Płonie samochód i szumią media

2013/01/18

To działo się w końcu lat 70., za tzw. schyłkowego Gierka. Na „imprezkę” dziennikarską ktoś przyprowadził młodą Włoszkę. Donatella studiowała dziennikarstwo w Londynie i wzbudzała zrozumiałą ciekawość: była młoda, ładna i zza „żelaznej kurtyny”. Jeden z kolegów zapytał ją: „Donatella, co ty robisz cały dzień? Studiujesz, a poza tym?” Donatella: „No wiesz, budzę się rano, piję kawę, przeglądam gazety…” A ten na to: „Eeee, co to za gazety… w każdej co innego…”

Ów kolega, znakomity znany i dziś prozaik, poeta, satyryk, swą genialną ripostą dał wprawdzie dowód inteligencji i refleksu, w żadnym razie nie mógł jednak przewidzieć, że pluralizm może być… monopolistyczny.

Jedną z zasadniczych funkcji mediów jest informowanie. Obecny prezes TVP jeszcze będąc „elektem” powiedział na dużym spotkaniu w gronie ludzi mediów, że informacja to najważniejszy element misji telewizji publicznej, choć nie tylko – każda stacja, która informuje, pełni misję publiczną. Dlaczego? Bo – przynajmniej teoretycznie – szerzy prawdę, pomaga widzowi orientować się w zawiłościach i pułapkach naszego niełatwego świata.

Ba… Gdyby to było takie proste…

Sfera, o której mówimy, to sfera największych medialnych nadużyć. Tak bowiem, jak trudno (zwłaszcza relatywiście…) określić, co to jest prawda, tak niełatwo jest zdefiniować pojęcie rzetelnej informacji. Rzetelna informacja bowiem… opiera się na prawdzie. Jak nie wiesz, co to jest prawda, skłamać możesz mimowolnie, nawet o tym nie wiedząc. A co, gdy wiesz, jaka jest prawda, o której masz informować, tyle że jest ona… np. niewygodna?…

Wtedy sięga się do arsenału środków służących manipulacji.

Kto szuka informacji, wie, że szanująca się stacja tv ma kanał informacyjny. Kanały takie mają dużą oglądalność, bo coraz więcej jest widzów, którzy nie chcą niczego innego, tylko informacji.

Czy z faktu istnienia w naszych telewizjach wielu kanałów stricte informacyjnych wynika, że polskie społeczeństwo jest rzetelnie informowane o wszystkim, co się naprawdę w kraju dzieje?


Forum stara się zachowywać polityczny pluralizm i dziennikarski obiektywizm…

Sam zapytałem – i sam odpowiadam: nie. Prawda o wewnętrznych konfliktach w naszym życiu publicznym jest w swym całokształcie dla „konsumenta” mediów niedostępna. Widz bardziej świadomy, bardziej zainteresowany, powie więcej: w Polsce toczy się zacięta wojna medialna. W tej wojnie prawda zepchnięta została na II albo i III plan. Na pierwszy – wysunięto interes nadawcy (lub mocodawców nadawcy): polityczny, ekonomiczny, strategiczny e tutti quanti. Odbiorca został urzeczowiony, jest obiektem zabiegów czysto socjotechnicznych.

Oto kilka typowych chwytów, stosowanych w procesie selektywnego informowania.

Pierwszy – to wybór; o czymś się informuje, o czymś innym – nie; to, o czym się nie informuje, nie istnieje.

Drugi – to nadanie rangi, czyli hierarchizacja; ważniejsze wydaje się zawsze to, o czym mówi się najpierw; to, co jest później, jest więc, widać, mniej ważne.

Trzeci – to montaż. Każde wydarzenie można pokazać zmieniając zupełnie jego rzeczywisty przebieg. Albo: po jednej stronie jakiegoś konfliktu stoi powiedzmy 1000 osób, po drugiej – np. 50. Wystarczy dopuścić do głosu po jednym rzeczniku każdej ze stron, by stworzyć wrażenie, że racje w konflikcie są równo podzielone.

Czwarty – wykorzystanie autorytetu; jeżeli którejś z racji broni ktoś powszechnie znany, większość widowni odniesie wrażenie, że ta strona ma rację.

Piąty – gra emocjami; zestawia się wypowiedzi emocjonalne i spokojne, zdystansowane; krzykaczowi w rozchełstanej koszuli przeciwstawia się ubranego w garnitur nobliwego pana, umiejętnie modulującego głos, panującego nad gestami. Który z nich w odbiorze większości będzie miał rację?

Szósty – komentarz; niezależnie od tego, co będzie pokazane, kto i co powie, ostatnie słowo należy do autora materiału. To on zdecyduje, jakie wrażenie zostanie w widzu po obejrzeniu całości. I choć inteligentny widz wie, że uczciwość zawodowa nakazuje oddzielić informację od komentarza, że łączenie tego w jednym komunikacie to naruszenie etyki dziennikarskiej, chwyt jest stosowany powszechnie.

Szósty – interpretacja; każdą wiadomość można podać na kilka sposobów: alarmistycznie, szyderczo, wesoło, ironicznie, oschle, ciepło… W takich „zabawach medialnych” celowali prezenterzy serwisów informacyjnych Polski Jaruzelskiej; kiedy do głosu dopuszczano ludzi „Solidarności”, lektor czy prezenter przysłuchiwali się wypowiedzi z ironicznym uśmieszkiem, a potem często wzdychali ze zgrozą, kręcili głowami lub uśmiechali się z politowaniem. Gdy mówił „człowiek władzy”, miny mieli poważne, zatroskane lub uroczyste.

