Listopadowy skandal z ujawnieniem manipulacji wynikami badań meteorologicznych, zakładających jakoby procesy antropogeniczne miały znaczący wpływ na zmiany klimatyczne, jest jedynie czubkiem góry lodowej, która pływa po oceanach naiwności ludzkiej. Ignorancja elit decyzyjnych i dużej części społeczeństwa sprawia, że ideologiczni manipulatorzy, wsparci „opinią naukowców”, mają znacznie lepsze możliwości wpływania na nastroje społeczne, niż to się działo w przeszłości.
Propaganda „globalnego ocieplenia”, którą się dziś epatuje, bierze swój początek w opublikowanym w 1972 roku Raporcie Klubu Rzymskiego, wieszczącym błyskawiczne wyczerpanie się zasobów naturalnych już w 1995 roku. Wizja milionów ludzi wędrujących w poszukiwaniu wody i pożywienia oraz zamkniętych fabryk z powodu braku surowców, wydawała się katastrofalna. Autorami raportu byli naukowcy i współpracujący z nimi przemysłowcy. Konkluzja opracowania mówiła o zapewnieniu nieograniczonego dostępu do stuprocentowo skutecznych metod kontroli urodzin, promowanie modelu rodziny z maksymalnie dwójką dzieci, ograniczenia wzrostu ekonomicznego przez promowanie ograniczonej konsumpcji zamiast nadmiernych inwestycji. Czyli: popieranie aborcji, ograniczanie rozrodczości i interwencjonizm w gospodarce. Minął rok 1995, liczba ludności w stosunku do 1972 roku prawie się podwoiła i poza Afryką właściwie nie zna pojęcia głodu.
Mimo swojego ordynarnego fałszu dla wielu raport ciągle jest dogmatem. W latach 1972–1995 w wyniku doraźnych działań na rzecz ekologii wprowadzono wiele ograniczeń gospodarczych, które przyniosły jedynie dochody koncernom opłacającym „naukowców”, kreślących katastroficzne wizje, oraz polityków je podtrzymujących. Wprowadzenie na rynek żarówki „energooszczędnej” przez koncern Philipsa i wymuszenie na UE przestawienia się na technologię tej firmy jest tu dobrym przykładem.
W 1992 roku pod auspicjami ONZ w Rio de Janeiro odbyła się konferencja klimatyczna „Szczyt Ziemi”, która winą za „globalne ocieplenie” obarczyła dwutlenek węgla. Tyle że ten gaz jest głównym składnikiem procesu fotosyntezy, w wyniku której wytwarzany jest życiodajny tlen. Natomiast za efekt cieplarniany odpowiedzialna jest para wodna, z której tworzą się chmury. Łatwiej jednak wmówić ludziom, że dymiące kominy wykończą naszą planetę, niż walczyć z oceanami.
W 1997 roku rozpoczęły się prace, uwieńczone podpisaniem w 2005 roku protokołu z Kioto, określające wielkość emisji gazów przemysłowych do atmosfery. Mało tego, w grudniu 2009 roku na szczycie w Kopenhadze domagano się dalszego zmniejszenia emisji gazów przemysłowych. Jednak wielu polityków zgromadzonych na szczycie zaznaczyło, że dalsze redukcja przemysłu może wykończyć gospodarkę. Może chodzi nie tylko o gospodarkę, ale w ogóle o populację ludzką. Wzrost liczby ludności jest ściśle powiązany z rozwojem przemysłowym. Terapia jest prosta. Ograniczenie przemysłu poprzez opłaty za emisję gazów spowoduje wzrost kosztów produkcji i cen towarów, co doprowadzi do nędzy ludności i spadku dzietności! I to jest główny zamiar „obrońców planety”. Cała gospodarka ma zostać skoncentrowana w „odpowiedzialnych” rękach bardzo wąskiej grupy osób, którzy będą panami życia i śmierci miliardów ludzi. Ale jeszcze jeden aspekt przykuł moją uwagę. Otóż guru ratowniczych planety, Al Gore, laureat Nagrody Nobla w 2007 roku za przeciwdziałanie globalnemu ociepleniu, wystawił wreszcie rachunek za swoje działania i powiedział, że bez 110 miliardów dolarów rocznie ta akcja się nie uda, a wówczas mniej więcej do 2050 roku wszyscy się zadusimy. Wreszcie wiadomo, o co w tej „zielonej” grze chodzi. Ja bym chętnie nawet zapłacił, tylko niech to będzie profesjonalna robota. Tymczasem Al Gore pisał w swojej książce Ziemia na krawędzi: „Jak tylko w 1989 roku opadł kurz po politycznej rewolucji w Europie Wschodniej przeciwko komunizmowi, informacje o niesłychanie wysokim poziomie zanieczyszczeń, w szczególności powietrza, we wszystkich krajach komunistycznych zaszokowały świat. Dowiedzieliśmy się na przykład, że na niektórych obszarach Polski dzieci zabiera się pod ziemię, do głębokich byłych kopalń, aby mogły odetchnąć powietrzem wolnym od gazów i zanieczyszczeń, które znajduje się na powierzchni. Można sobie wyobrazić nauczycielki ostrożnie wychodzące z kopalni, niosące kanarki, które mogłyby ostrzec dzieci w porę, gdy przebywanie na powierzchni staje się niebezpieczne”
Taki poziom „naukowej” wiedzy prezentuje laureat Nagrody Nobla. Nie dziwota, że i oszuści z Wielkiej Brytanii również chcieli dołączyć do tego „elitarnego” klubu laureatów. Wykończyć ludzkość, aby zdobyć sławę nieśmiertelną. Wielka sprawa! Zaiste czyn Herostratesa był i tańszy, i prostszy w wykonaniu. Ale co przystoi szewcom, nie przystoi „noblistom”.
Radosław Kieryłowicz
Artykuł ukazał się w numerze 01/2010.