Jednym z skutków zataczającego coraz szersze kręgi kryzysu jest powrót dyskusji o modelu gospodarczym, który byłby w stanie sprostać wymogom efektywności, a jednocześnie uchronić dzisiejsze społeczeństwa przed nadmiernymi wahaniami koniunktury, rozwiewającymi sen o trwałym czy też zrównoważonym rozwoju dzisiejszych społeczeństw.
Fot. Artur Stelmasiak
Nie jest to już oczywiście archaiczny spór o rynek miedzy liberałami a socjalistami, którzy jeszcze w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego stulecia pogodzili się na grząskim gruncie „trzeciej drogi” T. Blaira i G. Schroedera. Różnica zdań dotyczy co najwyżej stopnia interwencji czynnika politycznego w życie gospodarcze, bo na jakąś niewielką rolę państwa godzą się nawet najbardziej nieprzejednani liberałowie. Choć nie przeszkadza to niektórym lewicowym publicystom mówić o obecnym kryzysie jako o klęsce kapitalizmu.
W Polsce dyskusja na te tematy ma jeszcze trochę inny wymiar. Krytyka modelu neoliberalnego, który święci triumfy na świecie od początku lat osiemdziesiątych, zawsze miała charakter teoretyczny. W praktyce bowiem wolny rynek nie zdążył u nas tak naprawdę zaistnieć, jeśli nie liczyć krótkiego okresu po wprowadzeniu słynnej ustawy ministra Wilczka o swobodzie działalności gospodarczej jeszcze z 1988 roku. Lawina regulacji, jaka się w późniejszych latach pojawiła, skłania do bardzo sceptycznego spojrzenia na warunki wolnej inicjatywy w naszym kraju. Przykładów można by tu mnożyć, ale najbardziej wymownym wydaje się tu historia Romana Kluski, wybitnego przedsiębiorcy, który na własnej skórze odczuł wszystkie możliwe patologie w funkcjonowaniu państwa nazywanego dumnie III Rzeczypospolitą.
Wydawało się, że afera Rywina będzie punktem zwrotnym w naszym myśleniu o właściwym ułożeniu relacji między sferą ekonomiczną a sferą polityczną. Niestety, nie udało się to ani rządom PiS, ani PO, która wystawiła sobie bardzo marne świadectwo, czyniąc szefem komisji sejmowej, mającej wyeliminować z naszego ustawodawstwa wszelkie absurdy ekonomiczne, kabotyna pozbawionego jakichkolwiek zahamowań.
Obecny kryzys finansowy i ekonomiczny, który się zaczął w USA i jest odczuwany już chyba na całym świecie, obnażył całkiem odmienną słabość systemu, a więc nie tyle brak, co nadmiar wolności ekonomicznej, niezrównoważonej odpowiednimi ramami prawnymi, ukierunkowującymi ją na dobro wspólne społeczności światowej.
U podstaw tego kryzysu – jak pisze prof. Stefano Zamagni w ostatnim ubiegłorocznym numerze „Społeczeństwa” – legł bowiem nowy sposób udzielania kredytów, który polegał na zamienianiu środków finansowych udzielanych w ramach pożyczki na papiery wartościowe, którymi obracano później na rynkach finansowych. Emisja tych papierów nie była poddana żadnej kontroli, szybko narosła trudna nawet do oszacowanie bańka spekulacyjna, która musiała kiedyś pęknąć. Ten „brak kontroli” to nie słabość prawodawstwa, które nie nadąża za dynamicznie rozwijającym się życiem gospodarczym, ale świadoma decyzja władz amerykańskich jeszcze z 1999 roku wyjmująca spod kontroli komisji parlamentarnych emisję papierów pochodnych, czyli tzw. derywatów.
Zdaniem włoskiego uczonego, nie bez znaczenia było tu też szersze zjawisko tzw. finansjaryzacji gospodarki, polegające na stałym zwiększaniu wartości giełdowej przedsiębiorstw poprzez ich zadłużanie i tym samym całkowitą zmianę relacji między dochodem z pracy i dochodem ze spekulacji. Rosnący stale kapitał finansowy nie służył bowiem pracy, ale jedynie spekulacji giełdowej.
Obecny kryzys finansowy, wywołany załamaniem się rynku kredytów hipotecznych w Stanach Zjednoczonych, dla wielu uczestników i teoretyków gry ekonomicznej okazał się zaskoczeniem. Ciekawe, że ubiegłoroczny areopag ekonomiczny świata w Davos, nawet się nie zająknął na temat kryzysu, choć wiele wówczas musiało wskazywać na zbliżającą się katastrofę. Więcej, twórcy teorii redukcji ryzyka, wykorzystanej dla rozkręcenia rynku kredytów hipotecznych, dwukrotnie nagradzani byli Nagrodą Nobla w dziedzinie ekonomii.
Czy nie jest więc tak, że ekonomia to sprawa zbyt poważna, aby ją zostawiać wyłącznie ekonomistom? Prof. Zamagni stawia wprost pytanie o demokrację w gospodarce. Dlaczego ma ona być zawężona do sfery polityki? Całkowita eliminacja demokracji z życia gospodarczego prowadzi do jego oligarchizacji i czyni z zasady skuteczności bożka, któremu służyć ma życie społeczne.
Wracając do sporu o właściwy model gospodarczy, należałoby powiedzieć, że tak jak wieść o „klęsce kapitalizmu” jest zdecydowanie przedwczesna, tak też trwanie przy jego obecnej wersji jest nierozsądne. Potrzebny jest nowy model rozwoju, skuteczny, ale i bardziej otwarty na człowieka niezredukowanego do wymiaru homo oeconomicus.
Zbigniew Borowik
Artykuł ukazał się w numerze 03/2009.