Docu-crime, czyli pilnuj, szewcze, kopyta!

2013/01/19

Czy kojarzą Ci się jakoś, zacny Czytelniku, nazwiska Joanny Czechowskiej i Sebastiana Wątroby? Nie?! A może para Anna Potaczek i Maciej Dębosz wywołuje jakieś asocjacje? Też nie… To może w takim razie Anna Palka i Rafał Kopacz? Hmm… A Marta Leleniewska i Marek Krupski? Jeśli te duety nic Ci nie mówią, to znaczy, że nie oglądasz telewizyjnych „seriali kryminalnych”, a właściwie „fabularyzowanych autentyków”. I bardzo dobrze! Zaliczasz się do grona telewidzów, którzy nie ulegli manii oglądania czegoś, co jest nie wiadomo czym.

To „coś” po angielsku nazwano niezbyt udatnie zbitką docu-crime, co ma łączyć document (a więc element realistyczny, tzw. non-fiction) i crime, czyli zbrodnię, przestępstwo. Zbrodnia ma tu być elementem, wskazującym na fikcyjność opowieści… Trudno o większy nonsens.

„Autentyk fikcyjny” – nowy żywioł Jak wiele innych medialnych bzików, tak i seriale typu docucrime przyszły z Zachodu, gdzie miały stanowić alternatywę dla seriali „normalnych”, z bohaterami z krwi i kości, z dobrze wymyśloną (i dobrze napisaną!) zagadką, odpowiednią dozą suspensu. Ciągle burzliwy rozwój powieści kryminalnej czy sensacyjno-kryminalnej na świecie pokazuje jednak, że szare komórki twórców literackich fikcji dalekie są od wyeksploatowania i wciąż dają miłośnikom literackich dreszczy pyszną strawę. Dlatego pójście w kierunku niby-autentyku to po pierwsze pójście na łatwiznę, a po drugie – pójście w kanał: w mieliznę scenariuszową, w zero napięcia, w komiksowe zupełnie postacie, z którymi doprawdy trudno się zżyć… Mówi się, że życie jest najlepszym reżyserem i scenarzystą. Być może dla kogoś, kogo interesuje tylko „co”, sfera czystej „faktografii”. Tymczasem w literaturze niemal od zawsze ważniejsze było (i nadal pozostaje!) „jak”. I tu życie, ze swoimi talentami wikłania losów, stwarzania nieprawdopodobnych sytuacji, piętrzenia zbiegów okoliczności, niestety nie wystarcza. Tu trzeba kreacji, intelektu.

Marnie podane kiepskie historie

Jednym z zasadniczych założeń seriali typu docu-crime, założeń notabene zupełnie kuriozalnych, jest udział w nich wyłącznie… niezawodowców, czyli tzw. naturszczyków. Nie wiem, czy tak się dzieje w USA, i skąd moda na „fabularyzowane historie prawdziwe” przyszła nad Wisłę, ale jeśli tak, polscy ludzie mediów n-ty raz dali dowód, że bycie „pawiem i papugą narodów” jest u nas wciąż nawykiem. W naszych serialach tego typu spotykamy wyłącznie amatorów. Wystarczy przejrzeć oficjalne strony internetowe tych „produkcji” (dobre słowo!), by zobaczyć, kto tam występuje: dziennikarze, byli policjanci i ich rodziny (budżet rodzinny podpierać trzeba koniecznie!), modelki (sic!)… Słowem: grać każdy może. I jak na amatorów przystało, wykonawcy ci prezentują amatorszczyznę, co się zowie. Warto powiedzieć, że w Polsacie, stacji, która od trzech miesięcy raczy nas cztery razy w tygodniu knotem Malanowski i partnerzy, nie wiedzą nawet, kim był naprawdę Bronisław Cieślak, primo voto porucznik Borewicz, secundo voto Bronek Malanowski, tym razem private eye! W informacjach napisano o nim „aktor”…


Ten prl -owski serial miał jednak pewną klasę

Oglądanie wysiłków ubogich krewnych sztuki aktorskiej przyprawia albo o mdłości, albo o śmiech do rozpuku. Naiwna mimika, zupełny brak panowania nad głosem, środki aktorskiego wyrazu na poziomie gminnego kabaretu made in Remiza…

Jeśli się zważy, że każda szanująca się stacja tv ma co najmniej jeden taki „serial” (a najwięksi mają ich po kilka), zrozumiemy, jaką żenadą częstują nas na co dzień za niemałe w końcu pieniądze, ściągane z rynku reklam i – jeśli jeszcze ktoś nie posłuchał Pana Premiera i opłaca abonament – z owych opłat.

