Prezydent Kaczyński wspomina w orędziu o trzech zasadach etycznych: sprawiedliwości, solidarności i uczciwości, bez których nie da się zbudować niczego trwałego w życiu wspólnoty politycznej
Objęcie urzędu przez nowowybranego prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego dopełnia dzieła wielkiej przemiany, jaka się dokonuje na naszej scenie politycznej.
Nie chodzi tu tylko o symboliczno-historyczny wymiar nowego rozdania kart, znajdujący wyraz w powrocie na najwyższy urząd przedstawiciela obozu solidarnościowego, ale o zmianę filozofii politycznej, która leży u podstaw ładu państwowego. Zostało to bardzo wyraźnie zasygnalizowane w inauguracyjnym orędziu do narodu, w którym masowe media zdołały dostrzec jedynie zapowiedź walki z korupcją i pozytywny sygnał pod adresem Rosji.
Ta zmiana filozofii politycznej to w istocie upomnienie się o etyczny fundament życia społecznego i moralną jakość polityki, która od szesnastu lat była rozumiana raczej jako pozbawiona wszelkich reguł wolna gra interesów różnych grup i środowisk społecznych, usiłujących zająć jak najdogodniejszą dla siebie pozycję w nowej rzeczywistości ustrojowej, aniżeli roztropna troska o dobro wspólne, znajdująca wyraz w budowaniu państwa, które byłoby naprawdę „rzeczą pospolitą” wszystkich obywateli. Prezydent wspomina o trzech zasadach etycznych – sprawiedliwości, solidarności i uczciwości – którymi III Rzeczpospolita nie za bardzo się przejmowała, a bez których po prostu nie da się zbudować niczego trwałego w życiu wspólnoty politycznej. Mimo niewątpliwych osiągnięć minionego szesnastolecia trudno byłoby zaprzeczyć, że państwowy wymiar sprawiedliwości całkowicie zawiódł w walce z patologizacją różnych obszarów życia, czego korupcja była tylko jednym z przykładów; że brak odpowiedniej polityki gospodarczej i społecznej nie tylko uniemożliwił walkę z największym w Europie poziomem bezrobocia, ale stworzył gigantyczne dysproporcje w dochodach ludności; że błędy w planowaniu rozwoju społeczno-gospodarczego doprowadziły do bez mała cywilizacyjnej przepaści między ubogimi obszarami wiejskimi a dużymi miastami oraz między poszczególnymi regionami Polski; że dbająca bardziej o prawa seksualnych mniejszości aniżeli warunki życia rodzin polityka społeczna państwa stworzyła realne zagrożenie katastrofą demograficzną; że sprawowanie władzy polityczno- administracyjnej czy jakichkolwiek funkcji publicznych bywało nagminnie wykorzystywane do czerpania prywatnych korzyści majątkowych.
I wszystko to miało miejsce w państwie prawa pod rządami doskonałej rzekomo Konstytucji. A jednak dla wielu przywrócenie polityce etycznego wymiaru to zagrożenie dla demokracji. Kultura liberalna zdążyła już na tyle zawładnąć umysłami ludzi, że wszelkie pozaprawne, tzn. nie uchwalone w demokratycznej procedurze, a pochodzące na przykład z tradycji, regulatory zachowań społecznych spychane są poza obręb życia publicznego. Dziewiętnastowieczna ideologia postępu, która do dziś wyznacza wielu ludziom horyzont sensu, nie toleruje żadnych trwałych punktów odniesienia, bo każdy taki punkt w pewnym warunkach może stanąć na drodze temu postępowi. I nie chodzi tu tylko o napięcia rodzące się na linii postęp naukowo-techniczny i etyka. Na celowniku protagonistów tej ideologii od dawna są takie wartości, jak rodzina, naród, religia, bo ich zakorzenienie w tradycji albo – jeszcze mocniej – w prawie naturalnym uniemożliwia ich redefinicję. Również gdy chodzi o międzynarodową część orędzia, trudno zrozumieć, dlaczego największą uwagę skupiła na sobie kurtuazyjna i w istocie nie wiele znacząca wypowiedź, że „nie ma obiektywnych powodów, dla których [nasze stosunki z Rosją] nie mogłyby być.”dobre”. To samo da się właściwie powiedzieć o stosunkach z każdym państwem uznawanym przez wspólnotę międzynarodową. O wiele ważniejsze jest to, co usłyszeliśmy na temat Unii Europejskiej i stosunków ze Stanami Zjednoczonymi, które należy zacieśniać, „stawiając jednak zdecydowanie nasze postulaty”. To dobrze, bo od czasu wybuchu wojny w Iraku trudno było się oprzeć wrażeniu, że nasza bezinteresowna miłość do USA da się porównać jedynie z miłością władz PRL do Związku Radzieckiego. Gdy chodzi o Unię wielkie znaczenie ma zapowiedź aktywnej postawy wewnątrz tej wspólnoty w przygotowaniu nowych rozwiązań prawnych i instytucjonalnych, a także odważne zarysowanie wizji UE jako „organizacji tworzącej podstawy stałej, ścisłej i zinstytucjonalizowanej współpracy państw europejskich, opartej na zasadach solidarności”. Osiągnięcie tych celów możliwe jednak będzie tylko na drodze „odrzucenia narodowych kompleksów, ciągłego podnoszenia naszych słabości, chorobliwej tendencji do naśladownictwa. Aby być traktowanym jak duży europejski naród, trzeba chcieć nim być”. Chyba w tym punkcie orędzia najbardziej odczuwało się zmianę, jaka dokonała się na stanowisku prezydenta RP.
Ale na zakończenie zejdźmy na ziemię: wszystko to na razie tylko deklaracje. Nowy prezydent ma świadomość, że budzą one nie tylko wielkie nadzieje, ale i konkretne oczekiwania. Sprostać im będzie mógł tylko wtedy, gdy stanie się prezydentem wszystkich Polaków i pokaże, w jaki sposób łączyć dobrą tradycje narodową z rozsądną modernizacją.
Zbigniew Borowik
Artykuł ukazał się w numerze 1/2006.