Amicus Plato, sed…

2013/01/16

Nie łatwo w tym miejscu pisać o sprawach i wydarzeniach, które ostatnio tak mocno uderzyły w serce i sumienie polskiego Kościoła i nas Polaków. Wszakże stan umysłu dobrze oddaje ironiczna formuła: niepokój serca, gonitwa myśli…

Stało się coś, co może zwiastować wkradanie się do naszej świadomości pelagiańskiego pojmowania człowieczeństwa, jako istoty pierwotnie niewinnej, wszak nikt przecie nie rodzi się agentem. To jednak pociąga za sobą negację cierpienia, zła, prawdy. Nawet, wbrew rozsądkowi, mniemanie, że prawda jest relatywna, nie warta zatem ofiary, męstwa. Spójrzmy jednak na świat z punktu widzenia Ewangelii. W tej optyce choroba, śmierć, niezdolność do zapanowania nad sobą, tchórzostwo, prawda nie są, do licha, czymś pozornym, a człowiek i jego los jakimś bytem rozpiętym między nihilizmem a utopią, zanurzonym bez reszty w świecie, w którym panują nienawistne prawa biologii, chemii, fizyki, cząstką niepowstrzymanego procesu ewolucji, zmierzającego ku przyszłemu dobru, niezależnie co na tej ziemi uczyni. Och, uczył Ksiądz Arcybiskup, uczył, że takie oświeceniowe pojmowanie świata jest niewłaściwe.

Ale Bóg wiedział, do jakiego losu nas stworzyć. I to prawda, i śmierć umieszczają nas we właściwym miejscu, sprawiają, ze stajemy się znakiem boskiego, sprawiedliwego panowania. To Bóg nam daje życie i Bóg je odbiera. Nie sposób wyrwać się z tego porządku, choćby pełniąc niewiadomo jakie godności na tej ziemi. I tak postąpił Jezus, przyjmując cały swój los ze śmiercią na krzyżu. Jego krzyk w ostatnich chwilach życia: Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił! był przeraźliwie realny. I od tej chwili wszelkie nasze złudzenia i kłamstwa nie mogą być niczym innym niż grzechem. Jeśli brzmią w naszych uszach ostatnie słowa Jezusa wypowiedziane na krzyżu, to są one jakby znakiem wytrzebiania chrześcijaństwa z życia współczesnego świata, upodabniania się Kościoła do instytucji świeckich. A jego autorytet pochodzi przecież od Chrystusa. I nie ma on najpierw służyć obronie naturalnej godności człowieka, ale być heroldem Boga na ziemi, jak pisał kardynał Newman, narzędziem wybawienia od skażenia, które dotyka każdego człowieka przychodzącego na świat. Jest arką ratującą przed ostateczną śmiercią i zgubą. Jego pierwszym zadaniem jest ratowanie dusz i obmywanie z grzechu potomków Adama. I tylko wtedy, gdy to czyni, jest ważny.

Trochę podobnie jest w życiu społecznym. Nawet nie wiem, czy warto po temu szukać lepszej formuły niż potrzeba misji i duchowej dyscypliny. To stwierdzenie banalne, ale powiedzmy sobie: nam Polakom dziś po kilkunastu latach budowania demokracji szczególnie tego brakuje. Przyczyną tego może być wyzbycie się chęci do ofiary i poświęcenia. Z górą 10 lat temu ks. Józef Tischner przestrzegał: W ostatecznym rozrachunku wszystko sprowadza się do tego, że człowiek nie ma odwagi podejmowania ofiar. Ofiara jest niepotrzebna. Ofiara jest niedludzka. Niby wszyscy to wiemy, a dalej toczymy jakąś swoją grę.

Warto jednak o tym myśleć, pisać, przekonywać o wadze tego naszych Czytelników. Przynajmniej tyle, wszak jesteśmy w chwili oczyszczania, dokonywania wyboru. To moment, w którym warto pamiętać o sensie obywatelskiego i duchowego zaangażowania i personifikacji tego w osobach duszpasterzy, polityków. Takich postaw i rozmyślań jest u nas wciąż za mało. Do ich krzewienia trzeba moralnej i religijnej czystości i zdecydowania, a nie tylko hasłowej wierności. Prawda, że w tym numerze „Naszego Głosu” o niewielu z tych rzeczy udało nam się napisać. Ale samo podjęcie próby, niech świadczy o dobrej intencji.

Zdzisław Koryś

© Civitas Christiana 2024. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Projekt i wykonanie: Symbioza.net
Strona może wykorzysywać pliki cookies w celach statystycznych, analitycznych i marketingowych.
Warunki przechowywania i dostępu do cookies opisaliśmy w Polityce prywatności. Więcej