa posłużyła do zbudowania imperium zła w postaci komunizmu, a na relatywizmie i absolutyzacji ludzkiej siły Nietzschego (tego, który ogłosił światu śmierć Boga), III Rzesza zbudowała podwaliny ideologiczne faszyzmu. W rezultacie obie te ideologie pochłonęły dziesiątki milionów istnień ludzkich.

Quo vadis, Europo?

Obydwie totalitarne zmory XX wieku, pośrednio lub bezpośrednio, walczyły także z chrześcijaństwem, które od 2000 lat niezmiennie głosi, że każdy człowiek jest stworzony na podobieństwo Boga. I dlatego też jego życie ma niezbywalną, nienaruszalną wartość. Zarówno komunizm, jak i faszyzm, nie liczył się z Bogiem, a co za tym idzie – również z człowiekiem. Walka o krzyż, która toczy się obecnie w Europie, nie jest wcale walką o… jakiś tam symbol religijny. Jest obroną człowieka, gwarancją jego prawa do życia.

Bezbożna rewolucja francuska okazała się niczym innym, jak tylko „matką chrzestną” XX-wiecznych totalitaryzmów. Zarówno komunizm, jak i faszyzm były pokłosiem tego, co wykluło się w głowach oświeceniowych filozofów, a uwidoczniło wtedy, gdy zdobyto Bastylię. Wówczas bowiem człowiek po raz pierwszy w historii chrześcijańskiej Europy zobaczył, że wywrócony do góry nogami świat wartości nadal istnieje. I choć nie jest on ani o jotę lepszy od tego, który był wcześniej, to jednak jest rzeczywistością zaprojektowaną według ludzkiego, a nie Bożego zamysłu. Pewnie dlatego wciąż istnieje silna pokusa, by pozbyć się „chrześcijańskiego balastu”, który Ukrzyżowanego Boga stawia na pierwszym miejscu, tym samym poskramiając ludzkie ambicje do stawiania się na miejscu Boga.

Artur Stelmasiak

Artykuł ukazał się w numerze 02/2010.

 

 

© Civitas Christiana 2024. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Projekt i wykonanie: Symbioza.net
Strona może wykorzysywać pliki cookies w celach statystycznych, analitycznych i marketingowych.
Warunki przechowywania i dostępu do cookies opisaliśmy w Polityce prywatności. Więcej