Siódmy – wyjęcie z kontekstu; to oczywiste i nie ma co tłumaczyć tego najpowszechniejszego przejawu medialnej manipulacji.

Ósmy – zbliżenie lub oddalenie; na ten temat znakomitą piosenkę napisał kiedyś Młynarski. Tytuł: Piosenka kamerzysty. Szło o dwie techniki manipulowania obrazem: Przyjdzie dużo, a pokazać trzeba mało oraz Przyjdzie mało, a pokazać trzeba dużo. To sposoby pokazywania wydarzeń zbiorowych – zjazdów partyjnych i innych „oficjałek” z jednej strony, a imprez niezależnych, pielgrzymek, uroczystości kościelnych, patriotycznych etc. z drugiej. W pierwszym wypadku zgromadzenie (nieliczne bardzo…) filmowano z bliska, sprawiając wrażenie, że na sali czy placu panował tłok, dosłownie głowa przy głowie; w drugim – kamerę znacznie oddalano pokazując, że stawiła się tylko „nieliczna” grupka, plac czy sala były puste (widać było obrzeża…). Dobrze też było na partyjnym zjeździe pokazać młodych dobrze ubranych i ładnych, a na tych innych imprezach – zdewociałe pomarszczone staruszki w powyciąganych swetrach i moherowych beretach oraz tzw. kościanych dziadków z laskami.

Wszystkie te chwyty są do dziś wiecznie żywe.

Nie wystarczy powołać do życia kanał informacyjny, trzeba jeszcze mieć koncepcję, inwencję i środki, by go czymś sensownym wypełnić.


…zaś Grzegorz Miecugow nawet wśród zwolenników mediów liberalnych uchodzi za dziennikarza wybitnie tendencyjnego

Stacje komercyjne lepiej sobie z tym poradziły, o zachodnich telewizjach nie mówiąc. Stacje te mają oczywiście więcej pieniędzy, a informacja to dziś towar drogi. Toteż te kanały są naprawdę atrakcyjne, w przeciwieństwie do otwartego niedawno kanału telewizji publicznej TVP INFO, skąd wieje nudą i chałupnictwem. Serwisy powtarzają się w kółko niemal bez zmian, „niusów” jak na lekarstwo. A już zupełnie źle dzieje się, gdy na tzw. prompterze, czyli biegnącym dołem ekranu pasku informacyjnym, ukazują się gorące informacje, a na reszcie ekranu – cały czas mamy nadwiślańskie „gadające głowy”. Pamiętam taki moment, gdy podano wiadomość o szaleńcu, który otworzył ogień do uczniów jednej z amerykańskich szkół średnich. Z pewnością niejedna zagraniczna stacja „info” transmitowała to, co się potem działo, na żywo. U nas – informacja biegła sobie dołem, a na ekranie minister Ewa Kopacz po raz szósty zapewniała, że ze związkowcami z OZZL negocjować będzie przyjaźnie, partnersko (czyli – jak to w rządzie D. Tuska – „z miłością”), ale twardo i nieustępliwie…

W Polsacie nadawano swego czasu cykliczny program Bumerang. Pokazywał właśnie informacyjne paranoje, przekłamania, manipulacje, wreszcie – żałosną niekompetencję dziennikarską w różnych stacjach i programach telewizyjnych. Tam manipulatorzy bądź nieudacznicy medialni chwytani byli in flagranti. Cóż, skoro zwykle okazywało się, że najwięcej błędów i grzechów popełniają dziennikarze… stacji konkurencyjnych wobec Polsatu…

Gdy Polskę obiegła mrożąca krew w żyłach wieść o podpaleniu samochodu minister Julii Pitery, dostało się to natychmiast na czołówki wszystkich stacji. Kto miał nosa, wiedział, czym się to skończy: diagnozą, że stoją za tym ludzie, którym Pani Szeryf zagraża (choć Bogiem a prawdą Pitera nie zdążyła jeszcze nawet zagrzać miejsca na ministerialnym stołku…). A ponieważ jednocześnie (oczywiście zupełnym przypadkiem…) media poinformowały, że pani minister ma zamiar sprawdzić służbowe karty kredytowe ludzi poprzedniego rządu, stało się jasne, kto miał interes, żeby Panią Szeryf nastraszyć: oczywiście Bracia. Sam widziałem wysiłki dziennikarzy, by wydusić tę hipotezę od ludzi Tuska. Ponieważ jednak ci nie byli do tego skorzy, bałem się, że któryś dziennikarz, przerażony brakiem efektów dociekań, hipotezę tę sformułuje sam.

Cóż – w końcu is fecit, cui prodest.

Wojciech Piotr Kwiatek

Artykuł ukazał się w numerze 01/2008.

© Civitas Christiana 2024. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Projekt i wykonanie: Symbioza.net
Strona może wykorzysywać pliki cookies w celach statystycznych, analitycznych i marketingowych.
Warunki przechowywania i dostępu do cookies opisaliśmy w Polityce prywatności. Więcej