W Stanach Zjednoczonych rośnie liczba „proroków” ewangelikalnych. Zjawisko to, początkowo powiązywane z elekcją Donalda Trumpa, nadal trwa, mimo przegranej polityka w wyborach prezydenckich. Obecnie niektórzy kaznodzieje przepraszają swych słuchaczy za swe wcześniejsze błędne „proroctwa”.
Zwłaszcza w czasach Trumpa, znacznie przybyło samozwańczych proroków, wpływających na życie setek ludzi, przekonanych, żę prorocy mogą stać się „kanałem”, przez który przepływa nadprzyrodzona energia. Wielu z nich to indywidualni ewangeliści, nie mający nawet formalnych związków z konkretnym Kościołem. Działają głównie online, ale pojawiają się też na konferencjach i bywają zapraszani do wygłaszania kazań.
Kwitnie sprzedaż tego rodzaju książek. Ma to zapewne związek z zainteresowaniem wielu ewangelików teoriami spiskowymi, np. QAnon (…), a także z szerzącymi się na świecie różnymi ruchami charyzmatycznymi, skupiającymi obecnie ok. pół miliarda ludzi – podkreśla Ruth Graham, dziennikarka The New York Times.
Spostrzeżenia te potwierdza Michael Brown – znany w USA komentator programów ewangelikalnych. Przyznał, że nie widział tak dużego zainteresowania ludzi proroctwami jak teraz. Zwrócił przy tym uwagę na problem odpowiedzialności „proroków” za to, co głoszą.
Myliłem się i proszę o wybaczenie. Chciałbym żałować za błędne prorokowanie, że Donald Trump wygra drugą kadencję na stanowisku prezydenta Stanów Zjednoczonych - napisał w szczegółowym liście 33-letni Jeremiah Johnson, który na swoich konferencjach internetowych gromadził tysiące ludzi. To tylko jeden z przykładów tego typu praktyk.
Na podstawie: Catholic Sat, The New York Times, Twitter Ruth Graham, ekai.pl
/mwż