Nie chce się wierzyć, że ktoś akceptuje te oceany minoderii, nieudacznictwa, taniochy, kabotyństwa.

TVN, stacja dla widzów, delikatnie mówiąc, mało wymagających, jest w najlepszej sytuacji – jej „seriale” W-11 (oczywiście kalka niemieckiego K-11!) i Detektywi są na rynku już siedem lat, więc zdążyły sobie widza „wychować”… Do tego dochodzi ogólny upadek sztuki aktorskiej. Przeciętny widz nie wie już, co to znaczy „grać”, a nie tylko „być na scenie” (planie)…

A mimo to wyczyny pań w rodzaju Potaczek (z zawodu policjantka) czy Leleniewskiej (dziennikarka Polsatu) muszą porazić każdego.

Nostalgicznie

O gustach się nie dyskutuje, ale jako wielki miłośnik wszystkiego, co pachnie „kryminałem”, lubię co jakiś czas oglądać peerelowskie seriale i filmy kryminalne. Ostatnio robię to może chętniej, by „odtruć się” po tym, jak raz czy drugi obejrzę mimo wszystko Malanowskiego… czy W-11. Nie zliczę wypadków, gdy dochodziłem do wniosku, że w tamtych czasach nawet w epizodach obsadzano dobrych aktorów. Jak się popatrzy na takiego (wyklętego ostatnio – cha, cha, cha!) „Klossa”, to tam mamy istną plejadę! W kryminalnych filmach Nasfetera, Morgensterna, Batorego, Konica – to samo: dobrzy aktorzy! Nawet w rolach nazywanych pogardliwie „ogonami”! Scenariusze pisali dla nich sprawni literaci, umiejący konstruować fabuły, budować postacie, kreować napięcie. Bardzo pouczające i poza tym naprawdę odświeżające jest oglądanie kanału TVP Kultura, gdzie te filmy co jakiś czas powracają. Można popatrzeć. Porównywać… nie wypada…

Gwoli sprawiedliwości dodać trzeba, że najlepszym aktorem tych wszystkich – pożal się, Boże! „produkcji” – jest Bronisław Cieślak, z zawodu… dziennikarz! Jemu udało się zachować coś z charyzmy Borewicza, choć Malanowski to zupełnie inna rola. Niestety „materiał literacki” i poetyka „formatu”, kupionego z dobrodziejstwem inwentarza, prędzej czy później „utrupią” każdego, Cieślaka zapewne także. Kiepska prasa, jaką serial o Malanowskim zbiera od internautów i „krytyków” (ogląda go „tylko” ok. 1,5 mln widzów!), nie wróży mu długiego ekranowego żywota.

