Świadoma decyzja „tak dla Jezusa” jest chwilą, w której decyduje się nasza przyszłość.
Ten, kto się nigdy nie zdecydował, zawsze będzie niezdecydowany.
Dzisiaj ostatnia część „Małego poradnika dla wierzących”. I znów pewnie niektórym się narażę, choć być może nie tym samym, co zwykle.
Tym razem chciałbym rozprawić się z mitem prywatności naszej relacji z Bogiem, a co za tym idzie mitem prawa do nienaruszonej obojętności wobec propozycji ewangelicznej. I będzie jeszcze jedna iluzja, którą Państwu spróbuję rozwiać, ale to nieco później, o ile Państwo wytrzymają.
Najpierw komuna, a potem poprawność polityczna wmawiały nam, choć ciśnie mi się tu tryb dokonany, że sprawy wiary to rzecz prywatna, mająca odpowiednie miejsce w życiu i należąca do określonej przestrzeni społecznej (czytaj: kruchta/zakrystia). Dzisiaj tak to się już wydaje oczywiste, że nawet wśród ludzi religijnych, ba – wśród duchowieństwa, również z wyższej półki, rozpowszechniło się przekonanie, że decyzja „uwierzyć czy nie uwierzyć Jezusowi” jest tak delikatna, że nikt nie powinien wpływać na nią z zewnątrz. I dalej: wiara powinna być czymś spontanicznym, niewymuszonym i wolnym. Nie powinna mieć znamion zobowiązania, a zwłaszcza zobowiązania wypowiedzianego wobec innych osób. Ktokolwiek usiłuje doprowadzić drugą osobę do decyzji „tak czy nie”, dopuszcza się nadużycia. Słyszałem taką krytykę w odniesieniu do ewangelizatorów stawiających słuchaczy przed wyborem: „przyjąć lub nie przyjąć Jezusa”. Albo – jeśli to zabrzmi bardziej jednoznacznie: „przyjąć Jezusa czy Go odrzucić”. Czy nie do tego jednak sprowadza się ostatecznie posłannictwo apostołów? Łukasz w swojej Ewangelii (9,5) posuwa się jeszcze dalej, cytując słowa Jezusa: „Jeśli was gdzie nie przyjmą, wyjdźcie z tego miasta i strząśnijcie proch z nóg waszych na świadectwo przeciwko nim!” Misja ewangelizatora ma autorytet Tego, który posyła, aby głosić i dlatego nie jest obojętne, czy ten, komu głoszą, odpowie na propozycję wiary, czy nie. Kiedy studiowałem w seminarium duchownym, nikt nie uczył nas doprowadzania ludzi do decyzji wiary. Po raz pierwszy z takim przepowiadaniem zetknąłem się już jako ksiądz podczas Kursu Filip, czyli kilkudniowego spotkania ewangelizacyjnego. Uczestniczyłem w nim dokładnie 20 lat temu. Był to pierwszy Kurs Filip, jaki przeprowadzono w Polsce. Od tamtej pory zadanie głoszenia Ewangelii stało się dla mnie wyzwaniem, aby tych, którym głoszę, prowadzić do decyzji „tak” lub „nie” dla Jezusa. Bo dopiero podjęcie decyzji umożliwia postawienie kolejnego kroku, jakim jest nawrócenie, czyli przemiana życia. Tak, wiem, że to Bóg przemienia życie, ale – zgodzą się Państwo – przecież nie bez naszego udziału! To dlatego świadoma decyzja „tak dla Jezusa” jest chwilą, w ktorej decyduje się nasza przyszłość. Dopiero od tego momentu zaczynamy kształtować nowe kryteria naszego postępowania. Bez świadomego „tak” nasza religijność jest dowolnym ciągiem duchowych przeżyć, żeby nie powiedzieć „duchowych złudzeń”. Ten, kto się nigdy nie zdecydował, zawsze będzie niezdecydowany – to proste.
A właśnie, skoro już o duchowych złudzeniach mowa, chciałbym zwrócić Państwa uwagę na dość powszechną niechęć katolików do angażowania się we wspólnoty religijne. W tych kilku zdaniach, jakie mam do dyspozycji, nie będę próbował wykazać, skąd się owa niechęć bierze. Chciałbym natomiast pozostawić Państwa z pewnym niepokojem: to w Kościele jest miejsce naszego zbawienia. W Kościele, czyli we wspólnocie wierzących. Jeśli nasza parafia ma się stać prawdziwym Kościołem, muszą w niej istnieć takie społeczności, które stworzą realne więzi i zbudują przyjaźń wśród członków tego samego Kościoła, bo dopiero wówczas będziemy rozpoznawalni jako chrześcijanie. Nie wystarcza „KMB” na naszych drzwiach! Uczniów Chrystusa poznają po tym, jak się miłują (por. J 13,35). I dlatego ewangelizator nie opuszcza tych, których przyprowadził do Jezusa, na etapie satysfakcji z „odniesionego sukcesu”, ale prowadzi ich do konkretnej wspólnoty, gdzie to nowe życie, jakie rozpoczęli z chwilą świadomego przyjęcia Jezusa, będzie mogło się rozwijać i dojrzewać, aż w końcu przyniesie owoc świadectwa wiary.
Wszystkim Państwu życzę skutecznego ewangelizowania!
Robert Hetzyg