Bo ja jestem brzydkie kaczątko. I z brzydkiego wyklułem się jaja. Nie pasuję do niczyjej łączki i stan taki mnie wprost upaja.
Siedzi człek i zastanawia się, czym by tu Państwa tym razem zgorszyć, bo Zgorszenie to wszak najlepszy środek na rozluźnienie duchowych kiszek. Miota się (znaczy się ten człowiek) między standardowym wielkopostnym nawracaniem o nawróceniu a wyśmiewaniem tego, z czego nawracać by się należało. Bodźców ma człowiek co niemiara od własnego grzechu począwszy, na cudzych, często publicznych, skończywszy. A i aktualna lektura inspirująca jest, zarówno w treści, jak i w formie. No bo znów z jednej strony Wańkowicz, do którego się wraca, żeby nie zdurnieć i język podreperować, a z drugiej a jakże wiadomości, co się przydają choćby na pretekst do pisania. Czy Państwo słyszą ten zaśpiew zza prawego brzegu Wisły? No właśnie. To Wańkowicz. A ostatnie wyczyny starozakonnych katolików już Państwo przyswoili? Nie? Opowiem pokrótce.
Biskup Bernard Fellay, świeżo przez papieża ułaskawiony, przełożony generalny Bractwa Piusa X, w wywiadzie dla szwajcarskiego dziennika „Le Courrier”, jakby nigdy nic, wiesza psy na II Soborze Watykańskim, który według niego winien jest pustoszeniu seminariów, nowicjatów i kościołów w ogóle. Nawet fakt, że tysiące księży porzuca swoje powołanie, a miliony wiernych odchodzi jak to ujął do sekt, Fellay zapisuje w poczet win Vaticanum II. Ciekawe skądinąd, który to z soborowych dokumentów tak wyjałowił katolickie sumienia i która z reform sprawiła, że arka Kościoła zamiast Piotra naszych czasów, potrzebuje na nowo Noego, uosabianego współcześnie przez mons. Bernarda. Wygląda na to, że wbrew zapowiedzi z Księgi Rodzaju szykuje nam się jednak nowe „hydropiekłowstąpienie” i że jedynie ci, co zawrócą kościelną nawę ku Trydentowi, dotrwają jakoś do dnia opadnięcia wód. To już chyba wolę utonąć w posoborowym potopie.
Dlaczego Państwu to wszystko opowiadam? Otóż na kanwie różnych dyskusji wywołanych tyleż kontrowersyjną, co suwerenną decyzją papieża o cofnięciu ekskomuniki w stosunku do czterech hierarchów bractwa, zacząłem się zastanawiać, czy ktoś jeszcze w ogóle ma pojęcie, co dzisiaj stanowi sedno bycia chrześcijaninem-katolikiem. Bo jedni chcą Kościoła nowoczesnego i w tej nowoczesności domagają się zniesienia celibatu, zgody na aborcję i paru jeszcze podobnych „luksusów”, a inni prawowierni zrzymają się na to, że Kościół dostrzega zmiany zachodzące w świecie i stara się udzielić chrześcijańskiej odpowiedzi na rodzące się w związku z tym pytania i problemy. Wychodzi na to, że albo się jest „oświeconym dzieciobójcą”, albo „prawomyślnym zakutym łbem”. Nie czując się członkiem żadnej z tych frakcji, jestem więc ekskomunikowany przez kreatorów takiego wizerunku katolicyzmu. Skoro dziękuję Bogu za Jana XXIII i jego „wietrzenie Kościoła”, to powinienem czuć się winien galopującemu wypróżnianiu się seminariów. Potępiając aborcję i szanując decyzję tych, którzy oddali swoje życie w darze Jezusowi, wybierając bezżenność dla Królestwa Niebieskiego, słyszę, żem jest bezrozumna konserwa, bez prawa obywatelstwa w społeczeństwie ludzi myślących. A tak! Bo ja jestem brzydkie kaczątko. I z brzydkiego wyklułem się jaja. Nie pasuję do niczyjej łączki i stan taki mnie wprost upaja.
A Państwo się na ten podział zgadzają? Nowoczesny, ale bezduszny i tradycyjny, ale bezrozumny? W ten sposób próbuje się też podzielić różne kościelne środowiska. Ba, one się czasem same w ten sposób między sobą dzielą. Za kim więc iść w tej sytuacji? Komu zaufać?
I to jest właśnie zaleta Wielkiego Postu, że skłania nas do stawiania sobie podobnych pytań. Za kim (a więc i dokąd) idę? Kto przekonuje mnie do swojego sposobu myślenia? Czyj autorytet każe mi myśleć tak, a nie inaczej? Jeśli udzielamy rozmaitych odpowiedzi, to znaczy, że ów podział, o którym wyżej, w ten czy inny sposób nas dopadł i pokaleczył. Jeżeli co innego niż słowo Boże i kto inny niż sam Jezus kształtuje nasze sumienie i uczy nas, co dobre, a co złe, ponosimy ryzyko podążania za „fałszywymi prorokami”. Jeśli kościelne falangi i koterie mają we władaniu naszego ducha, to chyba gdzieś tutaj zaczyna wypełniać się Apokalipsa. Niestety, sam Kościół czasem mnie na takie pokusy wystawia, ucząc posłuszeństwa każdemu hierarszemu słowu. A co, jeśli przyjdzie wybierać między hierarchami-prorokami starego lub nowego? Czasem zresztą wystarczy się przeprowadzić z jednej diecezji do drugiej, żeby musieć na nowo modelować swój religijny światopogląd. Może więc lepiej po prostu mieć własny?
Robert Hetzyg
Artykuł ukazał się w numerze 03/2009.