Podejrzeć, podsłuchać, sfotografować… Żywiołem „kryminału” zawsze był intelekt. Przestępca w swoich knowaniach przede wszystkim bierze pod uwagę własne bezpieczeństwo, dlatego nie gada za wiele, spotyka się ze wspólnikami w ustronnych miejscach i w ogóle zachowuje daleko posuniętą ostrożność, na przykład sprawdza, czy nie jest śledzony. By go schwytać, detektyw musi więc pracować szarymi komórkami, kojarzyć, analizować, dociekać prawdy. Gdyby takich przestępców mieli ścigać dzisiejsi „detektywi”, nikogo by nie schwytali. Ale czasy są kiepskie – więc kiepscy są i przestępcy. Dlatego by ich „namierzyć”, wystarczą proste środki techniczne. Współpracownicy (właściwie należałoby raczej powiedzieć: woły robocze, chłopcy na posyłki) Malanowskiego zawsze mają ze sobą: cyfrowy aparat fotograficzny, urządzenie podglądowo-podsłuchowe z terminalem i łącznością bezprzewodową oraz mikrofon kierunkowy (hi, hi, hi!). Jak chcą coś wiedzieć, kucają byle gdzie, wsuwają mikrofono-kamerę w szparę szczęśliwie (!) uchylonego okna – i po kilku takich seansach wiedzą wszystko. Jeśli to nie wystarczy, skradają się na paluszkach jak w slapstickowych komedyjkach (najlepsze sceny w serialu!), filują zza węgła i zawsze coś tam zobaczą bądź usłyszą. Wtedy pada sakramentalne: Dzwonimy do Bronka. Bo „Bronek” wyłącznie siedzi za biurkiem, odbiera telefony bądź próbuje coś ustalić, korzystając z dawnych kontaktów (o jakie kontakty chodzi, tłumaczyć chyba nie trzeba…). Bronek Malanowski zamienił się w III RP w porucznika Zubka z 07 zgłoś się… Borewicz szalał tam po całej Polsce, rozbijał się samochodami, helikopterami, promami Polskiej Żeglugi Bałtyckiej (łza się w oku kręci…), sypiał ze wszystkimi poznanymi paniami, a Zubek siedział „w Komendzie” za biurkiem i… wypisywał formularze przesłuchań świadków. Dziś za biurkiem tkwi Cieślak – Malanowski. Aha, tyle że on jeszcze wypisuje pewnie VAT-owskie faktury klientom…


Napięcie sięga zenitu hi hi hi

Wzorcowa scena z tego serialu, multiplikowana wielekroć: detektyw Leleniewska(!) i detektyw Krupski(!) siedzą w samochodzie i obserwują dom podejrzanego. Ten wychodzi. Leleniewska: To chyba on. Krupski: Ciekawe, dokąd idzie. Leleniewska: Zaraz zobaczymy. Krupski: Idę za nim. Leleniewska: Dobra. Ja dzwonię do Bronka. Uważaj na siebie. Krupski: Spoko.

Tak wygląda śledztwo w polskim serialu kryminalnym AD 2009.

Co może „prywaciarz”

Serial o Malanowskim ma jednak pewne aspekty, o których mówić trzeba serio, a nawet bardzo serio. Idzie o kwestię praworządności. Obserwując wyczyny ludzi „Bronka”, nie można się wprost nadziwić ich omnipotencji: bez żadnego wahania zakładają „po uważaniu” w prywatnych mieszkaniach podsłuchy („pluskwy”) oraz instalują urządzenia podglądowo- podsłuchowe. Normalnie na to potrzebny jest nakaz prokuratorski… Wchodzą nielegalnie do cudzych domów i mieszkań, używając wytrychów i innych sztuczek. Mają możliwości „namierzania” właścicieli telefonów komórkowych (ciekawe, prawda?!) oraz zakładania podsłuchów na takie telefony. To tylko tak z grubsza… Dobrze byłoby wiedzieć, jakie naprawdę uprawnienia ma koncesjonowany prywatny detektyw w naszym pięknym kraju. Bo według docu-crime jest on niemal poza prawem, a w każdym razie jego uprawnienia nie ustępują tym, jakie ma państwowa policja…

Sprawa jest naprawdę poważna. Proszę pamiętać, jacy ludzie mają dziś agencje detektywistyczne… Jacy mogą je mieć…

Oto jakie pożytki może dać oglądanie w tv kryminalnych filmów i seriali. Jak mówili kiedyś „bogowie Mediów”, Najsztub i Żakowski – naprawdę warto

Wojciech Piotr Kwiatek

Artykuł ukazał się w numerze 05/2009.

© Civitas Christiana 2024. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Projekt i wykonanie: Symbioza.net
Strona może wykorzysywać pliki cookies w celach statystycznych, analitycznych i marketingowych.
Warunki przechowywania i dostępu do cookies opisaliśmy w Polityce prywatności. Więcej