Od dłuższego czasu na ekranach telewizorów gości „sztuka kulinarna”. Słowu „sztuka” cudzysłów należy się w szczególności. Bo z jednej strony dużą sztuką jest wymyślić niektóre z prezentowanych patentów kulinarnych, z drugiej oczywiście to, co nam pokazują, nie ma nic wspólnego z rzeczywistością. Chodzi po prostu o efekt, czasem efekciarstwo, a także – a może przede wszystkim! – o zaspokojenie bezbrzeżnej próżności tych, którzy na ekranie gotują.
I „gwiazda”, i kuchnia prezentują się oczywiście świetnie, ta druga częstokroć znacznie lepiej – piękne garnki, kuchnie z ceramicznymi płytami, superlodówki, naczynia „designerskie”, jakieś scenograficzne detale dekoracyjne… Wiadomo – w telewizji musi być ślicznie!
Liczba takich programów wskazuje, że najwyraźniej mają one widownię, co jednak czasem nawet w telewizjach komercyjnych (!) nie ma znaczenia, chodzi o zaspokojenie próżności i właściwie dziwić się można, że jeszcze nie pokazano nam, jak w kuchni radzą sobie Andrzej Wajda, Profesor (?!) Bartoszewski, Jacek Żakowski, Krystyna Janda, że o panach Tusku, Komorowskim, Palikocie i Niesiołowskim nie wspomnę. Oglądanie w kółko mało znaczących (poza światem kolorowych pisemek!) „gwiazd” jest wyjściem naprzeciw gustom najmniej wymagającym, a przecież to nie może być jakimś ważnym celem, jakąś dyrektywą programową, powinno się w ostatecznym efekcie oddać pole w dziedzinie pichcenia przed kamerą jakimś znaczniejszym postaciom. Polecam tę sugestię szefom polskich stacji telewizyjnych. Na razie produkują zapchajdziury, „gumę do żucia dla oczu”.
Nowe polskie menu
Oczywiście, że w takich programach nie może być nic zgrzebnego. Króluje kuchnia światowa – im bardziej oddalona od schaboszczaka czy żurku, tym lepiej Ekranowi kuchmistrze prześcigają się w wymyślaniu (bądź propagowaniu) potraw światowych, złożonych często z ingrediencji niekoniecznie łatwo u nas dostępnych, ale za to o ładnie brzmiących nazwach. To się nazywa snobizm, ale owa cecha jest z telewizjami nierozerwalnie zrośnięta.
Że niewielka tylko zapewne część widowni gustuje w kulinarnych „wynalazkach”, nie ma znaczenia. Jak chcesz być cool i trendy, i w ogóle jak chcesz być euro czy zgoła global (że też nikt na takie przymiotniki wcześniej nie wpadł!!!), powinieneś, Polaku, polubić. Raz tylko pewien sympatyczny grubas (niestety, nazwiska nie pamiętam, za co przepraszam) gotujący na ekranie poszedł na całość i pokazał, jak się gotuje… prawdziwe flaki z pulpetami. Ciekawe, ilu rodaków spróbuje; sporo z tym pracy, jakieś fileciki a la… czy eskalopki jakoś tam są prostsze.
Zadziwiające przy tym (a może właśnie nie!), że programy o gotowaniu mnożą się w czasach ewidentnego uwiądu w Polsce polskiej sztuki kulinarnej. Zjeść gdzieś prawdziwie polski obiad, z buraczkami, szpinakiem, surówką z selera czy mizerią po polsku, z zupą ogonową, dobrym kapuśniakiem, nie jest łatwe. Implantowanie na nasz grunt egzotycznych wzorców kulinarnych, dietetycznych itp., otwieranie na każdym rogu ulicy sushi barów prowadzi do takiego właśnie uwiądu naszej tradycji smaku i gotowania. Nie była ona zła, była bogata i ciekawa, choć na pewno nie zawsze najzdrowsza (protestuję przeciw poglądowi, że była absolutnie niezdrowa); potwierdza to obserwowanie cudzoziemców, którzy z zachwytem mówią o tradycyjnych polskich smakach.
Nie wierz własnym oczom
W ogóle propagowanie sztuki kulinarnej i nowinek to zajęcie ze wszech miar godne poparcia. I o ile robią to gazety i czasopisma – wszystko jest OK. Tam masz wydrukowane składniki i sposób przyrządzania potrawy, czytasz sobie, polski smakoszu, i spokojnie robisz, co ci każą; robisz w swoim rytmie i tempie. Jest bardziej niż prawdopodobne, że ci się uda.
Gotowanie z telewizorem nieodmiennie przywołuje w pamięci świetną scenę z polskiej komedii, gdy to Mieczysław Pawlikowski w roli kucharza uczył w tv, jak się robi krem cytrynowy, a jakaś zagorzała miłośniczka usiłowała to mechanicznie i na bieżąco (sic!) naśladować (nie wiedziała, biedaczka, co to jest montaż telewizyjny). Gdy mistrz obrócił miskę z gotowym kremem do góry dnem, masa, ubita na sztywno (tyle że poza kadrem wcześniej!), trzymała się naczynia. Gdy to samo zrobiła nasza miłośniczka, natychmiast musiała zabrać się do sprzątania… Ale najpiękniejsze było potem: Pawlikowski spróbował swojego dzieła i uśmiechnął się promiennie: pycha! Tak trzeba się zachowywać w telewizji – wszystko musi się udać. Gdy spróbowała swojego produktu telewidzka, też chciała się uśmiechnąć, ale nie zdążyła, musiała szybko pędzić do ubikacji. To samo zrobił… mistrz Pawlikowski, tyle że już poza kadrem…
Piszę to ku przestrodze naśladowców: nie ufajcie telewizji aż tak bardzo. Co uda się pani Cichopek, niekoniecznie musi udać się tobie… W końcu gwiazda to gwiazda…
Wojciech Piotr Kwiatek
Artykuł ukazał się w numerze 6-7/2010.